Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Na razie nurkowie Labiryntu bawią się z Nieudacznikiem. Z jakiegoś powodu jestem pewien, że nic im z tego nie wyjdzie. ..Głębio, Głębio, nie jestem twój.. .'" Przede wszystkim zdejmuję hełm. Otwieram lodówkę. Wyjmu- ję lemoniadę, kiełbasę, jogurt. Trzeba coś zjeść. Na ekranie wszystko w porządku. Strzelec stoi przyklejony do ściany. Nieliczni przechodnie nie zwracają na niego uwagi. Jakiś typek wszedł do Różnych Zabaw. - Tylko nie do Viki! - rzucam w ślad za nim. - Nie zrozumiałam, Lonia - odzywa się Windows Home. - Nic, nic - mówię, odwracając wzrok. - Wszystko w porządku. Poczułem się nieswojo. Może do Viki, tej wirtualnej, właśnie ktoś przyszedł? Wyobraziłem sobie, jak urządzam mordobicie w bur- delu i uśmiechnąłem się. 1 zacząłem szybciej jeść. - Lonia- odzywa się Windows Home. - Muszę ci podać comie- sięczne przypomnienie. - Zasuwaj - burknąłem. - Zadzwonić do rodziców - mówi z wyrzutem Windows Home. - Mogę teraz wybrać numer, ale to będzie wymagało zwolnienia linii... -Nie. Pewnie, nieładnie to wyszło, ałe zadzwonię wieczorem. - Zapłacić rachunki... Tak, tego nie ma co odkładać. Odłączą telefon w najmniej odpo- wiednim momencie... - Dziękuję. - Posprzątać w mieszkaniu. Rozejrzałem się szybko. Jasne, trzeba by umyć podłogę. 1 wy- trzeć kurze. Kran z rdzawym nalotem doprowadzić do porządku. - Dziękuję, Vika, przyjąłem. - Prócz tego zauważam po raz kolejny, że poziom stawianych mi zadań nie zawsze odpowiada objętości pamięci operacyjnej... - Milcz. Kładę dłonie na klawiaturze, łokciem zsuwając pusty kubeczek po jogurcie, żeby nie przeszkadzał. Deep Enter. Odklejam się od ściany, wchodzę przez szklane drzwi burdelu. Madame wychodzi mi na spotkanie. - Wcześnie pan dzisiaj przyszedł, Strzelcu. - Za to nie na długo. Madame uśmiecha się, wyciąga dłoń, dotyka mojego policzka. - Tylko proszę nie zawracać dziewczynkom w głowach. - Postaram się - mówię głosem posłusznego chłopca. Madame kiwa głową, niespecjalnie przekonana. Odwraca się do ochroniarza. - Zaprowadź go do pomieszczeń służbowych. Do Viki. - Dziękuję - mówię z całego serca. Madame opędza się zmę- czonym gestem, wchodzi po schodach na pierwsze piętro. Ochro- niarz wskazuje niskie drzwi, przy których stoi. Nieco zmieszany idę za nim. W samo serce burdelu. Czyściutki korytarz, za oknami letni las, rzeka i słońce. Aha, a Madame mówiła, że u nich zawsze jest wieczór. A jednak czasem chce się słoneczka. Wzdłuż korytarza drzwi, bez numerów czy liter, za to z rysunka- mi. Kotki, pieski, myszki, zajączki. Przypomina mi to przedszkole. Z jednego pokoju wysuwa się na wpół rozebrana blondynka, z okrzy- kiem zasłania piersi rękami i wpada z powrotem. Staram się kroczyć z kamienną twarzą. Zza mijanych przeze mnie drzwi dobiegają szmery i szelesty. Wiem, że gdybym się od- wrócił, zobaczyłbym kilkanaście zaciekawionych twarzy wygląda- jących na korytarz. Nie odwracam się. Ochroniarz zatrzymuje się pod drzwiami, na których wisi wize- runek zamyślonego czarnego kotka. Stuka. - Tak? - słychać w odpowiedzi. Poznaję głos. - Gość - mówi ochroniarz. -Niech wejdzie. Ochroniarz lekko klepie mnie po ramieniu i oddala się. Słyszę biegnące po korytarzu, zadawane szeptem pytania, ale ochroniarz kroczy w milczeniu. Wchodzę odprowadzany kpiącym spojrzeniem kotka. Pokój wygląda jak górska chata. Przez otwarte na oścież okno wpadają porywy zimnego wiatru. Szumi rzeka. Vika siedzi przy oknie na zwykłym drewnianym krześle, ogląda swoją twarz w ma- lutkim lusterku. Obok, na zbitym z desek stole, leżą całkiem współ- czesne kosmetyki. - Cześć - rzuca. - Poczekaj chwilę spokojnie, dobrze? Dobrze. Stoję i rozglądam się. Na ścianach wiszą akwarele - nieznajome, prawie na wszystkich góry, mgły, sosny. Na pierwszy rzut oka wydają się monotonne, niczym landszafty niedzielnego malarza na cotygodniową sprzedaż. Przyglądam się im uważniej i ki- wam z aprobatą głową. To nie taśmowa produkcja wprawnej ręki, lecz cykl. - Jak byś je nazwał? - pyta Vika, nie odwracając się. Jej to do- brze, ma lustro. - Nie wiem - przyznaję się. - Zawsze miałem problemy z na- zwami. No, na przykład... Idę wzdłuż ściany, ostrożnie dotykając ram. Góry, albo jedna góra z różnych punktów widzenia, gęste kłęby mgły wczepione w zbocze sosny
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Bywaj|e nam, druhu ozwaB si przyjaznie Czcibor, gdy ]Vtieszko daB znak, aby kmie podszedB bli|ej opowiadaj, co[ widziaB i zdziaBaB! KrzesisBaw pomieszany i zawstydzony obecno[ci ksi|t podszedB do stoBu i bez sBowa poBo|yB przed Mieszkiem Hodonowe pismo, które uprzednio jeszcze idc za klucznikiem dobyB ze swego woreczka
- Jasne, że jest jeszcze off Broadway, a nawet off off Broadway, lecz to już inna cywilizacja...
- Więc przyszliście pieszo z braku pieniędzy? NIEZNAJOMY Taak! MATKA (uśmiecha się) I pewnie nic nie jedliście? NIEZNAJOMY Taak! MATKA Bardzo pan jeszcze...
- Anu zaryczał z wściekłości, kiedy zniszczono czołg z „Transhara”, lecz jego gniew wzmógł się jeszcze, kiedy czołg wroga zajął pozycję, która obejmowała także rampę...
- Bywają rafy o kształcie piramidy — pojedyncze szczyty sterczące znad wody; inne mają formę koła złożonego z wielkich kamieni; inne jeszcze tworzą korytarze...
- Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) i wszyscy troje...
- Tego motylstwa, uroku i uroków jej wietrznego życia i tego, że nie pocałowałam się jeszcze nigdy poza jedynym razem - ze studentem tak nieśmiałym, tak chorobliwie...
- Pytacie, dlaczego ta trzecia i ostatnia bajka nie jest o moim trzecim dziecku, o OleDce? No a jak|e mo|e by o niej? Przecie| ona, biedactwo, nie ma jeszcze ani jednego zba
- Do przyjęcia zachodnioeuropejskiego systemu konstytucyjnego i parlamentarnego Turcja jeszcze nie dojrzała, toteż kiedy konstytucja nie spełniła swego zadania...
- Czy kiedyś jeszcze je zobaczę? Na placu mogło się pomieścić milion ludzi, którzy dzięki specjalnym urządzeniom optycznym i akustycznym mogli doskonale widzieć i słyszeć...