Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Pies wydał bolesny skowyt, drżąc i kuląc się, choć cały czas pró bował uciec. Violet nie zastanawiała się ani sekundy; zareagowała odruchowo, rzucając się w ich stronę. Jej jedyną myślą było poło żenie kresu bestialstwu, które dokonywało się na jej oczach. - Proszę przestać! Proszę natychmiast przestać! - zawołała. Mężczyzna ją zignorował. Wymierzył psu kolejny cios. Zwie rzę zaskowyczało i zaczęło ujadać zajadle, obnażając zęby i kła piąc w stronę dłoni trzymającej laskę. - Próbujesz mnie ugryźć, ty? - Mężczyzna uniósł laskę wy soko w powietrze. Nie zważając na zagrożenie, Violet wyciągnęła rękę i chwyci ła laskę u nasady. - Dość, powiedziałam. Mężczyzna odwrócił się ku dziewczynie; jego oczy błysnę ły lodowatą furią na niespodziewaną przeszkodę. Strząsnął dłoń Violet z łatwością, jak komara. - A tyś co za jedna?! - ryknął. - Poszła stąd. To nie twoja sprawa. Był z niego kawał brutalnego chłopiska, z rodzaju tych, co chętnie biją i kobiety, nie tylko zwierzęta. Strach ścisnął jej żołą dek. Zadrżała, ale nie ustąpiła, "wyprostowała się, zbyt oburzona, by zachowywać ostrożność. - Teraz już moja. Proszę puścić tego psa. - Ten drań ukradł mi kolację. Dam mu to, na co zasłużył, i żadne takie nie będą mi tu pyskować. 67 - Gdyby nie był zagłodzony, na pewno niczego by nie ukradł. - Nawet Violet, mimo słabego wzroku, zauważyła w ja¬ kim strasznym stanie jest pies. Kupka sterczących kości, pokry tych napiętą, czarno-białą skórą. Żal było patrzeć. - To złodziejskie nasienie, i tyle. A ja będę wdzięczny, jeśli będziesz pilnowała swojego nosa, paniusiu. - Znów potrząsnął laską, tym razem zamierzając się na Violet. - Mnie też będziesz wdzięczny?- rozległ się głos, gładki i złowrogi, niczym pięść odziana w aksamit. 6 stanął groźnie nad całą trójką- mężczyzną, kobietą i psem - wspaniały niczym archanioł zemsty. Nawet pies przestał szczekać. Mężczyzna głośno przełknął ślinę. Schylił głowę. - Przepraszam, panie, nie zamierzałem nikogo obrazić. Adrian patrzył na niego z góry takim wzrokiem, jakby przy glądał się wyjątkowo obrzydliwemu insektowi. - Sama twoja egzystencja mnie obraża. Przeproś moją żonę. Mężczyzna znów przełknął. - Proszę wybaczyć, pani. - Proszę wybaczyć, Wasza Książęca Mość - poprawił Adrian lodowatym tonem. Mężczyzna wybałuszył oczy. Teraz dopiero zorientował się, z jak ważną osobistością zadarł. - Proszę wybaczyć, Wasza Książęca Mość. - A teraz wypuść to nieszczęsne zwierzę - rozkazał Adrian. Mężczyzna zawahał się przez moment, jakby zbierał się na odwagę, by odmówić. W końcu jednak, z buntowniczym gryma sem, którego nie zdołał zamaskować, spełnił żądanie. 68 Adrian Pies pognał przed siebie. - Teraz łaska - powiedział Adrian. - Moja laska? Po cóż Waszej Książęcej Mości moja laska? - Podaj mi ją, to ci wyjaśnię. Brutal z ociąganiem przekazał laskę Adrianowi. Niczym nie zdradziwszy swoich intencji, Adrian wziął ją i zręcznie złamał na pół o uniesione kolano. Mężczyzna zachłysnął się z oburzenia. Violet zapatrzyła się na męża. Adrian nonszalancko oddał kawałki właścicielowi. - Mam nadzieję, że to ci posłuży jako przypomnienie, że la ska to nie broń. A już z pewnością nie wolno atakować nią bez bronnych. - Wasza Wysokość złamał moją laskę. Kosztowała mnie dzie sięć funtów. - O wiele mniej, jak sądzę, niż zapłacisz, jeśli zdecyduję się cię oskarżyć i posłać do miejscowego więzienia. Jeśli powiesz jeszcze słowo, mogę się zdenerwować i naprawdę to zrobić. - Za co? Za bicie bezrozumnego zwierzęcia? - Za groźby pod adresem księżnej Raeburn. Choć kwestię psa też bym poruszył, gdybym sądził, że prawo ukarze cię za to wystar czająco. A teraz zejdź mi z oczu i nie pokazuj się tu więcej. Mężczyzna poczerwieniał i otworzył usta, jakby chciał dalej protestować. Ale w końcu poszedł po rozum do głowy, odwrócił się na pięcie i oddalił. Właściciel gospody podbiegł do nich, załamując ręce. - Och, Wasza Książęca Mość, ogromnie mi przykro z powo du tego niefortunnego incydentu. Nic takiego nie zdarzyło się dotąd w mojej gospodzie. Dopilnuję, by ten człowiek nie był tu więcej obsługiwany. Adrian skłonił głowę. - To awanturnik - ciągnął gospodarz. - Żołnierz, jak mi mó wiono, niedawno zwolniony ze służby. Ma paskudny charakter. Pewno wojna nauczyła go brutalności. 69 - Być może. - Groza wojny potrafiła wypaczyć nawet najlep szy charakter. Adrian widział to na własne oczy, widział, jak ludz kie umysły gną się i załamują wśród ponurych, nieubłaganych okropieństw wojny. Nawet on przez wiele lat nie zdołał pokonać koszmarnych snów i bolesnych wspomnień. - Mimo wszystko - stwierdził głośno -jakiekolwiek są prob lemy tego człowieka, nie mogą być wymówką usprawiedliwiającą katowanie bezbronnego zwierzęcia. - Nie, w rzeczy samej - przyznał właściciel gospody. Adrian odwrócił się, zamierzając pomówić z żoną. Ale jej już przy nim nie było. Zaskoczony i poważnie zaniepokojony oparł ręce na biodrach i rozejrzał się po dziedzińcu. W jakie niebezpie czeństwo postanowiła się tym razem wpakować? Znalazł ją dość łatwo nieopodal stajni, gdzie schronił się pies. Jeden z chłopców stajennych - wyrostek jedenasto-, może dwu nastoletni - próbował wygonić zwierzaka zza wózka z sianem, szturchając go miotłą. Pies, skulony w obronnej postawie, nie za mierzał go słuchać. - Dostanę go, milady - piszczał chłopak gorliwie. - Proszę, przestań. Straszysz go tylko jeszcze bardziej