Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ktoś przemknął obok grupy siedzących na krzesłach starych mężczyzn. Płomień ciągnął się za nim w nieruchomym powietrzu, wypełniając noc wonią smoły. Za biegnącym podążały dzieci, a za nimi dwa psy. Harmider szerzył się od środka wioski ku jej obwodowi, gdzie czaiły się demony. Przez kilka minut panował spokój, choć miejscowi tancerze klaskali w dłonie i wyśpiewywali prosty refren (brzmiący “biegnij, pochodnio, biegnij”). Pan Williams znowu się odwrócił, oparł wygodnie na krześle i wpatrzył w dziewczynkę. Wszyscy staruszkowie gapili się na nią, jeden czy dwóch z uśmiechem. Poczuła się nieco wystraszona ich rozbawionymi, dobrotliwymi, lecz jednocześnie skupionymi spojrzeniami. - No więc, czekamy - powiedział pan Williams. Tallis zaczerpnęła głęboko tchu i swym najlepszym głosem zaśpiewała piosenkę dla Scathacha. W Krainie Ptasich Duchów plonie ogień W Krainie Ptasich Duchów leży mój miody ukochany... Brzmiało to melancholijnie i łzy pojawiły się natychmiast, gdyż wspomnienia i charakter piosenki rozbudził namiętności w młodym sercu dziewczynki. - To jest Kapitański uczeń... - zauważył jeden z farmerów. - Psst! - uciszył go pan Williams. Tallis, która zawahała się, gdy jej przerwano, śpiewała dalej. W Krainie Ptasich Duchów sroży się burza, Rozgonię czarne padlinożerne ptaki... Skończyła piosenkę, ale nie zaśpiewała jej jak należy. Słowa się zmieniły i melodia też. Rankiem brzmiała doskonale, ale teraz, w innej sytuacji, miała wrażenie, że coś przekręciła. Popatrzyła na pana Williamsa, który potrzebował chwili, by zdać sobie sprawę, że już skończyła. - To bardzo ładne - powiedział. - Masz ładny głos. Bardzo ładny. - Czy to nowa piosenka? - zapytała z napięciem Tallis. - Czy ma magiczne właściwości? Pan Williams zawahał się ze skrępowaniem, nim odpowiedział: - Jest naprawdę piękna. Ma najdziwniejsze słowa, jakie słyszałem w życiu. Naprawdę piękna. Chciałbym ją zapisać, jeśli pozwolisz. - Ale czy to nowa piosenka? - Hm... Wbiła w niego wzrok. Jego twarz powiedziała jej wszystko. - Stara? - powiedziała ze smutkiem. - Stara - zgodził się z sympatią w głosie. - Ale ułożyłam ją dopiero dziś rano. Pochylił się nad nią. Pomyślała, że jest pod wrażeniem. - W takim razie to i tak imponujące osiągnięcie. Była zbita z tropu, smutna i lekko poirytowana. - Nie rozumiem... Ułożyłam słowa. Naprawdę je ułożyłam! Pan Williams przyglądał się jej w zamyśleniu. - Bardzo dziwne słowa... - wyszeptał. - Bardzo dziwny umysł... - Zaczerpnął tchu i westchnął. - Ale niestety... melodia, którą wykorzystałaś, trochę za bardzo... jak mam to ująć... trochę za bardzo przypomina inną. - To ta sama cholerna melodia - wtrącił jeden ze staruszków. Pozostali wybuchnęli śmiechem. Pan Williams zignorował ich. Podzielił się z Tallis swym lekceważeniem, obdarzając ją najbledszym cieniem uśmiechu. - Nazywają ją - przynajmniej w jednej postaci - Kapitański uczeń. Sam ją kiedyś wykorzystałem w pewnym utworze muzycznym. Moja muzyka nie była taka ładna jak twoja. Za dużo skrzypiec. Ale to bardzo stara melodia. - Usłyszałam ją na Łące Smutnej Pieśni - wyjaśniła Tallis. - Nie było tam nikogo, więc pomyślałam, że mogę ją wykorzystać. Nie chciałam jej ukraść. Pan Williams wbił w nią wzrok. - Usłyszałaś ją po raz pierwszy... gdzie ją usłyszałaś? - Na Łące Smutnej Pieśni. To niedaleko od mojej farmy. Nfwawdę nazywa się Pniaki. Ale kiedy miałam dziewięć lat, zaczęłam słyszeć śpiew. Nie boję się. Dziadek powiedział, żebym się nie bała, więc się nie boję. Zmarszczyła brwi. - Naprawdę nie chciałam jej ukraść. Pan Williams potrząsnął głową i podrapał się nerwowo w brodę. - Dlaczego by nie? One po to są. Melodie należą do wszystkich. Tak samo jak opowieści. - Nie ukradłam słów - zapewniła cicho dziewczynka. - Wiem o tym. Słowa zawsze są osobiste, nawet tak dziwne jak te twoje! Uśmiechnął się. - Twój “młody ukochany” w tej “krainie ptasich duchów” to prawdziwy szczęściarz. Czy chodzi z tobą do szkoły? Staruszkowie ponownie wybuchnęli śmiechem. Tallis podniosła ku nim wzrok. Nie podobała jej się myśl, że z niej drwią. Pan Williams wyglądał na skruszonego, ale nie powiedział nic. Postanowiła mu wybaczyć. - Nazywa się Scathach. - Piosenka była bardzo smutna - zauważył pan Williams. - Z jakiego powodu? Przez chwilę Tallis nie była skłonna mówić o tym, co wydarzyło się na łące Stretley Stones. Jednakże życzliwy wyraz oczu przyjaciela oraz lekkie, wyrażające niepokój zmarszczenie brwi przezwyciężyły na koniec jej ostrożność. Choć zaśpiewała dla Scathacha, nie podzieliła się jeszcze z nikim brzemieniem swego żalu i teraz, powstrzymując łzy, pozwoliła, by wypłynęły z niej słowa i uczucia. - Odszedł ode mnie - powiedziała. - Nie wiem, na jak długo. Widziałam go u podstawy dębu. To jest wydrążenie. To znaczy ten dąb. Miejsce wizji. No wie pan, można stamtąd zobaczyć drugi świat. To oczywiście znaczy, że on nie należy do naszego świata. Był bardzo ciężko ranny. Musiał żyć setki lat temu. Wrony próbowały go zadziobać, ale je przepędziłam. Uczyniłam z tego miejsca Krainę Ptasich Duchów i to je rozgniewało. Potem jednak przyszły jędze. Nie sądzę, żeby to były te zamaskowane, zakapturzone postacie, które kręcą się po lesie. Tamte to mitotwory. Te staruchy były częścią wizji. Przyszły i zabrały go na okropnym wozie, do którego wcześniej poprzywiązywały wszystkie głowy i kończyny. Myślałam, że chcą go poćwiartować, ale okazało się, że są do niego przyjaźnie usposobione. Spaliły jego ciało na stosie. Ducha oczywiście nie spaliły. Wydostał się przez własne wydrążenie i będę mogła sprowadzić go z powrotem. Ale potem... potem przyjechała kobieta. Wypadła z lasu, cała usmarowana kredą i wrzeszcząca. Okrążyła płomienie. Była bardzo podenerwowana