Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Flora wróciła sama, chichocząc i usiłując doprowadzić ubranie do porządku, co oczywiście było niemożliwe. Sir Iain powiedział, że nie ma czasu czekać, bo samolot * Wielokrotny amerykański medalista olimpijski w pływaniu z lat siedemdziesiątych. 283 z Chicago pewnie przyleci do Glasgow przed czasem. Florze powiedział, że Bóg jeden wie, co sobie o niej pomyśli jej mama, kiedy zobaczy ją całą w błocie, ale ojczym na pewno będzie się śmiał. W końcu komandor porucznik Bili Bald-ridge z małżonką mieszkali na wielkim ranczu w Kansas, otoczonym prerią i dziesiątkami kilometrów błota, w jakie zimą zamieniają się pastwiska. To miała być pierwsza wizyta Billa i Laury w Szkocji, odkąd opuścili ją zimą 2004 roku. Sir Iain dwukrotnie odwiedzał ich w Kansas, ale rodzina naznaczona była potwornymi bliznami po brutalnej sądowej bitwie o dzieci. Laura z domu MacLean, matka dwóch dziewczynek, w wieku trzydziestu czterech lat porzuciła swego męża, Douglasa Andersona, dla oficera amerykańskiej marynarki wojennej, którego żoną była obecnie. MacLeanowie i Andersonowie, od lat żyjący w przyjaźni, połączyli siły, by uzyskać w edyn-burskim sądzie wyrok przekazujący całkowitą opiekę nad dziećmi ojcu. Sędzia stwierdził jasno, że jeśli Laura koniecznie chce uciekać ze swym amerykańskim kochankiem, upłynie bardzo wiele czasu, zanim znów ujrzy swe córeczki. Jak zaznaczył adwokat Andersona, dziewczynki były córami Szkocji - wnuczkami słynnego szkockiego admirała z jednej strony i córkami członka jednej z najważniejszych rodzin ziemiańskich kraju z drugiej. W grę wchodziły poważne kwestie spadkowe. Nie, sąd nie pozwoli ich zabrać na amerykański Środkowy Zachód, skąd mogłyby już do Szkocji nie wrócić. To sam admirał MacLean rozpoczął proces gojenia ran. Powiedział swej pełnej dezaprobaty małżonce, że nie będzie dłużej występować przeciw córce, którą kocha. Dodał, że ani trochę go nie obchodzi Douglas Anderson, którego uważa za okropnego faceta, za to bardzo lubi Billa Baldridge'a i jest zdecydowany z tą sprawą coś zrobić. Wspomagany przez wyczyny Douglasa, któremu udało się trafić na łamy londyńskich bulwarówek w związku z jego romansem z akto-reczką z Notting Hill, admirał zwrócił się do sądu o rewizję wyroku. I uzyskał to, argumentując, że komandor porucznik Baldridge jest synem jednego z największych ranczerów w Kansas, zrobił doktorat z fizyki jądrowej na MIT, że jest 284 jednym z najlepszych oficerów uzbrojenia US Navy oraz osobistym przyjacielem prezydenta Stanów Zjednoczonych. — I, co może więcej znaczy, moim - dodał z niepodobnym do niego brakiem skromności. Admirał lubił wypuszczać torpedy dużego kalibru. Sędzia zdecydował, że bez poparcia sir Iaina tamten wyrok traci sens, a dziewczynki mają prawo i swobodę odwiedzania swej matki podczas ferii szkolnych. Tego dnia, przed przybyciem Laury i Billa, w domu nad Loch Fyne panowało wielkie podniecenie, oboje bowiem mieli tu pozostać przez dziesięć dni, a potem - po raz pierwszy — zabrać Florę i Mary na resztę ferii wielkanocnych do Kansas. Po tej wizycie wszyscy spodziewali się jeszcze jednego: pogodzenia matki z córką. Obie prawie z sobą nie rozmawiały od rozprawy, ponieważ lady MacLean uważała, że biedny Douglas Anderson otrzymał okrutny i niezasłużony cios. Później jednak ożenił się on z tą aktorką i sprawy zaczęły wyglądać inaczej, zwłaszcza że nabrał zwyczaju publicznego wypowiadania zdań w stylu: „Natalie jest o wiele ładniejsza od Laury i sprawia o wiele mniej cholernych kłopotów". Sir Iain uważał, że świadczy to o jego kiepskiej zdolności osądu i należy mu współczuć. Jego żona zupełnie zmieniła kurs i rzuciła się na stronę swej marnotrawnej córki jak tygrysica w obronie młodych. Nie czyniła tajemnicy z tego, że ostatecznie popiera decyzję Laury. Zarówno sir Iain, jak i Laura mieli nadzieję, że w ciągu najbliższych dni dzieląca do niedawna rodzinę przepaść zostanie wreszcie do końca zasypana. Dotarli do lotniska pół godziny przed planowym lądowaniem. Stanęli przed halą przylotów międzynarodowych i czekali. Bili i Laura, podróżujący pierwszą klasą, byli wśród najwcześniej wychodzących pasażerów lotu z Chicago. Billa, ubranego w obszerną skórzaną kowbojską kurtkę, narzuconą na ciemnoszary garnitur, i idącego rozkołysanym krokiem jeźdźca z prerii, nie sposób było nie rozpoznać. Laura szła za nim, szczupła i piękna w długim, dopasowanym płaszczu z ciemnozielonego zamszu, kapeluszu pod kolor i w kozaczkach koloru burgunda. Dziewczynki rzuciły się jej w ramiona, a dwaj byli oficerowie marynarki uścisnęli sobie dłonie. 285 - Ona wygląda cudownie — powiedział cicho admirał. -Dzięki, Bili... za opiekę nad nią. Amerykanin uśmiechnął się. - To ja dziękuję, admirale, za to, że w całej tej sprawie zachował się pan tak cholernie przyzwoicie. Żadne z nas nie mogło tego powstrzymać. To się po prostu stało... i to nie była pomyłka. - Nie. Wiem, że nie była. Laura przedstawiła dziewczynkom ojczyma. Przez kilka chwil patrzyły poważnie w niebieskie oczy tego wysokiego Amerykanina, który wyglądał jak młody Robert Mitchum. Wreszcie starsza z nich, Mary, spytała z przejęciem: - Sir, czy naprawdę jest pan kowbojem, jak mówi mój tata? - Tak, madame - odrzekł Bili z zawadiackim uśmiechem. - Jasne, żem kowboj