Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Śmierć kosi w bogatym i rozległym kraju, którego granicami są: Morze Północne, hrabstwo Emden, rzeka Amiza, kraje Westfalskie, Cl?ves, Juliers, Leodium, biskupstwa Kolonii i Trewiru, Lotaryngia i Francja. Śmierć kosi na trzysta czterdzieści mil wokół, w dwustu grodach warownych, w pięćdziesięciu' wsiach mających przywileje miasta; w siołach, osadach i w szczerym polu. Król bierze schedę. Gdyż — ciągnął dalej — nie wystarczyło mu do tej roboty jedenaście tysięcy katów, których Alba zowie żołnierzami. I ziemia ojców naszych obróciła się w trupiarnię, skąd uciekają rzemieślnicy bogacąc obczyznę, gdzie wolno im kłaniać się Bogu wolnego sumienia. Śmierć i Zniszczenie koszą. Król bierze schedę. Kraj nasz zdobył sobie przywileje płacąc książętom, którzy potrzebowali pieniędzy; owe przywileje skasowano. Spodziewał się, że dzięki paktom, jakie zawarł z suwerenami, będzie korzystał z bogactwa, owocu pracy swojej. Pomylił się: murarz buduje dom po to, by spłonął, wyrobnik pracuje dla złodziejów. Król bierze schedę. Krew i łzy! Śmierć kosi na stosach; na drzewach przy gościńcu, służących za szubienice; w grobach, do których rzuca się żywcem biedne dziewczęta; w rzekach, gdzie topi się więźniów; w kręgach płonącego chrustu, gdzie na wolnym ogniu konają ofiary; w słomianych szałasach, gdzie nieszczęśnicy duszą się od żaru i dymu. Król bierze schedę. Tak chciał rzymski papież. W miastach mrowi się od szpiegów, czyhających na część majątku straconych, która im przypadnie. Im kto bogatszy, tym większą ponosi winę. Król bierze schedę. Ale ludzie odważni nie dadzą się wyrzynać jak barany. Z tych, co uciekli, wielu zbrojnych kryje się po lasach. Mnisi wydali ich, aby ponieśli śmierć i aby zabrano im majątek. Jakoż, to dniem, to nocą, gromadami, niby dzikie zwierzęta, napadają klasztory, odbierają pieniądze skradzione biednemu ludowi, wynosząc złote i srebrne relikwiarze, cyboria, pateny i co kosztowniejsze naczynia. Czyż nie tak, moi poczciwcy? Piją tam wino, które mnisi chowali tylko dla siebie. Naczynia, stopione albo dane w zastaw, przysłużą się wojnie świętej. Wiwat Hołysze! Nękają żołnierzów królewskich, zabijają, łupią i czmychają do swoich nor. Widać wciąż, dniem i nocą, jak w borach zapalają się i gasną ogniska nocne, przenoszone z miejsca na miejsce. To ogień naszych biesiad. Nasza jest zwierzyna i dzikie ptactwo. Jesteśmy panami. Chłopi dostarczają nam chleba i słoniny na każde żądanie. Spójrz na nich, Jagnuszku! Obdarci, srodzy, zdecydowani, o dumnym oku wałęsają się po lasach, zbrojni w topory, halabardy, rapiery, bragmarty, włócznie, kusze, arkebuzy. Każda broń im dobra i nie zaciągną się pod królewskie sztandary. Wiwat Hołysze!" I Sowizdrzał śpiewał: Slaet op den trommele van dirre dom deyne, Slaet op den trommele van dirre doum doum. Uderzcie w bębny! Van dirre dom deyne, Uderzcie w bębny wojenne! Wyrwijmy książęciu bebechy! I nimi smagajmy mu gębę! Slaet op den trommele, wal, bębnie! Przeklętyś, morderco! Mordercę na śmierć! Niech pożrą go psy! Śmierć katu! Wiwat Hołysze! Powieśmy go za ozór i za łapy. Za ozór, którym rozkazuje, i za łapy, Którymi podpisuje wyroki śmierci. Uderzcie w bębny wojenne! Wiwat Hołysze! Zamknijmy księcia żywego razem z trupami ofiar! Niech w smrodzie Zdycha od jadu trupiego! Uderzcie w bębny wojenne! Wiwat Hołysze! Chryste, spójrz z nieba na Twoich żołnierzów, Co dla Twojego słowa Nie baczą na ogień, stryczek i śmierć. Chcą oswobodzić ojców ziemię. Slaet op den trommele van dirre dom deyne. Uderzcie w bębny wojenne! Wiwat Hołysze! I wszyscy wypili i zakrzyknęli: — Wiwat Hołysze! A Sowizdrzał pijąc ze złoconego puchara, wziętego na jakimś mnichu, popatrywał z dumą po dzielnych licach Hołyszów zwanych Dzikimi. — Ludzie drapieżni — rzekł — jesteście jak wilki, lwy i tygrysy. Pożeracie psy krwawego króla! — Wiwat Hołysze! — krzyknęli. I zaśpiewali: Slaet op den trommele van dirre dom deyne