Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Błotniste pole, brukowane z rzadka przemarzniętymi główkami niezebranej kapusty, pociągnięte z rana siwym szronem, tającym w południe. Droga z potrzaskanych betonowych płyt. Snujący się nisko pod grudniowym niebem dym, śmierdzący zasiarczonym węglem, Za blokami szkielety szklarni, z których pozostała już tylko konstrukcja z zardzewiałych kątowników. Kilka klocków z wielkiej płyty, pokryte liszajami i zaciekami ściany, brudne okna obwieszone suszącymi się szmatami.Pospiesznie wkopane, poprzekrzywiane betonowe słupki, zwoje pokrytego rdzą drutu kolczastego świadczyły, że to już nie jest kołchoz. Tylko pomalowana w biało-czerwone pasy budka wartownika, szlaban i zbita z desek, zwieńczona zasiekami brama nie pasowały do obrazu spokojnego rozkładu i beznadziei. Nie pasował również stojący przed bramą Stalker, nowiutki wóz rozpoznawczy, celujący w niebo trzydziestomilimetrowym działkiem, strzegący brudno oliwkowych, półkolistych namiotów oznaczonych czerwonym krzyżem i starych ZiS-ów z połatanymi plandekami, przypominających studebakery jeszcze z tej poprzedniej wojny. Frodo stał przy ogrodzeniu, trzymając się drutu. Towarzyszyli mu inni, tak jak on wpatrywali się martwym wzrokiem w obiektyw kamery za ogrodzeniem. Kamerzysta był w dżinsach i zabłoconych kowbojkach, obok stała dziewczyna w czerwonej puchowej kurtce - plama koloru w bezbarwnym pejzażu. Rozmarznięte błocko cmokało pod butami, dziewczyna z mikrofonem balansowała śmiesznie, usiłując bez rezultatu znaleźć jakieś suchsze miejsce. Cichy szum napędu kamery mieszał się z mamrotaniem kamerzysty, co chwila dawało się słyszeć słówko „fuck”, wypowiadane już bez pasji, raczej z rezygnacją. Frodo nawet nie drgnął, gdy obiektyw kamery zajrzał mu prosto w oczy, kiedy operator zatrzymał się i zaczął kadrować jego postać od obutych w za duże wojskowe kamasze stóp aż po rozdarty granatowy waciak. Patrzył obojętnie na poruszające się szczęki kamerzysty, nie wiadomo, czy od wymrukiwanych wciąż przekleństw, czy od przeżuwanej gumy. Syndrom obozowy, pomyślał leniwie. Przypomniał sobie nieraz widywane filmy, jeszcze te czarno-białe, z poprzedniej wojny, i późniejsze, z niezliczonych następnych. Ludzie podchodzą do ogrodzenia, chwytają zardzewiałe druty i patrzą. Milczą i patrzą, bez wymachiwania rękoma czy chociażby uśmiechu. Niezależnie od tego, do kogo należy kamera - do ciekawskiego dziennikarza czy czołówki wojsk, która właśnie przybyła ich wyzwalać. Zawsze milczą. Stoją i patrzą.Też stał bez ruchu, kiedy kamerzysta zrobił zbliżenie jego twarzy. Wiedział, że wygląda wręcz wzorcowo, mały, oberwany facecik, z szopą niestrzyżonych kędzierzawych włosów i wyraźnie semickimi rysami wychudłej twarzy. Coś, co znakomicie nadaje się na relację z obozu deportowanych pod Mińskiem i na pewno znajdzie miejsce w kilkusekundowej migawce. Coś, co zapadnie w pamięć, mały Zydek za drutami. Blondynka o urodzie laureatki konkursu piękności w najbardziej zapadłym kącie stanu Iowa z nadzieją podsunęła mikrofon pod same zasieki. Wyciągnęła jak najdalej rękę, jakby za ogrodzeniem trzymano niebezpieczne zwierzęta, a nie deportowanych bezpaństwowców. - Speak english? - spytała z drewnianym uśmiechem. Głos miała nieprzyjemny, wcale nie telewizyjny.Frodo milczał. Zacisnął tylko mocniej palce na drucie, Operator odjął okular od oka, opuścił kamerę. Zaśmiał się drwiąco, mamrocząc niewyraźnie przez przeżuwaną gumę, Frodo dosłyszał coś o głupich Żydkach z Polski. Dziewczyna nie rezygnowała. Postąpiła nawet krok bliżej, nie zwracając uwagi na białoruskiego oficera, który w wyjściowym płaszczu z czerwonymi pagonami i gumofilcach stał bezpiecznie na skraju kałuży przed ogrodzeniem. Białorusin krzywił się z dezaprobatą, wcześniej zakazał zbliżania się do drutów, ale też nie kwapił się do łażenia po błocie. Trzeba było powiesić tabliczki, pomyślał Frodo, coś w rodzaju „nie zbliżać się”, „nie karmić”. - Mistah, tell me whatta ya think ‘bout... - akcent też miała okropny, widocznie nie było szans, by tę relację pokazać w ogólnokrajowych wiadomościach. Raczej gdzieś w kablówkach na Środkowym Zachodzie. Frodo słuchał pytań o rezolucje Rady Bezpieczeństwa w sprawie łamania praw człowieka w Polsce, Nie miał na ten temat wyrobionego zdania, rezolucje i tak nie miały na nic wpływu. Patrzył na bezkresne pole, gdzieś ponad ramieniem dziewczyny, która koniecznie chciała się dowiedzieć, co ONZ może uczynić dla deportowanych. Kamerzysta znów zaczął mamrotać swoje „fuck”, przestępując niecierpliwie w błocie po kostki. - What can I do fo’ya? - krzyknęła w końcu dziennikarka z rozpaczą. Frodo uśmiechnął się wreszcie, puścił drut, Popatrzył prosto w lalkowatą twarz. - Blow me, sista... - zaproponował uprzejmie. Amerykanka upuściła mikrofon, układając ze zdziwienia uszminkowane wargi w zgrabne kółeczko, jakby rzeczywiście zamierzała spełnić prośbę głupiego Żydka z Polski. Frodo odwrócił się na pięcie, nie omieszkawszy pokazać kamerzyście wyprostowanego środkowego palca. Szedł w kierunku odrapanych bloków, mijając po drodze betonowe koryto, otoczone kłócącymi się kobietami. Chociaż sowchoz miał sieć wodociągową, ale przy tej liczbie zakwaterowanych ludzi hydrofory nie wystarczały. Betonowe koryta obok obór, z których zostały jedynie fundamenty, służyły teraz do prania i do mycia. Do mycia wprawdzie tylko wtedy, kiedy można było zagrzać wodę nad koksownikiem. Frodo podrapał się pod pachą. Świerzb tutaj to normalka. Ciekawe, jak tu było na początku, rozmyślał, mijając kobiety o dłoniach poczerwieniałych od zimnych mydlin. Wtedy, kiedy za drutami przebywało trzy razy więcej deportowanych. Nie bardzo potrafił to sobie wyobrazić, tylu ludzi w ciasnych klitkach, przy niedziałającej kanalizacji, jak i dziś. Teraz, po kilku miesiącach od początku deportacji trochę się rozluźniło. Przedstawiciele Wysokiego Komisarza do spraw Uchodźców działali nadzwyczaj sprawnie, potrafili zapewnić azyl kilku tysiącom ludzi tylko z tego obozu. A obozów było przecież kilka