Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. jeśli choć muśniesz ustami moją twarz, przysięgam ci, że nie będę mógł powstrzymać się od powalenia cię na trawę i... -zamknął oczy i potrząsnął głową. - I zrobienia z tobą czegoś, co jest naprawdę, naprawdę złe. Dziewczyna przytknęła usta do jego ucha. - Bentley. Mam już dość bycia naprawdę grzeczną -wyszeptała. - Chcesz, żebym uschła jako stara panna? - O mój Boże - wyszeptał. I po raz pierwszy w życiu nie było to w jego ustach bluźnierstwo. To Freddie pierwsza zrzuciła płaszcz. On natychmiast uczynił to samo, odrzucając tym samym resztki oporu. Jego pożądanie było niczym żyjące, oddychające stworzenie, nad którym nie mógł zapanować. Zręcznie, zanim zdążył to przemyśleć, musnął ponownie jej wargi i zaczął rozpinać guziki jej koszuli. Robił to już tysiące razy, często po ciemku, często pijany, to znaczy bardziej pijany niż teraz, a mimo to ręka mu drżała i zajęło mu to więcej czasu, niż powinno. Freddie wiedziała, do czego zmierza Bentley, kiedy tylko jego palce zaczęły bawić się guzikami koszuli. Nie mogę udawać, pomyślała, nie mogę udawać, że nie wiem. Albo że to jego wina. Wiedziała. I nie dbała o to. Wiedziała nawet mgliście, co ma zamiar poświęcić. Jednak Johnny nigdy nie całował jej w taki sposób, jak Bentley. Miała wąt- 26 pliwości, i to ogromne, czy w ogóle wiedział, jak się to robi. Wątpiła, by wiedziała to większość mężczyzn. Bentley był i pozostanie łobuzem. Ale z pewnością jej pożądał, a Frederica miała dość oszczędzania się dla małżeństwa, które nigdy nie nastąpi. Czaiło się w niej pożądanie, rozpalona niemal do białości krew, czego ani nie znała, ani nie pojmowała. Był to ogień. W jakiś sposób wyczuła, że Bentley to zrozumie. - Freddie - wykrztusił Bentley, gdy chłodne powietrze owiało jej piersi. - Freddie, na miłość boską powiedz coś. Słoneczko, nie jestem dobry. Powiedz nie. Powstrzymaj mnie. Ale dziewczyna jedynie pochyliła głowę i potarła policzkiem o jego jednodniowy zarost. Był szorstki i taki przyjemny. A Bentley pachniał tak, jak powinien pachnieć mężczyzna. Połączenie dymu, mydła i potu. - Och, do diabła - wyszeptał. A potem drżącymi rękoma zsunął batystową koszulę z jej ramion na trawę. Dziewczyna czuła żar jego oddechu na piersiach. On zaś rozchylił wargi i zaczął je całować, ssać, przez cienki materiał halki. Raz za razem wsuwał koniuszek piersi między zęby, a jej ciało przeszywał łagodny, wibrujący dreszcz. 1 kiedy Fredrica poczuła, że nie zniesie dłużej tej tortury, wyprężyła ciało i wydała z siebie cichy, przeciągły jęk. Bentley za- chrypiał i zajął się drugą piersią, ssąc ją, aż materiał nieprzyzwoicie przylepił się do jej nabrzmiałego utka. Było to namiętnie przerażające. Jego dłonie mocno obejmowały plecy dziewczyny i przytulały ją. Czuła zapach jego włosów, jego żar, który wymykał się spod ubrania. Zapragnęła do bólu dotknąć go i poczuła się zawstydzona, że nie wie jak. Zadrżała jednak, kiedy jego dłonie przesunęły się po jej talii 27 i uchwyciły w garść jej ciężką, wełnianą spódnicę. Mężczyzna uniósł ją bez wysiłku do połowy jej ud, a potem, słysząc jej jęk, całkiem do góry. Jego usta nadal spoczywały na jej piersi, a ręka zaczęła wędrować po udzie. - Freddie - to słowo było rozpaczliwym błaganiem. - Czy to oznacza „tak"? Kochanie, czy wiesz, o co pytam? Jeśli wiesz, powiedz: tak. Albo nie. Proszę. Freddie przesunęła dłońmi po jego szerokiej klatce piersiowej i popatrzyła mu w oczy. Jego potężne mięśnie zadrżały pod jej dotykiem, dając świadectwo pożądania. - Tak - odparła. Powoli i pewnie. - Dobry Boże, Freddie, to samobójstwo - rzekł i opadł wraz z nią na miękką, zimową trawę, przyjmując na siebie cały jej ciężar. Spoczęła na nim, przyciskając udem jego nabrzmiałą, pulsującą męskość, którą wyczuła pod spodniami. Wiedziała, co to jest. Wycho- wała się na wsi. W towarzystwie trzech bardzo męskich kuzynów. Rozpostarła dłonie na jego piersi i spojrzała na niego przez zasłonę poplątanych włosów. Delikatnymi palcami Bentley odsunął kosmyki z twarzy dziewczyny. A potem, po chwili zawahania, przyciągnął ją mocno do siebie i pocałował długo i namiętnie. Kiedy oderwał usta, ledwie mogła złapać dech. Łagodnie przesunął się na bok, a następnie położył na niej. W pożarze namiętności zdarł z niej buty, pończochy i podwiązki. Jej ciało owiało chłodne, nocne powietrze. Podtrzymując na łokciach ciężar swego ciała, pochylił się nad nią w ciemnościach. Jego oczy. Och, jak bardzo pragnęła ponownie ujrzeć jego oczy. Dziwne, że wcześniej nie zauważyła, jak bardzo są ciepłe. - Tak - powtórzyła, a ręka Bentleya powędrowała do rozporka spodni, sprawnie go rozpinając