Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

– Jak mo¿na go nie kochaæ? Jest ³adne, ma styl i pe³no tu wspania³ych sklepów i restauracji. Ka¿dy znajdzie coœ dla siebie. – Ale jest ma³e. – Weszli na State Circle, plac, z którego rozchodzi³y siê ulice i na którym wznosi³ siê budynek stanowy. – Jak makieta stolicy. – Zwyciêstwo jakoœci nad iloœci¹. W³aœnie w tym budynku urzêdowa³ George Waszyngton, gdy pe³ni³ funkcjê dowódcy armii. – Mówisz jak rodowity mieszkaniec Maryland – zauwa¿y³a z uœmiechem. Pomyœla³a, ¿e ona równie¿ czuje siê jak rodowita mieszkanka Maryland. Kiedy przeprowadza³a siê do Kalifornii, s¹dzi³a, ¿e to zmiana na sta³e. Teraz, gdy by³a starsza i m¹drzejsza, rozumia³a, ¿e swoje korzenie zapuœci³a bardzo g³êboko w tym ma³ym zak¹tku œwiata. Rodzina matki mieszka³a w Maryland od wieków. Rodzice ojca przyjechali z W³och i tutaj znaleŸli nowy dom. Minê³o ich dwóch podchor¹¿ych akademii w czystych, idealnie dopasowanych granatowych mundurach. – Wygl¹daj¹ tak m³odo – zauwa¿y³a Kate. – Ja ju¿ m³oda nie jestem. – A propos m³odoœci: wiesz, kiedy po raz pierwszy by³em w Annapolis? – Chyba nigdy mi nie mówi³eœ. Pewnie rodzice ciê przywieŸli, kiedy by³eœ niemowlakiem. A mo¿e by³eœ tu ze szkoln¹ wycieczk¹? – By³em tu z tob¹. Przystanê³a i wpatrywa³a siê w niego. Grupa turystów, która za nimi sz³a, gwa³townie siê zatrzyma³a. Kate bardzo dobrze pamiêta³a ten dzieñ. Kilka miesiêcy przed œlubem przyjechali do Annapolis na motorze, pospacerowali, zjedli obiad. Tak jak dziœ. – Nigdy wczeœniej nie by³eœ w stolicy stanu, która znajduje siê zaledwie godzinê drogi od twojego domu? – Dziwne, ale prawdziwe. – Delikatnie chwyci³ j¹ pod ramiê i poprowadzi³ na Main Street do fontanny. – Annapolis to miasto bogaczy. Pomyœl, z czego jest znane. Z polityki, ¿eglarstwa, akademii marynarki i zabytków. Fascynacje klas wy¿szych, mo¿e z wyj¹tkiem polityki. Annapolis nie mieœci³o siê na mapie zainteresowañ moich rodziców. Przeje¿d¿aliœmy obok po drodze do Ocean City. – Kiedy siê pobieraliœmy, myœla³am, ¿e dobrze ciê znam. Teraz nieustannie siê przekonujê, jak ma³o o tobie wiedzia³am. Gdy po raz pierwszy byliœmy razem w Annapolis, nie przysz³o mi do g³owy, ¿e nie znasz miasta. Nie da³eœ tego po sobie poznaæ. – Kiedy zaproponowa³aœ tê wycieczkê, ca³y wieczór studiowa³em plan miasta i rozmawia³em z przyjacielem, który wiód³ mniej zaœciankowe ¿ycie. Ba³em siê, ¿e uznasz, ¿e nie dorastam ci do piêt i odwo³asz œlub. Z tego samego powodu tyle wysi³ku w³o¿y³em w to, by wygl¹daæ i mówiæ jak osoba wykszta³cona. – Czasem by³am zaskoczona, ¿e nie wiedzia³eœ pewnych rzeczy, ale z kolei ty zna³eœ siê na wielu rzeczach, o których ja nie mia³am pojêcia. Przypuszczam, ¿e bariery spo³eczne nie s¹ tak wa¿ne dla osoby, która nigdy nie musia³a siê nimi przejmowaæ. Mam wra¿enie, ¿e upora³eœ siê z tym swoistym kompleksem. Jak? – Wiele zawdziêczam Samowi. Przy nim nigdy nie musia³em udawaæ kogoœ innego ni¿ w rzeczywistoœci. Stopniowo zdobywa³em doœwiadczenie zawodowe i czu³em siê coraz pewniej. Po kilku latach rozmowy z genera³ami z Pentagonu i szefami wa¿nych firm nie przyprawia³y mnie o panikê. – Nabra³eœ og³ady. Ju¿ nie widaæ, ¿ebyœ by³ robotnikiem z Baltimore. – Nigdy jej nie przeszkadza³o, ¿e nim by³, a nawet w pewien sposób brakowa³o jej Anio³a Piek³a. Rozumia³a jednak, ¿e musia³ dostosowaæ siê do œwiata, w który wkroczy³, ¿eni¹c siê z ni¹. Mia³a szczêœcie. Dziêki temu, ¿e p³ynê³a w niej krew Corsich i Carrollów, wszêdzie czu³a siê swobodnie. – W œwiatku wyburzania wybuchowego jestem ekspertem. Bardzo dobrze to wp³ywa na moje robotnicze ego. W ogóle raczej dobrze mi ze sob¹. Z wyj¹tkiem sytuacji, kiedy ty wchodzisz w rachubê. – Z powodu ró¿nicy klas czy poczucia winy? – Oczywiœcie, ¿e poczucia winy. Statusem spo³ecznym od dawna siê nie przejmujê. – Gdyby mo¿na by³o sprzedaæ poczucie winy, wszyscy bylibyœmy bogaczami. Ale ka¿dy chcia³by je sprzedaæ, kupców nie ma. – O co siê obwiniasz, Kate? – ¯e by³am tchórzem. ¯e uciek³am od trudnej rzeczywistoœci. – Nigdy nie uwa¿a³em, ¿e wybra³aœ ³atwiejsz¹ drogê. To ty podesz³aœ przywitaæ siê ze mn¹ na pogrzebie Sama. To ty upiera³aœ siê, ¿eby wejœæ do budynków, które w ka¿dej chwili mog³y siê zawaliæ. – Ze strachu odchodzi³am od zmys³ów. – Dziêki temu dzia³a³aœ szybko. Chyba jednak unikasz odpowiedzi na pytanie. Chcia³bym wiedzieæ, co naprawdê ciê drêczy. – Zdobywasz punkty, ods³aniaj¹c swoje ciemne strony. Podziwiam to, ale ani nie chcê, ani nie mam zamiaru robiæ tego samego. – Przynajmniej szczerze – stwierdzi³ oschle. Dotarli na rynek przy Main Street. Donovan zaproponowa³, ¿eby weszli do restauracji na piêtrze, sk¹d bêd¹ mieli widok na ca³y port. Kate wróci³ dobry nastrój, kiedy œmiali siê, rozmawiali i obserwowali jachty i t³umy ludzi rozkoszuj¹cych siê wiosn¹. Donovanem by³ naprawdê œwietnym kompanem – dowcipnym, m¹drym i obeznanym z rzeczywistoœci¹. Zaczê³a siê zastanawiaæ, jak by to by³o, gdyby pozna³a go dopiero teraz, kiedy zaczê³a pracê w PDI. Nie istnia³aby ich trudna przesz³oœæ, a on by³by dla niej po prostu szefem, który uczy j¹ trudnego, nowego, ekscytuj¹cego zawodu. Bo¿e drogi, na pewno by siê w nim zakocha³a. Œcisnê³o j¹ w ¿o³¹dku, kiedy sobie to uœwiadomi³a. Nadal by³ najbardziej atrakcyjnym mê¿czyzn¹, jakiego zna³a. Gdyby naprawdê spotkali siê niedawno, zadzwoni³aby do swoich przyjació³ek, opisa³a im psychiczne i fizyczne walory Donovana i zastanawia³aby siê bez koñca, czy spotka³a mê¿czyznê swego ¿ycia. Zdziwi³a siê, kiedy zda³a sobie sprawê, ¿e w g³êbi duszy jest niepoprawn¹ romantyczk¹. Rzucali monet¹ o przywilej zap³acenia rachunku. Wygra³a, a on nawet nie próbowa³ protestowaæ. Cz³owiek pierwotny zosta³ ujarzmiony. Wyszli znów na s³oñce i minêli bramê prowadz¹c¹ na teren akademii marynarki. Zawsze têdy chodzili, gdy byli w Annapolis. Teren akademii z trzech stron otacza³a woda, wiêc spacerowali wzd³u¿ nabrze¿a. Kate przys³oni³a oczy d³oni¹, ¿eby przyjrzeæ siê p³ywaj¹cym w dali jachtom. Cieszy³a siê, ¿e miasto prawie siê nie zmieni³o od czasu jej ostatniej wizyty. Doszli do koñca zatoki i skrêcili w lewo. Nad brzegiem rzeki Severn spacerowa³o wielu ludzi, ale Kate czu³a siê bardzo swobodnie. Zimny wiatr i krzyk mew oddziela³y j¹ od reszty œwiata