Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Oczy konara Lyystry były znów takie same jak przedtem. – Zlecam ci usunięcie luster – powiedziała Giyan. – Wszystkie lustra w opactwie muszą zostać zniszczone. Co do jednego. – Tak, Matko. – Konara Lyystra posłusznie skinęła głową. – Gdyby któraś pytała, odpowiesz, że zło, które się wdarło do opactwa, zamieszkało w lustrach. Jasne? – Tak, Matko. Konara Lyystra już miała odejść, ale Giyan na chwilę ją zatrzymała. – Już w porządku – rzekła cicho. – Wszystko będzie dobrze. Konara Lyystra uśmiechnęła się sztywno. – O tak – powiedziała. – Znakomicie. Kurgana – jeszcze zanim zobaczył w lustrze to oblicze czy też cokolwiek to było – nawiedzał szczególny koszmar. Nie, żeby w tym koszmarze widział to okropieństwo. I wcale tego nie pragnął. Uważał, że nie zna strachu, ale to coś w lustrze spowodowało, że poczuł w ustach metaliczny smak. Przez resztę dnia nie mógł nic jeść i unikał Nith Batoxxksa tak długo, jak mu się udawało. Kiedy teraz musiał rozmawiać z Gyrgonem, to mroziło mu krew w żyłach. Nie potrafił opisać tego, co widział w lustrze. Ilekroć próbował to sobie przypomnieć, wstrząsał nim zimny dreszcz. Tamtej nocy, gdy tylko cały pałac zasnął, Kurgan zakradł się do tej komnaty i rozbił lustro na drobne kawałeczki. No i teraz już tego nie było – tego urządzenia komunikacyjnego czy też, czego się najbardziej obawiał, nośnika prawdziwego odbicia Gyrgona. Koszmar go prześladował, lecz miało to pozytywne skutki, bo przypominało mu, ile jeszcze nie wie. Ojciec, Wennn Stogggul, nigdy sobie tego nie uświadomił. I to stało się przyczyną jego upadku. Z głupoty odciął się od zachodzących wokół wydarzeń. Taki ciemny V’ornn – i na dodatek arogancki – dojrzał do tego, żeby wpaść w sidła, które Kurgan sprytnie zastawił. Miał nadzieję, że jego to nigdy nie spotka. Nigdy nie powtórzy błędów ojca. Dlatego też uznał, że potrzebuje wiarygodnego informatora o codziennych wydarzeniach w mieście. Jakiegoś V’ornna, który wiele słyszy i mógłby donosić zarówno o faktach, jak i pogłoskach przekazywanych w pospiesznych szeptach i ukradkowych rozmowach. Wiedza o nieustannych zmianach i przetasowaniach pozwoli mu zachować przewagę. Potrzebował właściwej osoby. W końcu obmyślił, kto to powinien być, i wydał rozkazy, żeby ją tej nocy przyprowadzono do jego prywatnych komnat. Kiedy się zjawiła, było już dobrze po północy. Promenada pewnie się trzęsła od wybuchów gwałtownych emocji na pobliskiej arenie kalllistotos, a wrzaski na pewno zagłuszały głosy rybaków, którzy wkrótce wypłyną w morze. „Krwista Fala” jest zapewne zatłoczona, duszna od spoconych ciał, rozbrzmiewają tam głośne rozmowy. We wszystkich ciemnych zakamarkach pewnie się roi od tajemnic. – Miło cię znów widzieć, regencie – powiedziała Rada, doprowadzona przed jego oblicze przez dwóch Haaar–kyut. – Mogę zapytać o przyczynę tego wezwania? Kurgan siedział przy kominku, niecierpliwie oczekując jej przybycia. Ogień płonął za nim, tworząc coś w rodzaju cesarskiej korony. Widział, że nie była zadowolona. To był najgorętszy czas w jej lokalu, a ona stała w pałacu regenta, zamiast zajmować się klientami. Ucieszyło go to. To była właściwa reakcja. Pokazał, że ma nad nią władzę. – Usiądź – powiedział. – Napijemy się. Naciągnęła sifeyn na namaszczoną wonnymi olejkami głowę, ale i tak widział jej połyskujący diadem. Blask ognia podkreślał jej urodę, choć to nie miało dla niego znaczenia. Bo Kurgan widział nie Radę, a tę Kundalankę, którą wraz z Annonem spotkali w lesie. Kąpała się w strumieniu i rozpuściła włosy, które spłynęły jej po plecach. Ten widok wypełniał jego oczy, umysł, lędźwie i nie mógł się opanować. – Masz mi coś ważnego do powiedzenia, regencie? Głos Rady gwałtownie ściągnął Kurgana na ziemię. Lecz wspomnienie Kundalanki zaparło mu dech w piersi. – Chciałbym skorzystać z twoich talentów. – Dziwi mnie to. Sądzę, że nic o nich nie wiesz, regencie. – Mylisz się. – Kurgan odszedł od kominka i rozciągnął się na sofie. – Usiądź, proszę. – Kiedy usłuchała i przysiadła na skraju stojącego naprzeciwko niego fotela, nalał im ognistego numaaadis z dzbanka stojącego na khaggguńskim stoliku z kutego brązu. Podał jej kieliszek i wziął swój. – Wiele razy widziałem cię przy pracy w „Krwistej Fali”. Widziałem, jak sobie radzisz z trzy razy większymi od ciebie Mesagggunami i Sarakkonami. Wszyscy cię szanują. Chcę to wykorzystać. – Ta obcesowość, jak przypuszczam, wynika z twojego gwałtownego awansu. – Prawdę mówiąc, dłużej przyjmowałem rozkazy, niż je wydaję. Zacisnęła usta. – Mam ci współczuć, regencie? – To nie był rozkaz. – Zapewniam, że to lepiej dla nas obydwojga. – Rada napiła się numaaadis. – O co chodzi? – spytał Kurgan