Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie wiemy nic pewnego, co najwyżej snuliśmy pewne przypuszczenia... i nimi możemy się z wami podzielić. Ale przedtem musicie nas przekonać, że naprawdę przylecieliście z Ziemi. Pokażcie nam wasz statek. To wszystko. Luta wyprostował się powoli. "Słowa... słowa... słowa..." — przemknęło mi przez myśl. Kto to powiedział? Bohater jakiejś klasycznej tragedii. Nie pamiętam. Stwierdziłem z zadowoleniem, że słowa przybysza z Trzeciej, nie wywarły na nas zbyt dużego wrażenia. — Zgoda — powiedział Luta rzeczowym tonem. — Postaramy się was przekonać. Niech to będzie pierwszy akt. Bo jeszcze wy musicie przekonać nas, że nie mieliście nic wspólnego z tym, co spotkało tutejszą załogę. — Rozumiem — odrzekł poważnie Dary. Odruchowo skinąłem głową. Takie postawienie sprawy wydało mi się możliwe do przyjęcia. Na razie. 4. Wezwałem automaty. Platforma windy łagodnie nabierając szybkości spłynęła w dół. Nasłuch przyniósł dźwięk wysokiego, przerywanego sygnału. Sprężarki śluzy poszły w ruch. Luta dotknął ramienia siedzącego obok niego człowieka z Trzeciej — w tlenowych skafandrach wydobytych dla nich z magazynów stacji stali się nie do rozróżnienia — po czym zwrócił głowę w stronę drugiego łazika, stojącego kilka metrów dalej. — Jeden z was może pojechać ze mną na górę — mruknął. — Ale tylko jeden. — Nie trzeba — padła odpowiedź. W słuchawkach głos obcego brzmiał dźwięcznie. Głęboki, niski głos człowieka, którego bądź co nie wyprowadzi z równowagi. — Jestem tego samego zdania — powiedziałem półgłosem. — Wracamy? — rzuciłem głośno. — Czy wasz statek — podjął z wahaniem obcy — jest przystosowany do poruszania się po powierzchni lądu? Teraz go poznałem. Głos należał do owego niefortunnego łącznościowca, który postraszył Frosa kodem namiarowym, zamiast zawiadomić Trzecią o naszym przybyciu. Jak go przedstawił Luta? Kleen? Tak, Kleen. — Nie widzę najmniejszego powodu — warknąłem — dla którego mielibyśmy wam... — Nie — Luta nie poczekał nawet, aż skończę. — Nie — powtórzył. — Ale możemy wodować. — Na ilu metrach? — zainteresował się inny głos. Usłyszałem śmiech Luty. — Widzisz Mur — powiedział z udanym ubolewaniem. — Robię, co mogę, a oni... — westchnął. — Nie, chłopcy, — podjął po chwili normalnym tonem — na teraz dosyć. Kolej na was. Dłuższą chwilę w słuchawkach panowało milczenie. Nasłuch przynosił szelest przesypywanych ziarenek piasku. Kiedy opuszczaliśmy ocean atmosfera była nieruchoma, jakby stężała. Może na tym globie wiatry wieją tylko w głębi lądu? — Wracamy — odezwał się nowy głos. Tym razem nie miałem kłopotów z jego identyfikacją. — On ma rację — mówił Dary. — Im mniej będziemy o sobie wiedzieć, tym lepiej. Nie budujmy dróg tam, gdzie ma być cisza... — Aha. Pora na sentencje — rzuciłem ironicznie. — Ale z tą ciszą to ci nie wyszło. Był czas, kiedy ktoś mówił do nas z tego układu. I to całkiem do rzeczy. A my nic, tylko nadstawialiśmy uszu. Tak jak teraz... — Wiesz, co chciałem powiedzieć — w głosie Dariego zaszła nieuchwytna zmiana. — A wracając do tych, którzy mówili z tej planety — ciągnął — nie wy jedni nadstawialiście uszu... — Do rzeczy, chłopcy — zabrzmiał senny pomruk Luty. — Otóż to — podchwyciłem. — Jak mamy wracać, to wracajmy. Tu niczego nie wystoimy. — Zawracam — zdecydował wreszcie Fros. Jego łazik ruszył, zatoczył ciasny łuk i pomknął w stronę wybrzeża. Nie czekając, aż Luta skończy przekazywać impulsy pokładowym automatom, podążyłem za nim. — Powiedzmy im — odezwał się milczący dotąd Zara, kiedy od miejsca lądowania "Rubina" dzieliło nas już ładnych kilka kilometrów. — Wszystko jedno teraz czy w stacji. Szkoda czasu... Jakiś czas nikt nie podejmował wezwania. Łazik trząsł niemiłosiernie, tocząc się po równinie zasłanej sterczącymi z ubitego pyłu głazami. Mimo to nie zwalniałem, żeby nie jechać w kurzu wzbijanym przez pierwszy pojazd. — Dobrze — zaczął wreszcie Kleen. Jego głos nie brzmiał zbyt pewnie. — Więc tak, jak... — urwał. Ponownie zapanowała cisza. Dałbym głowę, że chciał powiedzieć "jak uzgodniliśmy" i w ostatniej chwili ugryzł się w język. Odruchowo poszukałem spojrzeniem Luty. Przymknął oczy i nieznacznie poruszył dłonią. Nie ulegało wątpliwości, że nasze myśli biegną tym samym torem. Obcy przesiedzieli całą noc w komorze magazynowej na najniższej kondygnacji, wśród skrzyń z częściami zapasowymi i zdemontowanych pojazdów. Mieli dość czasu, żeby przepuścić przez sito wszystkie informacje, które ich zdaniem powinny nas zadowolić. Uzgodnić każde słowo