Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Detektyw sekundowym porozumieniem przejął informację, że Muni stoi trzydzieści metrów nad nimi w takiej pozycji, iż cień grawilotu pada na dach gmachu. Zbliżył się do Mac Carthy’ego i powiedział: — Niech pan się obejrzy za siebie. Kiedy Mac Carthy odwracał głowę, huknął strzał rewolwerowy i major zwalił się na piasek. — Karabiny w kozły! — rozkazał żołnierzom plutonu egzekucyjnego. Za pośrednictwem Lin–Lin–su przekazał dyspozycję Muniemu i podbiegł do Chińczyka aby odsłonić miejsce dla lądowania grawilotu. Pojazd jonosferyczny osiadł precyzyjnie — tak, że otwarty właz znalazł się tuż przed Hua– lan. Dziewczyna zgrabnie wskoczyła do wnętrza, za nią Lin–Lin–su i Ralf. Zatrzasnęli hermetyczną klapę. Wyjście z gmachu było po przeciwnej stronie. Stamtąd dobiegał tupot wielu kroków i krzyżujące się w powietrzu rozkazy. Wśród bezładnej strzelaniny kule poczęły dzwonić po pancerzu grawilotu. Muni uśmiechnął się triumfująco: — Ha, nie takich pocisków na nas by trzeba!.. Nim dokończył, Lin–Lin–su szybkim ruchem ręki przesunął go i zajął miejsce przy sterach. Wzbili się pionowo, szybciej od kuli armatniej. Pilot spokojnie zahamował na wysokości niedosiężnej dla artylerii i samolotów. Ciasno było w kabinie przeznaczonej dla trzech ludzi. Nieuzgodniony przylot Kiwały zdziwił Chińczyka. Muni pospieszył z wyjaśnieniem: — Wojciech nie zgodził się zostać i czekać naszego powrotu. Cóż miałem począć? Polak serdecznie spojrzał na starego pilota, jakby prosząc o wyrozumiałość. — Żarliwie pragnąłem przyłożyć się do zrobienia z nimi porządku. Ręka mnie świerzbi na psubratów; tak jak niegdyś na hitlerowców. — No więc, Wujaszku Lin? Atakujemy? — Kogo? — spytał Chińczyk. — Jak to kogo? — aż się zaperzył Wojciech. — Robactwo! Musimy wypalić szarańczę na pustyni. No i ludzkiemu robactwu, co się tą szkaradną robotą zajęło, też się należy obrócenie w kupkę popiołu. Lin–Lin–su słuchał i milczał. Wojciech w poczuciu osamotnienia rozejrzał się po obecnych, szukając u nich poparcia. Wiedział, że Muni myśli to samo co on, bo czekając sygnału zjechania w dół, z ferworem rozprawiali jaki pogrom uczynią i jak kamienia na kamieniu nie zostawią. Muni był wszakże bardzo młody i jego zdanie w tym wypadku najmniej znaczyło. Skromnie się wycofał z dyskusji, patrząc z wzrastającym zainteresowaniem na Hua–lan, która z nieuchwytnym rozmarzeniem dużych piwnych oczu w skośnej oprawie wciąż przeżywała radość swego ocalenia. — Jak długo będziemy tu tkwić bezczynnie? — spytał wreszcie Kiwała. — Jak długo zechcemy — odparł Lin–Lin–su. — Na tej wysokości jesteśmy całkiem bezpieczni. A nasza praca skończona. Powinniśmy ochłonąć z silnych wrażeń, mile pogawędzić o zwycięstwie, które dla mnie jest podwójne: prócz wydostania córki ze śmiertelnego zagrożenia, nasz dzień dzisiejszy odczuwam jako triumf braterstwa ludzi różnych narodów, ras i poglądów; triumf przyjaźni i ludzkiej godności. A więc właśnie tego jedynego w co prawdziwie wierzę. Po chwili dodał: — Zajmujemy się rozmowami o tym co by należało zniszczyć, a dotąd nie powiedzieliśmy bodaj przyjemnego słowa naszemu wybawcy. Lin–Lin–su, który już przypiął magnesy do butów, wstał, żwawo podniósł w górę nic nie ważącego Ralfa i serdecznie ucałował go. — Nie wiem — rzucił — czy wszyscy należycie pojmujemy jak ogromnie Ralf narażał się dla nas i jakiego mistrzowskiego dzieła dokonał. Detektyw machnął ręką. — Nie byłbym wierny sobie, gdybym postąpił inaczej — powiedział z zupełną prostotą. — Wiele jest do pogadania, a także poważne akcje przed nami — podjął Chińczyk. — Ale ponieważ nie cierpię niedomówień, bo zatruwają czystą atmosferę — winniśmy dokończyć temat rozpoczęty przez Wojciecha. Jeśli nawet nie zdołamy go przekonać, niech zna pobudki kierujące naszym postępowaniem. — Może ty byś, kochany, zabrał głos w tej sprawie? — zwrócił się do Ralfa. — Rzecz ociera się o dziedziny, które spośród nas najlepiej ogarniasz. — Myślisz o problemach politycznych i prawnych? — spytał detektyw aby się upewnić. — Tak. Ralf położył dłoń na ramieniu Wojciecha. — Wysłuchaj mnie spokojnie, przyjacielu, bez emocji, a chyba w końcu zrozumiemy się. Bardzo chciałbym doprowadzić rozmowę do takiego dobrego punktu. Wyjątkowo cię lubię i cenię, a twoja odwaga i zawziętość w walce przeciw gangsterom wzbudziła mój zachwyt. Podziwiała cię wtedy również Betty, która kazała cię gorąco pozdrowić; was wszystkich, też, oczywiście — rozejrzał się wokoło. Kiwała szarmancko podziękował, a Ralf ciągnął: — Żyjąc w skomplikowanym świecie, pełnym norm, ustaleń, kodeksów, rygorów i Bóg wie czego jeszcze — człowiek, kropla w oceanie milionów innych kropli podobnych do niego, rzadko może przedsiębrać w sprawach publicznych to, na co osobiście ma ochotę. Podkreślam: nawet wówczas, gdy jest przeświadczony o swojej racji oraz wie, że większość społeczeństwa czuje tak jak on. Wojciech słuchał uważnie i postanowił nie przerywać. — Dam przykład tobie bliski o tyle, że dobrze zapamiętałeś wojnę, w której walczyłeś. Gdybyś był w roku, powiedzmy, czterdziestym trzecim, zabił nieznajomego gestapowca w jakimkolwiek mieście okupowanej Europy — dzisiaj nikt nie przypomniałby ci tego inaczej niż z uznaniem. Natomiast gdybyś teraz, obojętnie gdzie, zastrzelił spotkanego na ulicy byłego hitlerowca, którego dawne zbrodnie potrafisz udowodnić — zostałbyś postawiony przed sąd. Oczywiście nie odpowiadałbyś jako pospolity morderca, ale nie uniknąłbyś procesu, choć prokurator i sędzia w Paryżu, Warszawie czy Moskwie, skrzywdzony przez Niemców jak każdy mieszkaniec tych krajów, jako osoba prywatna odczuwałby twój czyn za sprawiedliwy