Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Ale nie wrócił do pracy. - Nie. - To dobrze. - Butler kiwnął głową. - Rozmawiał pan z nim? - Tak. - A więc zrezygnuje? - Jeżeli to konieczne. - Zapewniam pana, kapitanie, to jest konieczne. -Butler zmarszczył brwi. -Przypuszczam, że przetrzyma go pan pod obserwacją do czasu, aż upewnimy się co do jego lojalności. - Owszem. - Liddell skinął głową. - Chociaż nie wydaje mi się, aby jego lojalność mogła być kwestionowana. - On jest Żydem, o ile sobie przypominam. - Tak, to prawda. - Jego rodzina mieszka w naszym kraju stosunkowo od niedawna, z tego co wiem. To właściwie Niemiec. Naprawdę nazywa się Schwartz albo jakoś podobnie? - Nazywa się Black - przerwał mu Liddell chłodno. - Jego dziadek przybył do Londynu w 1846, a ojciec urodził się tu, jak zresztą i sam Black. - Nieważne - mruknął Butler. - Nigdy nie można być tych ludzi pewnym. - Tych ludzi? - Zagranicznych Żydów. - Całe lata spędziłem w policji, panie Butler. Z mojego doświadczenia wynika, że nigdy nie można być pewnym nikogo, obojętnie czy to Żyd, czy... członek parlamentu. Butler zignorował aluzję. - Jednak nadal będziemy trzymać go pod nadzorem, tak na wszelki wypadek, nie mam racji? - Przyszedłem tu między innymi po to, aby omówić tę sprawę. - To nie podlega dyskusji, kapitanie. Wydaje mi się, że otrzymał pan z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wyraźne polecenie prowadzenia inwigilacji. - Tak, od pana Andersona. - I zapewne wypełni pan ten rozkaz. - W normalnych okolicznościach właśnie tak bym postąpił. - Niech pan nie zapomina o pańskiej pozycji, Liddell. Są pewne aspekty tej sprawy, o jakich nie ma pan pojęcia. - Być może - Liddell wzruszył ramionami. Wyjął fajkę. Butler gniewnie zmarszczył brwi. - Wolałbym, żeby pan nie palił. - Oczywiście. - Liddell odłożył fajkę i otworzył aktówkę. - Zgodnie z tym, co mówił inspektor Black, ma on zamiar jutro rano wyjechać do Walii. Do Holy-head, ściśle mówiąc. Zatrzyma się tam na pewien czas. - Naprawdę nie interesują mnie plany pana Blacka na nadchodzący sezon. 235 - Ani mnie - stwierdził Liddell z uśmiechem. - W związku z powyższym faktem mam zamiar zrezygnować z nadzoru nad Blackiem, poczynając od dzisiejszego dnia. Nie widzę celu dalszej inwigilacji. - Chyba już ustaliliśmy, że nie pan wydaje tu rozkazy. Stracił pan kontrolę, nad sytuacją, Liddell. - Właśnie przejmuję ją z powrotem. - Jest pan bezczelny. - Butler spurpurowiał i z całej siły splótł palce. - Wiem doskonale o pana... - Czy wie pan, skąd wzięło się przezwisko Channona? - przerwał mu Liddell, rozkoszując się tą chwilą. - O czym pan, u diabła, mówi? - Pański sekretarz, Channon. Jego przezwisko brzmi Chips. Nie wiedział pan o tym? - Nie mam pojęcia, co to ma... - Otrzymał to przezwisko z powodu namiętnego uczucia do pewnego młodego człowieka w Oksfordzie, chłopaka o nazwisku Charles Herring. Herring czyli śledź, a więc ryba. Jak ryba, to z frytkami. Jestem pewien, że teraz widzi pan związek. - To oszczerstwo! - Obawiam się, że nie. Powiem raczej, że jest to doskonale udokumentowany fakt. Podobnie, jak powiązania pańskiego sekretarza z ludźmi, których -jak pan to ujął? - „nigdy nie można być pewnym"? - Liddell sięgnął do aktówki i wyjął pojedynczą, zapisaną maszynowym pismem kartkę. - Ta lista zawiera nazwisko zmarłego już sir Phillipa Sassoona, który, co pan sam kiedyś powiedział, „wsławił się długim i ryzykownym związkiem z księciem Windsoru", lady Diany Cooper, także przyjaciółki księcia i księżnej, oraz szeregu różnych innych, dość nieprzyjemnych osób. - Liddell przerwał i przesunął kartkę papieru w stronę Butlera. -Proszę przeczytać. - Znowu odczekał chwilę. - Mamy tu też nazwisko pana Mar-gessona. Butler zbladł. Margesson był członkiem partii konserwatystów. Działał w Izbie Gmin przez ostatnie osiem lat i osobiście odpowiadał za wyniesienie Channona na jego obecne stanowisko. Chodziły również plotki, że bajonskie wydatki obiecującego młodzieńca pokrywał pewien zażarty antysemita lord Bearsted. Najpoważniej sze zastrzeżenia budziły jednak powiązania Channona z Archibaldem Ramsay-em, prohitlerowskim członkiem parlamentu, który został w maju internowany. - Prywatne życie Channona mnie nie interesuje, Liddell, i pana też nie powinno - warknął w końcu Butler. Liddell odpowiedział ostro: - Homoseksualizm jest ścigany przez prawo, panie Butler. A prywatne życie człowieka o pozycji pana Channona interesuje mnie jak najbardziej. - Przerwał, odetchnął głęboko i ciągnął dalej: - Ta sprawa grozi kompromitacją także panu, sir. - Wszedł pan na niebezpieczny grunt, Liddell. - Twarz Butlera przypominała teraz odcieniem stary ser. - Nie jestem pewien, czy podoba mi się kierunek, w jakim pan zmierza. 236 Liddell podniósł brew. - Nie, nie sądzę, aby się panu podobał. - Może powinien pan wyjść już, kapitanie Liddell, zanim nie zabrnie pan zbyt daleko. - Wiceminister zawiesił na chwilę głos. - Dla pańskiego własnego dobra. - Ja już zaszedłem zbyt daleko, panie Butler. - Liddell uważnie obserwował przeciwnika