Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Był to sześciokątny pokój z okrągłymi ślepymi oknami w każdej ścianie, z sufitem wymalowanym w czerwono–zieloną szachownicę, z niskim owalnym stołem pośrodku. Za stołem stał fotel z mocno poszarpanym obiciem i nieproporcjonalnie szerokim oparciem. Pomieszczenie rozświetlał martwy, zielonkawy blask. Bardzo dziwny pokój, pomyślała Gala. Gdzie ja jestem, jak się tu dostałam? W tym momencie wszystko sobie przypomniała, a przypomniawszy, pospiesznie wstała. — Oprzytomniałaś? — spytał za jej plecami głuchy, okrutny głos. — Bo już się bałem, że kipniesz. Gala odwróciła się tak gwałtownie, że o mało nie straciła równowagi. Odwróciła się i natychmiast cofnęła. Stał przed nią ogromny, pewnie dwukrotnie przewyższający ją człowiek, cały, od pięt po szyję ubrany na czarno. Po szyję… Nie po szyję, lecz po dwie szyje, bo nad jego szerokaśnymi ramionami tkwiły dwie głowy. Przez chwilę Gala miała wrażenie, że dwoi się jej w oczach. Potrząsnęła głową, zmrużyła oczy i spojrzała znowu. Istotnie, głowy były dwie, obie wygolone na zero, uszate, wydłużone, tyle że prawa z czarną przepaską na prawym oku paliła papierosa i patrzyła jedynym okiem gdzieś w bok, a lewa zimno i beznamiętnie przyglądała się Gali. — Nie zdążyliśmy się zaznajomić — głuchym, okrutnym głosem rzekła lewa głowa. — Nie było jak. A to ty leżałaś nieprzytomna, a to ja musiałem walczyć z twoimi rodakami… A więc jestem Dwugłowy Jul, słynny wolny pirat. Stał rozstawiając długie, chude nogi, z przyzwyczajenia trzymając na zwisających u bioder kaburach pistoletów wielkie ręce w czarnych rękawiczkach, te same ręce, które tak zwinnie wykradły Galę przez ekran telewizora. Dziewczyna ze wzgardą zmierzyła go wzrokiem od obu głów po pięty (aż zachrzęściły jej przy tym kręgi szyjne) i powiedziała: — Świnia jesteś, a nie pirat. Przestraszyłeś się otwartej walki i schowałeś za słabą dziewczynę… Ładnie to tak? Prawa głowa wypluła wprost na dywan niedopałek papierosa i niegłośno zaśmiała się. — Dziewczyna z honorem — stwierdziła ochryple. — Boi się, ale nie poddaje… — Skąd ci przyszło do głowy, że się przestraszyłem? — zaprotestowała lewa głowa. — Bzdura! Ja się nigdy nie boję. Niech się boją inni. Po prostu wszelkimi dostępnymi środkami broniłem siebie i okrętu. I miej na uwadze, że w przyszłości też tak będę postępować. — Natychmiast odwieź mnie z powrotem na Ziemię! — wypaliła Gala. Dwugłowy Jul wyciągnął ku ścianie długą rękę i nacisnął niepozorny guzik. Okrągłe okno–iluminator pod guzikiem zrobiło się przezroczyste. — Popatrz tutaj, głupia — powiedziała lewa głowa. Gala podeszła do iluminatora i popatrzyła. Zielona tarcza Ziemi, zamglona plamami chmur, zmniejszała się w oczach, zapadała w czarną przepaść usianą jasnymi, nieruchomymi gwiazdami. Palec Dwugłowego ponownie nacisnął guzik i iluminator na powrót zgasł. — Zapomnij o swojej Ziemi — pouczająco i okrutnie rzekła lewa głowa. — Ziemi już więcej nie zobaczysz! — Nieprawda! — krzyknęła Gala walcząc z napływającymi do oczu łzami. — Nieprawda! Nieprawda! Będą mnie szukać i znajdą! A ciebie powieszą, za obie szyje! Prawa głowa zaśmiała się ochryple, ale tym razem nie powiedziała ani słowa. Widać nie była tak rozmowna jak lewa. — Ziemi już więcej nie zobaczysz — powtórzyła lewa głowa. — Przecież nie będę dla ciebie leciał znowu w taką dal… Ale nie martw się. Zobaczysz takie światy, że zapomnisz o swojej nędznej planetce. Postanowiłem zatrzymać cię przy sobie, będziesz mnie zabawiać. Będę cię rozpieszczać, będziemy się bawić. Na przykład przywiążę do sznurka duży brylant, a ty go będziesz łapała. Będzie bardzo wesoło… — Bzdury! — krzyknęła z oburzeniem Gala. — Natychmiast odwieź mnie z powrotem do domu, słyszysz? — Nie buntuj się, smarkulo! — powiedziała surowo lewa głowa. — Bo ci spuszczę lanie! Zapanowało milczenie i nagle gdzieś pod sufitem odezwał się wysoki, ostry głos: — Uwaga, Dwugłowy! Seans łączności z Wielkim! Wielki Ośmionóg wzywa Dwugłowego Jula! — Zaczyna się… — powiedział z rozdrażnieniem Dwugłowy, przeszedł nad Galą i ruszył w kierunku fotela. — Dawaj! — ryknął. Rozległo się skrzypienie, szuranie, wysoki, wibrujący gwizd, po czym pod sufitem zazgrzytało: — Wielki słucha cię. Melduj, Dwugłowy! — Melduję — zaczął okrutnym, głuchym głosem Dwugłowy Jul, sadowiąc się w fotelu. — Dwie godziny temu zostałem zaatakowany przez tubylców, wystartowałem i wszedłem na kurs powrotny. W chwili obecnej mam w ładowni piętnaście zapełnionych kontenerów. Wzięto około ośmiu tysięcy kilometrów kwadratowych terenu z dobrą zawartością tlenu, wody, chlorofilu i krwi. Ilość odpowiadających warunkom technicznym głów szacuję na tysiąc. — Tysiąc to nieźle — oznajmił donośnie niski, tłusty głos i Gali wydało się, że słyszy plusk jakiejś cieczy. — Niezgorszy połów, Dwugłowy. A ile zostało pustych kontenerów? — Dziesięć, Wielki. — A więc dlaczego pospieszyłeś się ze startem? Dwugłowy milczał. Jego prawa fizjonomia straszliwie się skrzywiła. — A może się przestraszyłeś? — zapytał tłusty głos. — Cha–cha–cha! — ktoś zaniósł się zgrzytliwym śmiechem. — Dwugłowy się przestraszył! Powiedziałeś świetny dowcip, Wielki! Masz dziś dobry dzień! Cha–cha–cha… — Nasza dewiza w tym rejsie to napaść, pochwycić i zniknąć bez śladu — rzekł surowo Dwugłowy Jul. — Nikt w tym sektorze Galaktyki nie powinien wiedzieć, kim ani skąd jesteśmy. To twój własny rozkaz, Wielki. Zostać i kontynuować bitwę nie miało sensu… — Dlaczego? — Tubylcom udało się wytropić w terenie i zniszczyć kontraktor