Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

„Gdzie mam szukać na tym dworze frakcyjności i politykierstwa? Może niepotrzebny mi jest Godfrey, żebym dowiedziała się szcze- gółów, choć nie tutaj". Wiedziona automatycznym odruchem zerknęła za siebie i zoba- czyła, że Joscelyn van Mander był nie tylko obecny, ale trzeźwy i ra- czej przygaszony, i że jej żołnierze przywdziali czyste kompanijne żakiety na wypolerowane pancerze... no, przynajmniej na tyle wypo- lerowane, jak można się było spodziewać w tydzień po stumilowej ucieczce przez krainę w okowach zimy... i że miała tuż za sobą Anto- nia Angelottiego oraz Roberta Anselma. Robert nie zauważył jej spoj- rzenia, pogrążony w rozmowie z jednym z braci de Vere. Angelotti pozdrowił ją uśmiechem, który jakoś zdołała dostrzec pomiędzy jego skołtunionymi kędziorami. Przywołała go, pomyślawszy: „Możemy również wyglądać ładnie". * Phillippe de Commines lub Commynes (1447-1511) — historyk i polityk, któ- ry najpierw służył Burgundczykom, a potem zdradził ich dla Francji. Cztery lata wcześniej, w 1472 roku, został doradcą Ludwika XI. 84 Jakieś zamieszanie na końcu sali przyjęć zwróciło uwagę wszyst- kich zebranych. Asza wyprostowała się, lecz nie uległa pokusie wspięcia się na pal- ce. W wielkich dębowych drzwiach zobaczyła jakiś proporzec i usły- szała charakterystyczny akcent kartagińskich łacinników. Dla więk- szej pewności siebie położyła dłoń na głowni miecza. Pozostawiła ją tam, nonszalancko wspierając ciężar ciała na jednym obcasie, podczas gdy szambelan i jeden z dworzan anonsowali Sancha Lebriję, Agnusa Dei i Fernanda del Guiz. Odniosła wrażenie, że ceremonialna wspaniałość dworu księcia Burgundii zrobiła wrażenie na Fernandzie. Kręcił się niepewnie po wol- nej przestrzeni przed podium, a jego spojrzenie przeskakiwało z jednej twarzy na drugą. Asza splotła za plecami drżące ręce. Już prawie przy- wykła do tego, że jego fizyczna bliskość wywoływała u niej suchość w ustach i zamęt w myślach. Co spowodowało jeszcze większą konfu- zję, gdy go teraz ujrzała, to fakt, że znalazł się tu jako człowiek osa- czony i zdrajca, który został odtrącony przez swoich. Stojący obok niej hrabia Oksfordu był jeszcze bardziej wyprosto- wany. Asza otrząsnęła się z zamyślenia. Potrzebowała paru chwil, żeby skupić się na słowach księcia. Mgła, której strzępki wciąż jeszcze krążyły nad głowami zgromadzonych w wysoko sklepionej sali pała- cowej, jakby rzucała chłodny cień na wysoko urodzonych i bogatych kupców. Napływające ze wschodu światło słońca przedostawało się do sali przez różowe okna pałacu i w miarę wznoszenia się złota kula ogrzewała twarz Oksforda, który właśnie pochylił nieco głowę, żeby wysłuchać uwagi Roberta Anselma, rozpromieniała piękne oblicze Angelottiego, wzbogacała zbroje Jana-Jacoba Cloveta i Paula di Conti o iście antyczny blask, tak iż na chwilę w oczach Aszy wszyscy oni stali się aniołami z malunku mistrza Mynheera van Eycka, śniącymi pośród wieczności przed oczyma samego Boga. Coś jej pękło w sercu. Znikło owo poczucie dalekiej od ziemskich spraw trwałości. Przenik- nęło ją uczucie kruchości, jak gdyby jej towarzysze byli niewyrażalnie wartościowi, a zarazem znajdowali się w stanie niewyobrażalnego za- grożenia. Wzniósłszy się wyżej, słońce padało przez okna na posadzkę sali już pod zmienionym kątem. Wraz z tą zmianą opuściło ją dozna- wane przed chwilą uczucie. Mając wrażenie, jakby została osierocona, Asza odwróciła głowę w stronę księcia Karola, który właśnie mówił: 85 — Mistrzu Lebrija, rozważyłem wraz z mymi doradcami twoją prośbę. Chciałbyś naszej zgody na rozejm. Sancho Lebrija złożył mu sztywny, oficjalny ukłon. — Tak, Wielmożny Książę Burgundii. Tego właśnie chcemy. Smutna twarz księcia była niemal całkiem zakryta przez fantazyj- nie wygięte skrzydło kapelusza, wpięte do niego pióro, bufiaste ręka- wy i otaczające szyję złote łańcuchy; hierofantyczny obraz dworsko- ści. Nagle wychylił się ze swego tronu i Asza dostrzegła w nim boga- tego i potężnego męża z wielkim upodobaniem do broni, który spędzał na polu walki tyle czasu, ile tylko mógł. — Twój rozejm to kłamstwo — rzekł z naciskiem książę Karol. Wybuchła wrzawa: wszyscy otaczający ją mężczyźni zaczęli mó- wić naraz tak głośno, że zmuszona była dać im znak, aby się uciszyli; pochyliła się ku księciu, żeby dobrze słyszeć jego słowa. — Wasz postój w Auxonne nie służy rozejmowi, ale szpiegowaniu moich ziem i oczekiwaniu na posiłki. Stoicie w mroku na naszych gra- nicach, uzbrojeni na wojnę. Mając na sumieniu popełnione tego lata okrucieństwa, proponujecie nam ubieganie się o pokój, a w istocie — poddanie się. Nie. Gdyby z mego ludu ostał się ku naszej obronie tylko jeden człowiek, to rzekłby to samo, co ja teraz mówię: że słuszność jest po naszej stronie, a tam, gdzie jest słuszność, musi być również Bóg. Stanie On w bitwie u naszego boku i zmiażdży was. — Asza w ostatniej chwili powstrzymała się przed skierowaną do Roberta An- selma uwagą, która z pewnością zabrzmiałaby cynicznie