Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Ale jak mówisz, zapewne nigdy się nie dowiemy. * * * Król Cho-Hag, Wódz Wodzów Klanów Algarii, ustawił swego konia obok Korodullina, króla Arendii. Mgła już niemal zniknęła, a pozostały jedynie przejrzyste, lekkie mgiełki. Nie opodal Beltira i Belkira, bliźniaczy czarodzieje, wyczerpani wysiłkiem, spuściwszy głowy, siedzieli na ziemi obok siebie. Ich piersi falowały w ciężkim oddechu. Cho-Hag wzdrygnął się w duchu na myśl, co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie było tu dwóch świętych starców. Szkaradne iluzje Grolimów, które tuż przed burzą wyrosły z ziemi, zasiały strach w sercach najdzielniejszych wojowników. Potem burza z ogłuszającym hałasem runęła na armię, a później nadeszła przytłaczająca mgła. Jednakże dwójka czarowników o łagodnych obliczach stanęła w szranki i ze spokojną determinacją zwalczyła każdy atak Grolimów. Teraz nadciągali Murgowie i była pora, by zamiast czarów użyć broni. - Pozwoliłbym im podejść trochę bliżej - spokojnym głosem poradził Cho-Hag, gdy wraz z Korodullinem obserwowali istne morze Murgów nacierające na rozstawione szyki drasańskich pikinierów i tolnedrańskich legionistów. - Cho-Hagu, azali pewny jesteś swej strategii? - z zafrasowaną miną spytał młody arendarski król. - Wszelako zawszeć zwyczajem rycerzy Mimbrate było ścierać się z wrogiem we frontalnym ataku. Zadziwia mnie twoja propozycja szarżowania skrzydeł. - Korodullinie, w ten sposób zabijemy więcej Murgów - odparł Cho-Hag, zmieniając położenie swych słabowitych nóg w strzemionach. - Kiedy twoi rycerze zaszarżują z obydwu skrzydeł, odetniecie całe regimenty wroga. Wtedy my będziemy mogli zetrzeć na miazgę tych, którzy będą odcięci pomiędzy wami a piechotą. - Niezmiernie obcą jest mi takowa współpraca z pieszymi oddziałami - wyznał Korodullin. - Wielka jest też niewiedza moja o wojowaniu na piechotę. - Nie jesteś w tym osamotniony, mój przyjacielu - powiedział doń Cho-Hag. - Jest mi to tak samo obce jak i tobie. Jednakowoż nieładnie by było z naszej strony nie pozwolić piechocie zabić kilku Murgów, prawda? Mimo wszystko przeszli szmat drogi. Król Arendii rozważał to poważnie. Był zupełnie wyprany z nawet najmniejszego poczucia humoru. - Nie brałem tego pod rozwagę - wyznał. - Muszę zaiste przyznać, iż byłoby krańcowym samolubstwem odmówić im jakiegoś udziału w bitwie. Jakże sądzisz, ilu w istocie Murgów byłoby ich sprawiedliwym udziałem? - Och, nie mam pojęcia - z poważną miną odparł Cho-Hag. - Przypuszczam, że mniej więcej kilka tysięcy. Nie chciałbym, abyśmy wyszli na sknerusów, lecz również nie powinno to być zbyt szczodre. Korodullin westchnął. - To stąpanie po cienkiej linie, Cho-Hagu, ten subtelny podział pomiędzy skąpstwem a bezmyślną rozrzutnością. - To jeden z uroków królowania, Korodullinie. - Szczera prawda, Cho-Hagu, szczera prawda. - Młody król Arendii ponownie westchnął i całkowicie skupił się nad problemem, ilu nacierających Murgów faktycznie byłby w stanie oddać. - Nie uważasz, iż dwóch Murgów na głowę mogłoby zadowolić tych, co walczą piechotą? - zapytał dość niepewnie. - To wydaje mi się uczciwe. Wtedy Korodullin, pełen radosnej ulgi, uśmiechnął się. - Zatem tylu im przeznaczymy - oświadczył. - Wcześniej nie rozdzielałem Murgów, jednak nie było to aż tak trudne, jak sobie wyobrażałem. Król Cho-Hag zaczął się śmiać. * * * Lady Ariana otoczyła rękami drżące ramiona Lelldorina i łagodnie odprowadziła go od pryczy, na której leżało ciało jego kuzyna. - Ariano, czy nie możesz czegoś zrobić? - błagał. Łzy strumieniami spływały mu po twarzy. - Może jakiś opatrunek... i okład. - To przekracza me umiejętności, milordzie - łagodnie odparła Ariana - i dzielę twój żal spowodowany jego śmiercią. - Nie wymawiaj tego słowa, Ariano. Torasin nie może być martwy. - Przykro mi, milordzie - powiedziała wprost. - On odszedł i żadne z lekarstw mych czy umiejętności nie może przywrócić go do życia. - Polgara może to zrobić - niespodziewanie oświadczył Lelldorin, daremna nadzieja zapłonęła w jego oczach. - Poślij po Polgarę. - Nie mam kogo posłać, milordzie - powiedziała Ariana, rozglądając się po wzniesionym naprędce namiocie, w którym wraz z Taiba i kilkoma innymi opiekowała się rannymi. - Znajdujący się tu ranni żołnierze wymagają całej naszej uwagi i troski. - No to ja pójdę - oświadczył Lelldorin. Z jego oczu wciąż spływały łzy. Obrócił się i pędem wypadł z namiotu. Ariana posępnie westchnęła i naciągnęła koc na białą twarz Torasina. Po czym wróciła do rannych żołnierzy, których nieprzerwanym strumieniem przynoszono do namiotu. - Nie zaprzątaj sobie nim głowy, milady - powiedział jej wychudły arendarski chłop pańszczyźniany, gdy pochyliła się nad ciałem jego towarzysza. Ariana pytająco spojrzała na chudego chłopa. - On nie żyje - wyjaśnił. - Malloreańska strzała na wylot przebiła jego pierś. - Spojrzał w dół, na martwą twarz mężczyzny. - Biedny Detton - westchnął. - Umarł w mych ramionach. Czy wiesz, jakie były jego ostatnie słowa? Ariana przecząco pokręciła głową. - Powiedział: "Przynajmniej zjadłem porządne śniadanie". A potem umarł. - Czemuśże wiedząc, że już nie żyje, przyniósł go tutaj? - łagodnie zapytała go Ariana. Wymizerowany chłop o zgorzkniałej twarzy wzruszył ramionami. - Po prostu nie chciałem zostawić go leżącego niczym zdechły pies w błotnistym rowie - odparł. - Przez całe jego życie nikt nigdy nie potraktował go, jak by cokolwiek znaczył. Był moim przyjacielem i nie chciałem zostawić go tam jak jakąś kupę śmiecia. - Zaśmiał się oschłym, gorzkim śmiechem. - Nie przypuszczałem, że ma to dla niego jakieś istotne znaczenie, ale przynajmniej jest tu nieco godności. - Z zakłopotaniem lekko poklepał ramię martwego mężczyzny. - Wybacz, Dettonie - powiedział - ale przypuszczam, że lepiej będzie, jeśli z powrotem pójdę walczyć. - Jakoż cię zowią, przyjacielu? - zapytała Ariana. - Nazywam się Lammer, milady. - Azaliż pilnie potrzebują cię na polu bitwy? - Wątpię w to, milady. Strzelałem z łuku do Mallorean. Nie jestem w tym dobry, jednak to było to, co miałem robić. - Zatem moja potrzeba większą jest - oświadczyła. - Mam tu wielu rannych, a niewiele rąk pomagających w opiece nad nimi. Pomimo twej gburowatej powierzchowności, wyczuwam w tobie wielkie współczucie. Zechceszże mi pomóc? Przez chwilę przyglądał się jej