Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Jak księżna pięknie tańczyła; najładniej ze wszystkich dziewcząt - szepnął mi z zachwytem mój kuzyn. - Chciałbym się nauczyć tańczyć. „Co? z tymi krzywymi nogami?" - chciałam powiedzieć, ale przypomniałam sobie w porę przyrzeczenie dane ojcu i nie odezwałam się. Goście rozsiedli się na kanapach i poduszkach. Służba * doskonale ** instrument muzyczny w rodzaju dudów, kobzy 54 rozstawiła między nimi dymiące przepyszne kawały baraniny, talerze ze słodyczami, dzbany z wonnym szerbetem*, który pili, chwaląc Allacha. Dziewczęta jedna za drugą wychodziły na środek i z płonącymi twarzami, z błyszczącym wzrokiem popisywały się swym narodowym tańcem. Do nich przyłączyli się młodzi górale, a jeden drugiego prześcignąć chciał w mistrzowskiej sztuce tańca. Tylko młodziutki bek Izrael, narzeczony Belli, siedział zadumany między dziadem Mahometem a ojcem naibem. Było mi jakoś żal młodego beka i Belli, na wieki związanych ze sobą wolą starszych, i szczerze pragnęłam ich szczęścia... Skończyły się tańce i na środek wyszedł wędrowny śpiewak ze swą cziungurą**. Cicho i pieszczotliwie przesunął ręką po strunach. Zadźwięczały, a wtórował im słodki głos śpiewaka. Śpiewał o niedawnej przeszłości, o potężnym, czarnym orle, zwyciężonym przez białe sokoły, o krwawych wojnach i o wielkich bohaterskich czynach dzielnych dżigitów... Zdawało mi się, że w dźwiękach Cziungury słyszę gwar bitwy i wystrzały armatnie... Potem zaśpiewały struny 0 białym jeńcu i o miłości ku niemu dżigickiej dziewczyny. Był to cały poemat ze słowiczymi trelami i wonią róż... 1 siwobrodzi, zacni górale, i starzy naibi sąsiednich aułów, i dumne beki słuchali, wstrzymując oddech, smukłego grajka... Skończył, a w zniszczoną czapkę jego posypały się czerwieńce. Nadszedł wieczór. Słońce skryło się za góry. Bek Izrael wstał pierwszy i opuścił gody; po chwili dało się słyszeć rżenie koni: to pan młody z dziesiątkiem dżigitów pomknął z aułu do swej posiadłości, leżącej niedaleko w górach. Dziadek Mahomet, wzruszony, lecz * ulubiony napój na Wschodzie ** instrument muzyczny w rodzaju gitary 55 usiłujący ukryć swe wzruszenie przed gośćmi, poszedł do komnat, Belli. Ja, Juliko, dziewczęta-przyjaciółki i niewiasty podążyliśmy za nim. Dziadek czule żegnał się z córką. Po raz pierwszy ujrzałam łzy w oczach ładniutkiej Belli. - Niech będzie błogosławieństwo Allacha nad moją gołąbką - cichym, drgającym głosem mówił starzec i położył rękę na czarnej główce młodej dziewczyny, tulącej się do jego piersi. Później odprowadziliśmy Bellę, wsiadła do krytej dwukonki, cała owinięta nieprzeniknioną czadrą. W mig okrążyło ją kilkudziesięciu jeźdźców, spośród najlepszych dżigitów aułu Bestudi. - Żegnaj, Nino, żegnaj, miluchna dżanym, żegnaj ukochana! - zdążyła mi szepnąć, i mocno przytuliła mokry od łez policzek do mojej twarzy. Konie ruszyły. Zaskrzypiała dwukonka, popędzili jeźdźcy z dzikimi okrzykami w stronę posiadłości naiba. Coraz dalej i dalej widać było ciężką, skrzypiącą kolaskę, otoczoną harcującymi góralami. Jeszcze raz mignęła białym płóciennym wierzchem i zniknęła za skałą... Wróciliśmy do chaty. Jakże pustą i zimną wydawała mi się po odjeździe Belli. - Tak... tak... - rzekł nagle postarzały i zasmucony dziadek, pochwyciwszy mój tęskny wzrok - dwanaście lat minęło, jak jedna córka uleciała, a teraz znów druga... Obie drogie, obie księżne, obie w złocie i zadowoleniu... A cóż z tego? Co mi pozostało? - Ja ci pozostałam, dziadku Mahomecie. Ja, twoja Nina ci została! - zawołałam gorąco i objęłam silną szyję starca swymi słabymi, dziecinnymi ramionami. Spojrzał w moje oczy uważnym i przenikliwym wzrokiem. Snąć dużo miłości i czułości odbiło się w nich, gdyż jakiś ciepły promyk prześlizgnął się po jego twarzy 56 i położywszy mi na czoło swą szorstką dłoń, szepnął rozczulony: - Dziękuję ci maleńka. Niech Allach ma cię za to w opiece, biała ptaszynko z rajskich ogrodów! VI U Księżnej - Pyszałek - Paź i królowa - Czaty Gniazdko opustoszało... Ptaszek wyfrunął. Umilkły wesołe pieśni w chacie Hadżi- Mahometa, nie słychać już w niej było wesołego śmiechu Belli... Następnego dnia odwiedziliśmy z Julikiem i Anną młodą księżnę w jej posiadłości. Było tam pięknie jak w raju. Mieszkali w uroczej lesistej dolinie między dwoma wysokimi stokami gór, tworzącymi rozpadlinę. W ogrodzie było moc pachnących i wytwornych azalii; wokoło ciągnęły się pastwiska, na których bez nadzoru pasły się stada owiec. Hulał tu także tabun cudnych koni górskich. Mieszkali oddzielnie, o wiorstę oddaleni od wielkiego domu rodziny Izraela. Zastaliśmy Bellę przy oglądaniu podarunków, przysłanych jej przez mego ojca. Nosiła srebrem wyszywany beszmet, z mnóstwem nowych ozdób i naszyjników, i przebierała paluszkami złote nitki i cenne kamienie, śmiejąc się cicho i radośnie. Młody mąż siedział u jej stóp na poduszkach i śmiał się także wesoło i niefrasobliwie. 58 - Zupełnie są jak dzieci, spójrz! - szepnęłam Mikowi z powagą dorosłej, czym bardzo rozśmieszyłam Bellę. - Witaj, dżanym, witaj książę! - zawołała, całując nas i nie przestając się śmiać. Na twarzy jej widniało szczęście. Po pięciu minutach zerwała się z perskiej kanapy i z okrzykami popędziła ze mną po dolinie, rozciągającej się za ogrodem. Izrael, zapomniawszy o swym książęcym majestacie, biegał za nami, oglądając się, czy nie widzi ktoś ze służby dzikiej rozrywki swego beka