Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Poruszali się bardzo dziwnie. Skakali tak wysoko,fikali tak nieprawdopodobne kozły, wykazywali tak niezwykłą zwinność, że podobniejsi byli do duszków niż do ludzi. Ale w czasie najszaleńszych podskoków zachowywali niewzruszoną powagę, tak że trudno było dociec, czy są weseli, czy smutni. Zwartym kręgiem otoczyli śpiącą Zazulkę. - No i cóż? - przemówił siedzący na skrzydlatym wierzchowcu karzełek. - Czy was zwiodłem donosząc, iż najcudniejsza księżniczka śpi nad brzegiem jeziora? Podziękujecie mi chyba za to, że wam ją pokazałem. - Z serca ci dziękujemy, Fiku-Miku - odparł na to karzełek o twarzy starego poety. - Zaprawdę, nic na świecie nie może równać się z urodą tej ślicznej panienki. Świeższa jest od jutrzenki wynurzającej się zza gór, a blask złota, które kujemy w podziemiach, gaśnie wobec przepychu jej włosów. - Prawdę powiedziałeś. Bziku, szczerą prawdę! - przytaknęły chórem karzełki. - Ale co poczniemy z tym ślicznym dziewczątkiem? Bzik, podobny do sędziwego poety, nie odpowiedział na to pytanie, bo, prawdę mówiąc, także nie wiedział, co począć ze ślicznym dziewczątkiem. Inny karlik, zwany Mrukiem, odezwał się w te słowa: - Zbijmy na poczekaniu dużą klatkę i zamknijmy ją w niej. Lecz karzełek Pik sprzeciwił się temu stanowczo. Przecież w klatkach trzyma się tylko dzikie i drapieżne zwierzęta, a nic nie wskazywało, żeby śpiąca dziewczynka była drapieżna i dzika. Jednakże Mruk obstawał przy swoim pomyśle, bo nic lepszego nie przychodziło mu do głowy, i bronił go bardzo przemyślnie. - Jeśli nawet ta osóbka - powiedział - nie jest na razie drapieżna i dzika, to gdy wsadzimy ją do klatki, zdziczeje z pewnością, a wtedy klatka będzie nie tylko użyteczna, ale nawet niezbędna. Wywody jego nie trafiły karzełkom do przekonania, a cnotliwy i rozumny Ład oburzył się srodze na Mruka. Według niego należało jak najspieszniej odprowadzić zbłąkaną dziecinę do rodziców, którymi byli zapewne jacyś możni państwo z okolicy. Ale i ten projekt nie podobał się karzełkom, sprzeciwiał się bowiem ich zwyczajom. - Należy przestrzegać sprawiedliwości, a nie zwyczajów - przedkładał Ład. Ale karzełki nie chciały go słuchać i rozprawiały coraz hałaśliwiej. Wreszcie karzełek Puk, odznaczający się prostym, chłopskim rozumem, rzekł: - Przede wszystkim musimy obudzić tę panienkę, skoro sama nie obudziła się dotychczas. Wiecie wszyscy, jak niezdrowo jest spać w lesie nad samym brzegiem jeziora. Jeśli dziewczynka przepędzi noc pod gołym niebem, będzie miała jutro obrzmiałe powieki i nie będzie już taka ładna jak dzisiaj. Wszyscy zgodzili się z Pukiem, bo zdanie jego nie sprzeciwiało się niczyim poglądom. Bzik zatem, podobny do starego, cierpiącego poety, zbliżył się do Zazulki i począł wpatrywać się w nią z natężeniem, przekonany, że siła jego spojrzenia wystarczy do przerwania najgłębszego snu. Ale na próżno poczciwiec wytrzeszczał oczy - Zazulka spała dalej z rączkami złożonymi na piersi. Wtedy cnotliwy Ład pociągnął ją delikatnie za rękaw. Zazulka z wolna otworzyła oczy i uniosła się na łokciu. Widząc, że leży na posłaniu z mchu, otoczona gromadą karzełków, była pewna, że śni jeszcze, i obu rączkami zaczęła trzeć powieki, by odegnać dziwaczne zwidy i obudzić się w swej błękitnej komnacie prześwietlonej słońcem poranka. Była jeszcze tak rozespana,że nie pamiętała o niefortunnej wyprawie nad jezioro. Na próżno jednak przecierała oczęta - karzełki nie znikały i trzeba było uwierzyć, że są tu naprawdę. Zazulka powiodła dookoła niespokojnym spojrzeniem, zobaczyła las, przypomniała sobie wszystko i zawołała z trwogą: - Jantarku! Jantarku! Braciszku! Karzełki rzuciły się ku niej, ale ich widok tak ją przeraził, że ukryła twarzyczkę w dłoniach i wołała łkając: - Jantarku! Jantarku! Gdzie mój braciszek Jantarek? Krasnoludki nie umiały jej objaśnić, co się stało z Jantarkiem, dla tej prostej przyczyny, że same nic o nim nie wiedziały. Biedna Zazulka zalewała się gorzkimi łzami i ciągle przyzywała matkę i brata