Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Popatrzyła na mnie raz jeszcze i ciągnęła dalej: - Więc jak wam już mówiłam, wtedy wasza prababka zemdlała. Leżała na peronie wśród wiader pełnych porzeczek i nie miał jej kto ratować. Toteż przynajmniej nie słyszała gwizdu dojeżdżającego do mostu pociągu, tego nieszczęsnego pociągu, w którym wasz ojciec jechał sobie jakby nigdy nic, podczas gdy wasza prababka leżała na peronie zemdlona między wiadrami pełnych porzeczek. Trzeba bowiem pamiętać, że owego dnia waszej prababce na niczym tak nie zależało, jak na przesłaniu waszej babce dwóch wiader wspaniałych, soczystych porzeczek, które sama zebrała we własnym ogrodzie. I to właśnie nie mieściło się w głowie waszego ojca. - Przepraszam najmocniej - zaprotestowałem - ja naprawdę chciałem zabrać te porzeczki, tylko że moja babka się spóźniła do pociągu. - Każdy może się spóźnić - powiedziała moja żona. - Zwłaszcza zaś prababka. - Moja babka nie była jeszcze wtedy prababką, była dopiero babką! - zawołałem. - Na swoje nieszczęście - powiedziała moja żona. - Wolałabym nigdy nie mieć wnuka, niżbym miała leżeć przez niego zemdlona na peronie, między wiadrami pełnymi porzeczek. Czasami budzę się w nocy i widzę twoją babkę leżącą bez zmysłów między wiadrami porzeczek na peronie stacji, z której nikt nigdy poza tobą nie wsiadł do pociągu i choć los w rzeczywistości oszczędził mi tego strasznego widoku, sama myśl o nim sprawia na mnie okropne wrażenie. Tak się zawsze kończy, kiedy ktoś podchodzi do sprawy formalistycznie, bez wnikania w jej głębszy sens. Mówię o tym nie po to, żeby ci robić wyrzuty, bo te robi ci na pewno własne sumienie, lecz dla przestrogi i wyciągnięcia nauki. I nie myśl, że to opowiadanie sprawiło mi jakąkolwiek przyjemność. Pragnę tylko, żeby wpłynęło wychowawczo na dzieci. Nastała chwila ciszy, w której znów dało się słyszeć brzęczenie elektrycznej maszynki do golenia, uruchomionej przez moich synów. - Wiesz co? - odezwałem się. - Teraz muszę wyjść. Zadzwoń do Stasia, że pojedziemy chyba na ten weekend. Jak myślisz? Ale moja żona nie powiedziała nic więcej. Wizyta Odwiedziła nas ciotka mojej żony, jedna z niewielu ciotek, jakie jeszcze mamy. Winda była oczywiście nieczynna, więc ciotka mojej żony musiała, żeby złożyć nam wizytę, wejść po schodach na szóste piętro. Kiedy wyraziliśmy jej z tego powodu ubolewanie i podziw, ciotka zapytała, czy wiemy, ile ona ma lat, chcąc zapewne podkreślić jeszcze w ten sposób niezwykłość swego wyczynu. Było to oczywiście pytanie retoryczne, na które nie odpowiada się wprost, więc ciotka powiedziała nam sama, ile ma lat, co wprawiało nas za każdym razem w zdumienie, choć łatwe było do obliczenia, gdyż wystarczyło do poprzednio podanej liczby dodać czas, jaki upłynął od jej ostatnich odwiedzin. Toteż ciotka wyciągnęła z naszego zdumienia nieodparty wniosek, że nie dokonaliśmy tej prostej czynności rachunkowej, należnej kobiecie, która od dawna przestała ukrywać swój wiek, lecz przeciwnie, szczyci się nim przy każdej okazji, i powiedziała: - Moja droga, ja to pamiętam, ile ty masz lat. Pamiętam dobrze i nieprędko zapomnę. W dniu, kiedy się urodziłaś, przyjechałam do mojej siostry a twojej matki i przez całą noc nie dałaś mi spać, tak się darłaś. 105 Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem, bo zaraz sobie wyobraziłem moją żonę, jak drze się po przyjściu na świat i nie daje zmęczonej ciotce zmrużyć oka przez całą noc. Wtedy moja żona zapytała poważnie: - A ty z czego się śmiejesz? - Nic, nic - odpowiedziałem. - Tak sobie. Po prostu wyobraziłem sobie, jak się musiałaś drzeć. Dorośli ludzie, nie wiadomo dlaczego, bardzo nie lubią, kiedy im się opowiada, jak wyglądali albo co wyrabiali jako noworodki. Ja też tego nie lubię, więc pomyślałem sobie, że zaraz usłyszę o jakimś szczególnie niemiłym swoim własnym wyczynie, starannie wybranym spośród wszystkich przekazanych przez rodzinną tradycję ustną. Ale moja żona powiedziała: - Jestem szczęśliwa, że jest jeszcze ktoś, kto widział na własne oczy i słyszał na własne uszy, jak spędziłam moją pierwszą noc. Ciotka mojej żony wzięła to za dobrą monetę i wywiązała się długa rozmowa, w której wspominkom nie było końca. Potem zostaliśmy znowu sami i wtedy moja żona powiedziała: - Niektórym się zdaje, że są o wiele bardziej potrzebni ludziom starym niż starzy im. Moim zdaniem jest akurat odwrotnie i ludzie starzy są nam wszystkim coraz bardziej potrzebni, bo to właśnie oni wiążą nas i łączą z przeszłością, której nie pamiętamy, bo pamiętać nie możemy. Przez samo swoje istnienie przedłużają nas w przeszłość, tak jak nasze dzieci przedłużają nas w przyszłość. Słyszę często narzekania i utyskiwania, że pokolenie w naszym wieku dźwiga na własnych barkach ciężar przeszłości i przyszłości zarazem, bo ma na karku troskę o ludzi już starych i troskę o ludzi jeszcze młodych. Moim zdaniem tak jest właśnie dobrze, a nawet znakomicie. Ogromnie to lubię i chciałabym, żeby wszyscy, którzy tego nie lubią, zrozumieli, jakie mają szczęście, że tak jest. - Moja droga - powiedziałem - nie jest to takie proste. Życie nie jest tanie, a mieszkania są ciasne i znam szacunku godne osoby, które marzą o dniu, w którym pożenią lub powydają za mąż dzieci, zostaną same i nareszcie będą miały spokój i dość miejsca