Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Rzeczywiœcie, przybysz rozporz¹dza ca³¹ trup¹. Potem wszyscy oni znikaj¹ i Filip Orleañski mówi, ¿e bardzo mu mi³o, ¿e bardzo lubi teatr, ¿e bardzo wiele s³ysza³... Jest mu bardzo przyjemnie, bierze trupê w swoj¹ opiekê. Co wiêcej, jest przekonany, ¿e równie¿ i król bêdzie chcia³ zobaczyæ, jak aktorzy pana de Moli~ere... Czy dobrze wymówi³ nazwisko? - Jak najlepiej, wasza królewska wysokoœæ! - Tak, jestem przekonany, ¿e najjaœniejszy pan równie¿ zgodzi siê zobaczyæ, jak aktorzy pana Moli~ere odgrywaj¹ swoje sztuki. Na te s³owa przybysz blednie i mówi: - O, wasza wysokoœæ nazbyt dla nas ³askaw, ale postaram siê nie zawieœæ zaufania... I jeszcze innym g³osem, jakimœ niezwykle surowym i sugestywnym, przybysz pyta o zdrowie najjaœniejszego pana, ma nadziejê, ¿e najjaœniejszy pan cieszy siê dobrym zdrowiem, podobnie jak i królowa_matka. I oto w wyniku tej rozmowy na scenie w Sali Gwardii stoj¹ ustawione do "Nikomedesa" kulisy i dekoracje. Molier z niepokojem patrzy na dekoracje, znów ogarnia go lêk, znów przypomina mu siê Rodan i wino muszkatowe... Tam, có¿ tu ukrywaæ, panuje wolnoœæ, nie ma tego drêcz¹cego poczucia odpowiedzialnoœci... Ale ju¿ jest za póŸno, jest ju¿ zbyt póŸno na to, by st¹d dok¹dkolwiek uciec! Czy to aby nie po¿ar wybuch³ w Starym Luwrze? Nie, to p³on¹ w ¿yrandolach Sali Gwardii tysi¹ce œwiec, a w œwietle tych œwiec o¿ywaj¹ nieruchome kariatydy. Pan de Moli~ere w kostiumie Nikomedesa patrzy³ zdrêtwia³y przez dziurkê w kurtynie i widzia³, jak zape³nia siê sala. Panu Molierowi wydawa³o siê, ¿e œlepnie. Na wszystkich d³oniach jarzy³y siê ognie brylantów, takie same ognie m¿y³y na rêkojeœciach szpad... Pan de Moli~ere mia³ przed oczyma las piór i koronek, k³u³y go w oczy dewizy na pelerynkach, na ka¿dym kawalerze lœni³a cudowna wstêga ze sklepu Perdigeona, na g³owach dam ko³ysa³y siê misterne fryzury. Na sali by³ ca³y dwór, by³a gwardia. A przed nimi wszystkimi, obok Filipa Francuskiego siedzia³ w fotelu m³ody, dwudziestoletni cz³owiek, na widok którego serce dyrektora trupy dos³ownie przesta³o biæ. Cz³owiek ten - jeden jedyny na ca³ej sali - siedzia³ nie zdj¹wszy kapelusza. We mgle oddechów Molier zdo³a³ dostrzec, ¿e m³ody cz³owiek ma wynios³¹ twarz, oczy, które nie mrugaj¹, i kapryœnie odêt¹ doln¹ wargê. Ale dalej migota³y twarze, które przejmowa³y Moliera lêkiem nie mniejszym ni¿ dumna i zimna twarz m³odego cz³owieka w kapeluszu z piórami. Dostrzeg³ we mgle sali znajome twarze królewskich aktorów z H~otel de Bourgogne. "Oczekiwa³em tego! - ze smutkiem pomyœla³ dyrektor. - Oto oni, przyszli wszyscy, co do jednego". Dostrzeg³ pani¹ Deshaies znan¹ ze swojej szpetoty, a tak¿e z tego, ¿e w rolach tragicznych nie mia³a we Francji równej sobie aktorki. Zaœ za twarz¹ pani Deshaies przep³ynê³y twarze panów Montfleury, Beauchateau, Raymonda, Poissona, Hauteroche'a i Villiersa... To oni, to oni, to burgundczycy, aktorzy króla! Dano pierwszy sygna³ do rozpoczêcia i dyrektor odskoczy³ od kurtyny. Dano drugi sygna³, sala siê uciszy³a, kurtyna posz³a w górê i rozleg³y siê ze sceny s³owa królowej Laodike: "Przyznajê ci siê, Bo¿e, ¿e mi³o mi jest widzieæ..." Im d³u¿ej trwa³ "Nikomedes", tym wiêksze zdziwienie panowa³o na sali. Najpierw ktoœ jeden pozwoli³ sobie na to, by zakaszlaæ, potem odkaszln¹³ drugi, zakaszla³ trzeci - ludzie teatru wiedz¹, ¿e jest to bardzo z³y znak. Potem zaczê³y siê szepty, posy³ano sobie zdziwione spojrzenia. O co chodzi? Przez dwa tygodnie przebiega³o Pary¿ nazwisko Moliera, poruszy³o ca³e miasto, ca³y dwór!... Molier tu, Molier tam... S³yszeliœcie? To jakiœ prowincjusz?... Mówi¹, ¿e jest doskona³y! I w dodatku podobno sam pisze! Jego wysokoœæ bêdzie go ogl¹da³ dwudziestego czwartego w Sali Gwardii. Czy zosta³ pan zaproszony? Molier, Molier, wszêdzie Molier... O co chodzi, moi panowie? W H~otel de Bourgogne Corneille'a graj¹ bez porównania lepiej! Na twarzach dworzan zaczê³a malowaæ siê nuda. Zgoda, ta Duparc jest ³adniutka... Co zaœ do samego Moliera... Nie, z³y nie jest, ale jakoœ tak dziwnie deklamuje wiersze, jak gdyby to by³a proza. Przyzna pan, ¿e to dziwaczna maniera! Ale nie nudê, tylko z³¹ radoœæ da³o siê wyczytaæ z oczu jednego z widzów, cz³owieka têgiego i a¿ rozlanego. By³ to Zachariasz Montfleury, jeden z czo³owych aktorów H~otel de Bourgogne. Obok niego ukradkiem zacierali rêce i szeptali coœ do siebie Hauteroche i Villiers. Skoñczy³ siê "Nikomedes", przebieg³y przez salê wodniste brawka. M³odziutki ksi¹¿ê Orleanu by³ za³amany. Nie mia³ odwagi podnieœæ oczu, siedzia³ zanurzony w fotelu, g³owê wtuli³ w ramiona. I w tej w³aœnie chwili pan de Moli~ere, który znowu opanowany nieszczêsn¹ swoj¹ mani¹ grania ról tragicznych o ma³o co nie zaprzepaœci³ szansy na pobyt w Pary¿u i, co wiêcej, na powstanie w przysz³oœci wielkiej komedii francuskiej - w tej to w³aœnie chwili pan de Moli~ere wyszed³ na proscenium. Pot strumieniami sp³ywa³ mu z czo³a. Molier uk³oni³ siê i uœmiechn¹³ siê czaruj¹co. Otworzy³ usta, chce coœ powiedzieæ. Gwar na sali ucich³. I pan de Moli~ere powiedzia³, ¿e przede wszystkim pragn¹³by podziêkowaæ ich królewskim moœciom (królowa_matka Anna Austriaczka by³a tak¿e na sali) za okazan¹ dobroæ i za tê wyrozumia³oœæ, z któr¹ przebaczaj¹ oczywiste i nie do darowania wady spektaklu. "Znów przeklêty komediant mówi tym swoim g³osem - pomyœla³ sobie Filip Orleañski, który nie oczekiwa³ ju¿ niczego prócz nieprzyjemnoœci i wstydu dla siebie: - Na moje utrapienie œci¹gnê³y go tu te jego wo³y..." Pan de Moli~ere mówi³ dalej: - O, powiem wiêcej jeszcze: ich królewskie moœci wybaczaj¹ zuchwa³oœæ! "A niech ciê diabli porw¹, ciebie i twoje uœmiechy!" - pomyœla³ ksi¹¿ê Orleanu