Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jen była blada jak ściana i lekko chwiała się na nogach. Sam natychmiast zaczął gorączkowo pakować sprzęt do skrzyni. Sara i Travis podbiegli do Staną. Greene błyskawicznie podłączyła kombinezon Powczuka do swojego monitora, żeby sprawdzić stan rannego. Powczuk ostrzegał ich wcześniej, że wojsko patroluje teren wokół elektrowni. Mówił też, że z konieczności zabił dwóch żołnierzy. Podejrzewał, że niedługo zjawią się inni. Będą szukać kolegów. Alejak dotąd panował spokój. Wong pospiesznie rozdał „batony" - słupki z czterdziestoma posklejanymi bezłuskowymi nabojami do pistoletów XM-29. Po ich wystrzeleniu nie zostawał żaden ślad. Później Sam uruchomił detektor ruchu, urządzenie wielkości pudełka od butów. Ale jeszcze zanim zdążył ustawić go na trójnogu, stwierdził z przerażeniem, że czujnik wskazuje obecność licznych żywych obiektów w promieniu siedmiuset metrów! Aparat wychwytywał sygnały z odległości większej niż dziesięć metrów, nie mógł więc rejestrować żadnego z członków grupy. 167 - Alarm! - szepnął Sam przez sieć łączności. - Mamy towarzystwo! - Nie ruszać się! - padła z ciemności głośna komenda wydana po angielsku z silnym hiszpańskim akcentem. - Pięćdziesięciu żołnierzy trzyma was na muszce! - Raimundo! - przekazała cicho Sara. -1 żadnych sztuczek z niewidzialnością! - ostrzegł pułkownik. - Mamy noktowizory! Jeśli choć drgniecie albo znikniecie nam z oczu, natychmiast otworzymy ogień! - Stać - rozkazał półgłosem Travis. Usiłował cokolwiek dojrzeć w ciemności. Z wyłączonymi układami kamuflażowymi i podniesionymi przednimi osłonami hełmów widzieli tyle samo, co kubańscy żołnierze. Raimundo natomiast, uzbrojony w noktowizor, miał nad nimi przewagę. - Jeszcze raz ostrzegam! - krzyknął pułkownik. - Z wielką przyjemnością zademonstruj ę was żywych w Hawanie tym wszystkim spasionym kretynom, którzy mi nie wierzyli, ale równie dobrze mogę pokazywać wasze trupy! Rzućcie broń! Natychmiast! - Co to za kutas?! - warknął Stan. - Rzućcie broń! - wrzasnął na całe gardło Raimundo. - Róbmy, co każe - powiedział Travis. - Musimy zachować spokój. Zbyt wiele już zdziałaliśmy, żeby teraz spieprzyć operację. Kucnął powoli i położył pistolet maszynowy na ziemi. Reszta grupy poszła za przykładem dowódcy. - Krok do tyłu! - rozkazał Raimundo. Travis cofnął się posłusznie. Pozostali zrobili to samo. Pułkownik wydał kilka szybkich komend. W ciemności zabłysły latarki. Ich jaskrawy blask zatańczył na twarzach Amerykanów. Komandosi odwracali głowy, mrużąc oczy i osłaniając je rękoma. W kręgu światła pojawił się Raimundo. Rzeczywiście miał zawieszony na szyi ciężki rosyjski noktowizor. Szef kubańskiej służby bezpieczeństwa uśmiechał się szeroko. W jednej ręce trzymał AK-47 ze złożoną kolbą. W drugiej dużąlatarkę. Powiódł jej promieniem po sylwetkach schwytanych ludzi. Zmroku za jego plecami wysunęło się kilkunastu młodych, wyraźnie zdenerwowanych żołnierzy. Mierzyli z broni do gromadki jeńców. Żadnych szans, pomyślał Sam. Serce waliło mu jak młotem. - Co się dzieje? - wymamrotał Stan. Oczy miał przymknięte, a usta otwarte. Chyba majaczył. - Amerykanie! - krzyknął triumfalnie pułkownik. Świecił latarką prosto w twarze członków TALON Force. - Z wielką przyjemnością przeprowadzę was przed oczami tego łobuza Torejosa i innych dowódców. A twierdzili, że jestem paranoikiem! - Spieprzaj, kaczy fiutku - mruknął niewyraźnie Powczuk. 168 Raimundo poświecił na potężnego Amerykanina. Szeroki uśmiech pułkownika ustąpił miejsca wyrazowi bezgranicznej pogardy Kubańczyk obrzucił uważnym spojrzeniem rozwarte usta i szkliste oczy Staną na wpół leżącego pod drzewem. Pijany albo naćpany, pomyślał. W każdym razie niegroźny. Ale jak dojdzie do siebie, zapłaci mi za tę zniewagę. - Widzicie?! - odezwał się po hiszpańsku do żołnierzy, którzy trochę śmielej wyłaniali się z mrocznych zarośli i stawali szerokim półkolem wokół jeńców, nie przestając mierzyć do nich z broni. - Popatrzcie na tych wszechmocnych Amerykanów! Co im dały nieograniczone fundusze, przeważająca technika i arogancja wobec całego świata? Przyjrzyjcie się dobrze! - Podszedł do Staną. - Spójrzcie na tego! - Z całej siły kopnął grubo zabandażowaną stopę Pawczuka. - Auuu! - zawył Stan, krzywiąc się z bólu. - Ooo... Chryste! - Podciągnął się trochę i zaparł plecami o pień. Prawą, jakby bezwładną rękę wciąż opierał na metalowej skrzynce pomalowanej w maskujące plamy. Mimo rany na ramieniu Olsen sprężyła się do skoku jak tygrysica, ale Travis i Jack chwycili ją za nadgarstki i przytrzymali na miejscu. - Ty zboczony sukinsynu! - ryknęła po angielsku, próbując się wyrwać kolegom. - Wydrapałabym ci te pieprzone ślepia! Raimundo szybko spojrzał w jej stronę, lecz strach tylko na moment zmą-ciłjego spokój. Kiedy zauważył, że dwaj mężczyźni powstrzymują dziką kocicę, znów zrobił pogardliwą minę. Zbliżył się do Olsen o krok. - Aha,puta, która zabija gołymi rękoma - mruknął po hiszpańsku. - Może znajdę dla ciebie... specjalne zastosowanie w swojej willi w Hawanie. Zerknął przez ramię na stojących za nim murem żołnierzy i wykonał kilka jednoznacznych ruchów biodrami w przód i w tył. Rozległy się pojedyncze, stłumione śmiechy. Mimo kurczowego uścisku Jacka Olsen zdołała pochylić się do Kubań-czyka. - Chętnie będę się czołgała nago - odparła po hiszpańsku. - Ale tylko po to, żeby w odpowiedniej chwili odgryźć twoją żałosną fujarkę i splunąć ci nią w tę parszywą gębę! Chcesz się przekonać? Raimundo świetnie znał różnicę między czcząpogróżką a obietnicą krwawej zemsty. W wyobraźni zobaczył, jak kobieta spełnia swoją groźbę. Nie było w tym nawet śladu erotyki. Śmiechy wśród żołnierzy natychmiast umilkły. Zniknął też wyraz pogardy z twarzy pułkownika. Zapanowała pełna napięcia cisza. - Nie - odezwał się Raimundo po angielsku lodowatym tonem. Zrobił jeszcze krok w kierunku Olsen. Dobrze widział, że barczysty olbrzym mocno jątrzyma. Gruby opatrunek na lewym ramieniu i wybrzuszenie kombinezonu świadczyły, że Amerykanka została ranna. - Myślę, że... jesteś za bardzo... demente... loco. Umieszczę cię więc w specjalnym miejscu przeznaczonym 169 dla takich trudnych przypadków jak ty. Tam będziesz mogła do woli przeklinać własną matkę, że wydała cię na świat, zanim wreszcie z tobą skończę. - To się jeszcze okaże, kto przeklnie własną matkę, kretynie! Wykorzystując uchwyt Jacka jako punkt podparcia, Jen odbiła się od ziemi i wymierzyła przeciwnikowi solidnego kopniaka prosto w twarz. Głowa odskoczyła mu do tyłu. Raimundo zrobił trzy chwiejne kroki, ale potknął się, upuścił pistolet i runął na plecy. - O cholera - syknął Wong