Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Trwał odpływ i pojawiła się połać twardego, równego piachu, idealnego do biegania. Rozprostował nogi, zrobił kilka wymachów i ruszył lekkim truchtem. Mewy i rybitwy zaskrzeczały obrażone, po czym odfrunęły. Dziś rano otrzymał wiadomość z Hamburga: nakazano mu odbieranie materiałów od Catherine Blake. Miało się to odbywać wedle procedury, której Vogel nauczył go na farmie pod Berlinem. Materiał należało wsuwać do szpary w drzwiach budynku przy Cavendish Square, skąd miał go zabierać człowiek z ambasady portugalskiej i pocztą dyplomatyczną przesyłać do Lizbony. Niby proste. Ale Neumann zdawał sobie sprawę, że przez taką kurierską robotę na ulicach Londynu może wpaść prosto w szpony angielskich sił bezpieczeństwa. Będzie nosił informacje, które w razie wpadki zapewniały mu natychmiastowy bilet na szubienicę. Walcząc, zawsze wiedział, gdzie kryje się nieprzyjaciel. Ale przy tego typu zadaniach wróg mógł być wszędzie. Mógł siedzieć obok niego w kawiarni czy w autobusie, a on nawet by się tego nie domyślał. Dopiero po kilkunastu minutach rozgrzał się i na czole pojawiły mu się kropelki potu. Bieganie zaczęło swe czary - te same, które czyniło, gdy był jeszcze chłopcem. Czuł się lekko, swobodnie, niemal frunął w powietrzu. Oddychał równo, bez wysiłku, wszelkie napięcie się ulatniało. Wyznaczył sobie wyimaginowaną linię mety kilometr dalej i przyspieszył kroku. Pierwsze kilkaset metrów przebiegł dobrze. Sunął po plaży, długimi susami pokonując dystans, ręce i ramiona pracowały swobodnie. Końcowy odcinek okazał się trudniejszy. Oddech Neumanna stał się chrapliwy, nierówny. Zimny powiew rozdzierał mu gardło. Miał wrażenie, że na barki ktoś mu wrzucił ołowiane ciężarki. Wymyślona linia mety widniała dwieście metrów przed nim. Ścięgna ud nagle się mu naprężyły, musiał skrócić krok. Wyobraził sobie, że to końcówka finału na tysiąc pięćset metrów Igrzysk Olimpijskich - olimpiady, która go minęła, bo wysłano go zabijać Polaków, Rosjan, Greków i Francuzów! Wyobraził sobie, że przed nim biegnie jeszcze jeden zawodnik, a on ze straszliwym trudem wyrównuje dystans. Od linii mety dzieliło go pięćdziesiąt metrów. Była to kupka wodorostów, wyrzucona przez przypływ, lecz on widział prawdziwą taśmę, mężczyzn w białych marynarkach, ze stoperami, i flagę olimpijską łopoczącą nad stadionem. Zadudnił nogami o twardy piach, minął wodorosty, wyhamował i ciężko dyszał. Głupia gra - a bawił się w nią ze sobą od dziecka - lecz spełniła swój cel. Udowodnił sobie, że znowu odzyskał siły. Wiele miesięcy upłynęło, nim doszedł do siebie po laniu esesmanów, ale wreszcie mu się udało. Czuł, że jego ciało jest gotowe do wszystkich zadań, jakie przed nim staną. Neumann szedł przez chwilę, nim znowu ruszył truchcikiem. I w tej chwili zauważył Jenny Colville, która obserwowała go z wydmy. Neumann uśmiechnął się do nadchodzącej dziewczyny. Okazała się ładniejsza, niż zapamiętał - pełne, ruchliwe wargi, oczy duże, niebieskie, jasna cera zaróżowiona od porannego chłodu. Miała na sobie gruby wełniany sweter, wełnianą czapkę, sztormiak, nogawki spodni wepchnięte byle jak w kalosze. Za nią, nad wydmami, Neumann dostrzegł biały dym z ogniska, unoszący się znad sosen. Jenny podeszła bliżej. Wyglądała na zmęczoną, jej odzież była wymięta, jakby w niej spała. A mimo to, stając przed nim, uśmiechnęła się wdzięcznie i bacznie mu się przyjrzała. - Imponujące, panie Porter - odezwała się. Neumannowi trudno było zrozumieć jej rozwleką, śpiewną gwarę z Norfolk. - Gdybym pana nie znała, powiedziałabym, że pan trenuje przed wyścigiem. - Trudno zerwać ze starymi nawykami. Zresztą, bieg służy ciału i duszy. Powinnaś sama czasem pobiegać. Straciłabyś te parę zbędnych funtów. - Ach! - odepchnęła go żartobliwie. - I tak już jestem zbyt koścista. Wszyscy chłopcy w wiosce tak powiadają. Lubią Eleanor Carrick, bo ma duże... no, sam pan wie. Chodzi z nimi na plażę i płacą jej, żeby rozpięła bluzkę. - Widziałem ją wczoraj w wiosce - odparł Neumann. - Spasiona bela. Jesteś dwa razy ładniejsza od Eleanor Carrick. - Tak pan sądzi? - A i owszem. - Neumann rozmasował ramiona i tupnął. - Muszę się przejść. Inaczej zesztywnieję. - Ma pan ochotę na towarzystwo? Skinął głową. To nie była prawda, ale nie widział w tym nic groźnego. Jenny Colville zadurzyła się w nim po uszy, to nie ulegało wątpliwości. Codziennie wyszukiwała preteksty, żeby wpaść do Doghertych i nigdy nie odmówiła zaproszeniu Mary na podwieczorek albo kolację. Neumann starał się okazywać dziewczynie właściwą dozę zainteresowania i zawsze starannie unikał zostania z nią sam na sam. Aż do dziś. Postara się wykorzystać rozmowę do swoich celów - przekonać się, czy wioska kupiła historyjkę o jego pobycie u Doghertych. Szli w milczeniu, Jenny wpatrywała się w morze. Neumann wziął garść kamieni i puszczał kaczki. - Czy mogę pana spytać o wojnę? - odezwała się dziewczyna. - Oczywiście. - Czy te pańskie rany były bardzo ciężkie? - Na tyle ciężkie, żeby skrócić moje dni w armii i zapewnić bilet do domu. - Gdzie był pan ranny? - W głowę. Kiedyś, jak już cię lepiej poznam, odsłonię włosy i pokażę ci blizny. Popatrzyła na niego z uśmiechem. - Pana głowa wygląda zupełnie dobrze. - Co chciałaś przez to powiedzieć, Jenny Colville? - Że jest pan przystojny. I inteligentny. Ja to widzę. Wiatr zarzucił jej na twarz kosmyk włosów. Wsunęła go z powrotem pod czapkę. - Po prostu nie rozumiem, co pan robi w takiej dziurze jak Hampton Sands. Czyli jego historyjka wzbudziła podejrzenia w wiosce! - Potrzebowałem miejsca, w którym mógłbym odpocząć i wydobrzeć. Dogherty z żoną mnie zaprosili, a ja skorzystałem z okazji. - A dlaczego ja w to nie wierzę? - Powinnaś wierzyć, Jenny. To prawda
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Najpierw bez wzajemności, a potem z wzajemnością...
- Za każdym razem, gdy Cymmerianin spotykał grupę, ogromny samiec patrzył na niego groźnie spod ciężkich brwi, dopóki jego rodzina nie zniknęła w krzakach, a potem odwracał się i...
- I nie zauważony przez nikogo zeskoczył z ławki i wywędrował z przedziału najpierw na platformę wagonu (bo drzwi były otwarte), a potem z wagonu na peron...
- Potem bardzo wymownie i z wielkim przejęciem się ostrzegał swoje owieczki, aby jako prostaczkowie, ubodzy niby owi ptakowie niebiescy, a zatem mili Bogu, nie słuchali...
- Na widok policyjnych aut kierowca bolida nacisnął ostro na hamulec i zatrzymał się, a potem z piskiem opon wycofał się z powrotem do bramy i, pozostawiając za sobą swąd spalonej...
- " 72 Swoje reakcje na silny stres spowodowany stopniową utratą wzroku, walkę najpierw o wzrok, a potem o powrót do normalnego, czynnego życia opisała Tomi Keitlen w...
- Zauważył ją tylko w przelocie, potem biegł dalej i spotkał jakąś starszą kobietę w okularach, ona chyba mieszkała gdzieś tu w pobliżu, bo niosła piwo w dzbanku...
- Z południa potem oba bracia na konie siedli dwór swój stary żegnając oczyma i rozpłakane sługi, co się w podwórce zwlekły zawodząc a jęcząc...
- Lecz potem wdał się w językoznawstwo jak w niebezpieczną aferą miłosną, więc począł zmagać się z panującymi aktualnie modami strukturalizmu i zasmakował, jakkolwiek opornie,...
- Gdy jednak na rzece ukazał się kolejny, najokazalszy z dotąd płynących pni, gdy wdarł się w prześwit, zaklinował gałęziami, a potem obrócił i posypały się drzazgi, byliśmy...