Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Rozerwał swoją zatłuszczoną torbę śniadaniową i wypadły z niej paczki banknotów, owinięte banderolami. - Pomóż - powiedział. Zdejmował paski i odliczał po pięćdziesiąt setek. Każdą porcję wkładał do koperty. Miller ukucnął przy łóżku i zaczął robić to samo. Ułożyli trzydzieści dwie koperty. - Masz buty z cholewką? - zapytał George. Miller miał takie buty, ponieważ wszyscy w tym kraju mają takie buty. Oczyścił je z kurzu ręcznikiem. - Dwie pod stopę i cztery w cholewkę - powiedział George i pokazał mu, jak to należy zrobić. 71 mogą się podrzeć - rzekł Miller> - Te na spodzie zaciągając suwaki. - To moja sprawa - odparł George. Miller skończył pakowanie walizki. Poruszał się po poko- ju, mając w butach sześćdziesiąt tysięcy dolarów. Było mu ciepło w nogi. I w pośladki,- bo w tylnych kieszeniach dżinsów znajdowało się jeszcze dwadzieścia tysięcy. Pomyślał, że teraz mógłby odejść i pójść daleko. Ale wiedział, że tego nie zrobi. 72 VII. W Paryżu George zaproponował Millerowi współpracę. - Co mam robić? - zapytał Miller. - Pojedziesz do Maroka i przywieziesz stamtąd hasz do Europy. - Ile za to dostanę? - Pięć tysięcy. Miller przyjął tę propozycję. Wtedy George dał mu pięćset dolarów i powiedział, że wróci za tydzień. Poleciał do Maroka, żeby zamówić towar. Miller zatrzymał się w dobrym hotelu w pobliżu Porte de Chapelle. Odżywiał się normalnie i co wieczór chodził do kina. Odczuwał bliskość tamtej strony i działało to na niego dobrze. Dzieliło go tysiąc pięćset kilometrów od miejsca, w którym chciał się znaleźć, cały i niepodzielny. I czuł, że dzień, w którym to się stanie, jest bliski. 73 Po tygodniu George zatelefonował o piątej rano., Miller szybko wykąpał się, ubrał, uregulował rachunek wypił na dole kawę, zażądał przywołania taksówki i p0. , jechał na Orły, gdzie zgłosił się do kantoru „Swissair" Tam czekał na niego bilet, zamówiony przez Geoege'a w Genewie. Dwie godziny później spotkali się, wynajęli na lotnisku samochód i pojechali do Lozanny. W drodze George dał Millerowi duży skórzany portfel, w którym było trzydzieści tysięcy franków szwajcarskich. - Jesteś bogatym kowbojem - powiedział - który zamierza spędzić dwa miesiące w Europie, a potem zabrać z sobą do Kanady mały, śmieszny wóz. Będzie to Lancia Fulvia HF. Miller uśmiechnął się. - Jest modna, odkąd Munari wygrał Monte. - W pewnych kręgach - powiedział George stała się modna dużo wcześniej. Spędzili godzinę w barze, podczas gdy dealer załatwiał papiery i ubezpieczenie. - Wrócisz do Genewy i weźmiesz pokój w hotelu „Li- do" przy rue du Mont Blanc - powiedział George. - Przyjdę do ciebie wieczorem. Odjechał Lancia, a Miller wypożyczonym Mercedesem wrócił do Genewy. Wieczorem w restauracji „Don Quijote" pili ciemne hisz- pańskie wino. Para podstarzałych tancerzy wystukiwała uparte flamenco. Po twarzach ich spływał pot. - Lancia będzie gotowa pojutrze - powiedział George. 74 __Dla kogo pracujesz? - zapytał Miller po trzeciej Icarafce. - Dla siebie - powiedział George. - Dlatego żyję. - Rozumiem. Ale potrzebujesz ludzi. - Mam ludzi. Ty jesteś moim człowiekiem. - Przypadek - powiedział Miller. - Życie składa się z przypadków - rzekł George. __Wyłącznie. Gdybym nie spotkał ciebie, miałbym kogo innego. - W tym celu przyjeżdżałeś na tor? - Jasne. W takich miejscach zawsze można spotkać kogoś, kto nieźle jeździ. A ten, kto nieźle jeździ, zwykle potrzebuje forsy. - Trafne spostrzeżenie. Milczeli chwilę. - Ale z tobą jest dobrze - dodał George. - Na razie jest dobrze. Miller uśmiechnął się. - Wielu się na mnie zawiodło. Nie chciałbym, żebyś ty do nich należał. - Daję ci szansę - rzekł George. - Byłbym wdzięczny temu, kto dałby mi szansę kiedyś. Nie było takiego. Musia- łem ją stworzyć sam. - Nie wierzę ci - powiedział Miller. - Szansa, to czasem jedno słowo. Przypomnij sobie dokładnie, czy takie- go słowa nie usłyszałeś. George zastanowił się chwilę. - Masz rację. I to było coś więcej niż słowo. Ale nie chcę o tym pamiętać. Potem George upił się i powiedział: 75 - Jestem pederastą. Czy ma to dla ciebie jakieś zna- czenie? Miller przyjrzał mu się uważnie i odparł: - Żadnego. - Wszyscy tak mówią - roześmiał się George. - Ale jest w tym zawsze coś, co przeszkadza. - Nic mi nie przeszkadza - powiedział Miller chłodno - To tylko twoja sprawa. Czytałem o takim, który kochał muchę. Ale nie wierzyłem, żeby to było przyjemne. George pochylił się nad stolikiem i patrzył w twarz Millera przeszklonymi winem oczami. - A gdybym zakochał się w tobie? Miller wzruszył ramionami. - Nie widzę w tym niczego, co mogłoby mi sprawić przykrość. Ale na wzajemność raczej nie masz co liczyć. - Zazdroszczę kurwom - powiedział George - ponie- waż wydaje mi się, że żyją w słońcu. A ja nie mogę być słońcem dla nikogo. Nawet dla siebie. Wypełnia mnie popiół. I dym. Niebieski, tłusty dym haszu. - Nie wierzę ci - powiedział Miller. - Wszystko, co mówisz, jest nieprawdą. George roześmiał się i wypił ostatnią szklankę wina. ' - Jesteś dobry. Jesteś lepszy niż się wydawało. Ja nie mówię prawdy. Nikt nie mówi prawdy. Ty także. - Truizmy - powiedział Miller. - Ale jeśli sprawiają ci-ulgę. George otrząsnął się i wstał. - Przepraszam - powiedział. - Zdaje sie, że zbyt mało czytałem. - Raczej zbyt dużo - powiedział Miller. 76 Wyszli na ulicę i chłód zrobił im dobrze. - Wycofam się - powiedział George. - Już za długo w tym siedzę. Potrzeba mi spokoju. Po chwili dodał: - Ale wtedy już nigdy nie wrócę. Wszystko jest tak płynne. Ludzie wpadają, rwą się kontakty. I zaczynam się bać. Jestem odważny w pracy. Kiedy przerywam, żeby odpocząć przed następnym skokiem, zaczyna się dziać coś dziwnego. - Normalne - powiedział Miller