Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Brat Paweł nie zamierzał nawet próbować udawać biskupa! Zbliżył się do następnej wioski. Nim zdążył przygotować wszystko do przedstawienia, podbiegło do niego jakieś dziecko. Dzieci wydają się wszędobylskimi posłańcami, być może dlatego, iż nie są jeszcze wprzęgnięte w system pracy. — Kuglarzu… Pan z dworu podejrzewa… musisz iść dalej! Brat Paweł nie poddawał w wątpliwość tej informacji. We wczorajszym spotkaniu mógł przecież wziąć udział jakiś donosiciel. Jeździec na koniu mógł nocą ponieść wiadomość: misjonarz heretycki! Natychmiast spakował swoje rzeczy i opuścił wioskę. Choć czuł się bardzo zmęczony, nie mógł w niej dłużej się zatrzymać. Oddalił się od wioski i nie wiedział, co począć dalej. Nie jadł od kilku godzin, ale nie odczuwał jeszcze dotkliwego głodu. Był bardziej zmęczony niż powinien być, lecz myśl o drzemce w rozgałęzieniu jakiegoś drzewa nie była zachęcająca. A przecież, jeśli wioski są tak niebezpieczne… Ścieżka wiodła pod górę, a na szczycie wzgórza, do którego prowadziła, w ponurym mroku zmierzchu, stała szubienica. Kręcił się przy niej jakiś człowiek, ściągając w dół powróz. Zauważył on brata Pawła. — Za późno! — zawołał wesoło. — Przegapiłeś przedstawienie. Już go powieszono, zdjęto i poćwiartowano. Brat Paweł zatrzymał się. Nie czuł się najlepiej, a to, co zobaczył, nie poprawiło jego samopoczucia. Ponieważ zaś sam był narażony na podejrzliwość innych, nie mógł okazać jawnego wstrętu. — Cóż, szedłem z daleka. — Powinieneś był się pośpieszyć. — Mężczyzna oblizał się na wspomnienie wydarzenia. — Było co oglądać! Kopał nogami w powietrzu chyba przez całą minutę! I tak za łagodnie się z nim obeszli. Ja bym go ćwiartował żywcem! Żeby ukraść panu najlepszego konia i zajechać go prawie na śmierć… dostał to, na co zasłużył! A więc to była publiczna egzekucja na jakimś biednym chłopinie za kradzież konia. Cóż, tak wygląda sprawiedliwość w średniowieczu; konie były bardzo cenne. — Zatrzymaj się tu na jakiś czas — powiedział mężczyzna. — Prawie co tydzień mamy nowe przedstawienie. W większości wieszanie za stopę, ale i tek jest na co popatrzeć. Oni… — Wieszanie za stopę? Coś w tych słowach budziło jakąś niezdrową ciekawość brata Pawła. — Tak jest. Za drobne przewiny, takie jak zabicie bażanta czy obłapianie czarownicy. — Oprawca wybuchnął wulgarnym śmiechem, jednak Brat Paweł nie dostrzegł w jego słowach nic zabawnego. — Wieszają go za jedną stopę i zostawiają, żeby sobie powisiał przez jeden dzień. Niektórzy z nich są twardzi, jakby im to zupełnie nie przeszkadzało. Za to inni wrzeszczą jak wszyscy diabli, a niektórzy umierają, mimo że nie mają na ciele żadnych śladów. Wieszanie za jedną stopę. Brat Paweł już wiedział, co go tak zainteresowało. Jedno z Atu Tarota zwało się Powieszony i przedstawiało człowieka zawieszonego za jedną stopę. Poprzednio interpretował tę kartę zupełnie inaczej, ale naturalnie odnosiła się ona do tej prymitywnej, średniowiecznej tortury. Tarot był odbiciem swoich czasów. Ileż ta karta miała niewłaściwych interpretacji w następnych wiekach! Brat Paweł pokręcił głową i ruszył w dalszą drogę. Czuł się coraz gorzej. Oddalił się zaledwie kilkadziesiąt kroków od szubienicy, kiedy usłyszał jakiś odgłos. Tętent konia! Zszedł pośpiesznie ze ścieżki. Być może nie zwiastowało to nic groźnego, nie mógł jednak pozwolić sobie na ryzyko. Chociaż jedynie udawał barbę, to jednak głosił herezję, która była przeciwna temu, co średniowieczna kultura nazywała słowem Bożym, a to już była sprawa bardzo poważna. Inkwizycja… Jeździec przejechał. Brat Paweł westchnął z ulgą i powrócił na ścieżkę. Postanowił iść dopóki będzie jasno i rozglądać się za jakimś dobrym miejscem na nocleg. Poczuł ból w pachwinie. Zatrzymał się, by sprawdzić, co mu dolega, mając przez moment dziką nadzieję, iż odrastają mu genitalia. Tak jednak nie było; wyczuwał jedynie jakąś opuchliznę, być może węzłów limfatycznych. Przeszkadzała mu w chodzeniu. Jakby miał mało problemów — bez pożywienia, bez wody, bez miejsca na nocleg… Bez wody! Poczuł nagle potworne pragnienie. Czy znajdzie tu źródełko? Ścieżka oddaliła się od rzeki i prowadziła wśród wzgórz; potrzebował wody tutaj, a nie o milę stąd. Zachwiał się, poczuł silny zawrót głowy. Było mu gorąco, płonął cały; wiedział, iż ma gorączkę, choć nie mógł tego sprawdzić w sposób obiektywny. Swędziała go skóra. Powoli dotarła do niego prawda. Obserwował już przedtem podobne symptomy. U Kuglarza… tuż przed jego śmiercią. Dopadła go Czarna Śmierć. Padł ciężko na ścieżkę, uderzając głową o ziemię. Leżąc na wznak, ujrzał księżyc wiszący na ponurym, mrocznym niebie. Izyda, bogini Luny, symbol kobiecego fałszu, patrzyła na niego ze swojego wypełniającego się półksiężyca, oblicza żeńskiego łona. Z daleka dobiegło go smętne wycie psa. Czas przestał istnieć… a zarazem minęła cała wieczność, wypełniona traceniem i odzyskiwaniem świadomości, torsjami, palącym pragnieniem, bólem. Znaleziono go. Okrzyki: „Zabrać to z drogi!” Pozostał jednak na niej, nikt bowiem nie chciał go dotknąć z obawy przed zarażeniem. Potem pojawił się ktoś, kto jednak zechciał i wrzucono go bezceremonialnie na wóz i powieziono. Dokąd? Najpewniej do miejsca, w którym grzebano ofiary zarazy