Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Upłynęło kilka minut, zanim zadyszany posłaniec nadbiegł z wyjaśnieniem. — Melduje kapitan Seymour, sir. Ktosik z góry nas ostrzelał, sir. Jazem go widział między drzewami, ale uciekł. — W porządku. A zatem piraci postawili obserwatora nad rzeką. Teraz wiedzą, że idzie na nich jakiś oddział. Czas pokaże, jaki będzie ich następny krok. Tymczasem pontony znowu spłynęły na wodę i trzeba było pchać je dalej. Rzeczka wijąca się meandrami u stóp pionowych brzegów jakimś cudem była miejscami na tyle głęboka, że kosztem przeciągania od czasu do czasu pontonów przez małe bystrzyny pozwalała na spławianie ich. Hornblowerowi zaczęło się wydawać, że robi to już całe dnie, w oślepiających plamach światła słonecznego i mrocznych odcinkach cienia, z wodą kłębiącą się u kolan i stopami ślizgającymi się po głazach. Przy następnej tamie ogarnęła go pokusa, żeby usiąść i pozwolić, żeby pot ściekał po nim strumieniem. Ledwie siadł, gdy następny goniec przybiegł od awangardy. — Kapitan Seymour melduje, sir. Kazał powiedzieć, że piraty osiadły na skałach, sir. Siedzom w jaskini, sir, wysoko na urwisku. — Jak daleko stąd? — Och, nie tak znowuż daleko, sir. Hornblower zdał sobie sprawę, że nie należało oczekiwać dokładniejszej odpowiedzi. — One strzelali do nas, sir — dodał goniec. To lepiej określało odległość. Od dłuższego czasu nie było słychać strzelaniny, legowisko piratów musi więc znajdować się dalej niż zasięg odgłosu muszkietów. — W porządku. Panie Sefton, proszę kontynuować. Ja pójdę naprzód. Proszę ze mną, Gerard. Zaczął wdrapywać się i piąć na czworakach brzegiem rzeki. W trakcie posuwania się stwierdził, że brzeg po lewej stronie stawał się coraz wyższy i coraz bardziej spadzisty, aż przeszedł w prawdziwe urwisko. Po jeszcze jednym odcinku bystrzyn na zakręcie otworzył się przed nimi nowy widok. To tu, jak sobie przypominał, znajduje się to wysokie, urwiste zbocze z nawisem i wodospadem spadającym do rzeki u jego stóp, i długa, pozioma płaszczyzna w połowie drogi na urwisko — otwarta łączka z kilkoma drzewami po prawej stronie i gromadką mułów na wąskim szmacie trawy między skalistym zboczem i rzeką. Na tej łące żołnierze piechoty morskiej, w czerwonych mundurach, rozciągnęli się w szerokie półkole, którego ośrodkiem była jaskinia. Zapomniawszy o pocie i zmęczeniu Hornblower ruszył spiesznie w stronę Seymoura otoczonego swymi żołnierzami i patrzącego w górę na urwiste zbocze. Przy nim był Spendlove. Obaj wyszli mu naprzeciw i zasalutowali. — Są tam, milordzie — powiedział Seymour. — Oddali do nas kilka strzałów, gdy dotarliśmy w to miejsce. — Dziękuję, kapitanie. Spendlove, jak się teraz panu podoba to miejsce? — Wcale nie bardziej niż przedtem, milordzie. — Uskok Spendlove'a — zażartował Hornblower. Pośpieszył brzegiem rzeki w kierunku jaskini wciąż spoglądając w górę. — Uwaga, milordzie — krzyknął ostrzegawczo Spendlove. W moment po jego słowach coś przeleciało z ostrym gwizdem tuż nad głową Hornblowera, nad szańcem przed jaskinią ukazał się kłębek dymu, a od ściany urwiska nadleciał ostry, dzwoniący odgłos wystrzału. Nad szańcem pojawiły się postacie, małe jak lalki z tej odległości, machające wyzywająco rękami, do uszu wspinających się dobiegło ich wycie. — Któryś z nich ma strzelbę, milordzie — rzekł Seymour. — Tak? Więc może lepiej wycofać się z zasięgu, zanim zdąży załadować ją ponownie. Incydent początkowo nie zrobił większego wrażenia na Hornblowerze. Ale teraz uświadomił sobie nagle, że nieomal legendarna kariera wielkiego Lorda Hornblowera mogła się skończyć teraz i tutaj, że jego przyszły biograf mógłby pisać z ubolewaniem o ironii losu, który pozwalając Hornblowerowi wychodzić cało z tylu rozstrzygających bitew kazał mu zginąć z rąk jakiegoś zbrodniarza w nieznanym zakątku wyspy zachodnioindyjskiej. Zawrócił i oddalił się z tego miejsca, a inni wraz z nim. Szyję trzymał prosto i sztywno, mięśnie miał napięte. Wiele czasu upłynęło, od kiedy jego życie było ostatnio w niebezpieczeństwie. Starał się zachowywać naturalnie. — Niedługo Sefton będzie tu z moździerzem — powiedział. Miał nadzieję, że te słowa nie brzmiały tak sztucznie w uszach innych, jak w jego własnych. — Tak, milordzie. — Gdzie go ulokujemy? — Rozejrzał się wokoło mierząc wzrokiem odległości. — Lepiej żeby się znalazł poza zasięgiem tej strzelby. Zabrawszy się do dzieła od razu zapomniał o niebezpieczeństwie. Następny kłębek dymu nad szańcem, znowu echo wystrzału. — Słyszał ktoś kulę? Nie? A więc można założyć, że jesteśmy poza zasięgiem tamtej strzelby. — Przepraszam, milordzie — wtrącił Spendlove. — Jaki pana zdaniem może być zasięg moździerza łodziowego. — Encyklopedysta Spendlove okazujący taką ignorancję! Siedemset jardów przy jednofuntowym ładunku prochu i piętnastosekundowym czasie lotu. Tutaj trzeba jednak wyrzucić pocisk sześćdziesiąt stóp wyżej niż punkt, z którego zostanie wystrzelony. Piękny problem batalistyczny. — Mówił to tonem absolutnie spokojnym, ufny, że nikt nie wie, iż o pierwszej w nocy sprawdzał te liczby w podręczniku. — Tamte drzewa przydadzą się nam, kiedy przyjdzie do podciągania moździerza w górę. A w odległości dwudziestu stóp od nich jest kawałek równego gruntu. Doskonale. — Idą, milordzie. Pojawił się pierwszy oddział sił głównych za odległym zakrętem urwiska, posuwając się spiesznie brzegiem rzeki. Zorientowawszy się w sytuacji, z wyciem runęli do biegu, to skacząc, to gramoląc się na czworakach po nierównym gruncie. Przypominali Hornblowerowi psy gnające z ujadaniem na widok osaczonej zdobyczy. — Cicho tam! — huknął
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Bywaj|e nam, druhu ozwaB si przyjaznie Czcibor, gdy ]Vtieszko daB znak, aby kmie podszedB bli|ej opowiadaj, co[ widziaB i zdziaBaB! KrzesisBaw pomieszany i zawstydzony obecno[ci ksi|t podszedB do stoBu i bez sBowa poBo|yB przed Mieszkiem Hodonowe pismo, które uprzednio jeszcze idc za klucznikiem dobyB ze swego woreczka
- Jasne, że jest jeszcze off Broadway, a nawet off off Broadway, lecz to już inna cywilizacja...
- Więc przyszliście pieszo z braku pieniędzy? NIEZNAJOMY Taak! MATKA (uśmiecha się) I pewnie nic nie jedliście? NIEZNAJOMY Taak! MATKA Bardzo pan jeszcze...
- Anu zaryczał z wściekłości, kiedy zniszczono czołg z „Transhara”, lecz jego gniew wzmógł się jeszcze, kiedy czołg wroga zajął pozycję, która obejmowała także rampę...
- Bywają rafy o kształcie piramidy — pojedyncze szczyty sterczące znad wody; inne mają formę koła złożonego z wielkich kamieni; inne jeszcze tworzą korytarze...
- Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) i wszyscy troje...
- Tego motylstwa, uroku i uroków jej wietrznego życia i tego, że nie pocałowałam się jeszcze nigdy poza jedynym razem - ze studentem tak nieśmiałym, tak chorobliwie...
- Pytacie, dlaczego ta trzecia i ostatnia bajka nie jest o moim trzecim dziecku, o OleDce? No a jak|e mo|e by o niej? Przecie| ona, biedactwo, nie ma jeszcze ani jednego zba
- Do przyjęcia zachodnioeuropejskiego systemu konstytucyjnego i parlamentarnego Turcja jeszcze nie dojrzała, toteż kiedy konstytucja nie spełniła swego zadania...
- Czy kiedyś jeszcze je zobaczę? Na placu mogło się pomieścić milion ludzi, którzy dzięki specjalnym urządzeniom optycznym i akustycznym mogli doskonale widzieć i słyszeć...