Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Maureen pochyliła się do ojca Murphy'ego i rzekła: — Prawdę mówiąc, Hickey wygląda na przekonującego mów- cę. - Przerwała na moment w zamyśleniu. - Żałuję, że nie było sposobu uzyskania podobnego dostępu do ludzi bez robienia tego, co oni uczynili. — Przynajmniej daje upust frustracjom wielu Irlandczyków, praw- da? - dodał ojciec Murphy, nie odrywając wzroku od ekranu. Baxter posłał im ostre spojrzenie. — On nie daje upustu niczyim frustracjom, ale podgrzewa dawno ostygłe emocje. I, jak mi się wydaje, mocno upiększa i przekręca fakty, zgodzicie się chyba? - Nikt nie odpowiedział, więc mówił dalej: - Na przykład, gdyby wpadł w zasadzkę całego pułku brytyjskich spadochroniarzy, nie mógłby teraz o tym opowiadać... — Nie w tym rzecz - przerwała Maureen. Flynn usłyszał tę wymianę zdań i spojrzał na Baxtera. — Harry, wyłazi teraz twój szowinizm. Niech żyje Wielka Brytania! Brytania rządzi Irlandczykami. Irlandia, najbliższa placówka im- perium, której przeznaczeniem jest być także i ostatnią. — Ten człowiek to cholerny demagog i szarlatan - stwierdził Baxter. Flynn się roześmiał. - Nie, to Irlandczyk. My tolerujemy czasem poetyckie przed- stawianie znanych faktów. Ale posłuchaj tego człowieka, Harry, być może czegoś się nauczysz. Baxter popatrzył na otaczające go osoby: Maureen, Mur- phy'ego, Flynna, pozostałych fenian... nawet na kardynała. Pierwszy raz pojął, jak mało rozumiał do tej pory. Megan Fitzgerald weszła do prezbiterium i spojrzała na ekran. - Cholerny stary głupiec. Swoim pieprzeniem robi z nas pośmiewi- sko. - Odwróciła się do Flynna. - Po jaką cholerę go tam posłałeś? 252 — Niech staruszek ma swój wielki dzień, Megan. Zasługuje na to po prawie siedemdziesięciu latach wojny. Być może jest najstarszym nieprzerwanie walczącym żołnierzem świata. - Uśmiechnął się pojednawczo. - Ma wiele do opowiadania. — Miał im powiedzieć, że Brytyjczycy stanowią jedyną przeszkodę na drodze do wynegocjowania porozumienia. - W głosie Megan brzmiało zniecierpliwienie. - Mój brat gnije w Long Kesh i chcia- łabym, by był wolny przed świtem. Maureen podniosła na nią wzrok. — A ja myślałam, że jesteś tu tylko ze względu na Briana. Megan okręciła się na pięcie. — Zamknij swój cholerny pysk! Maureen się poderwała, lecz ojciec Murphy powstrzymał ją. Flynn nie powiedział nic, a Megan odwróciła się i odeszła. Głos Hickeya grzmiał z telewizora. Kardynał siedział w bezruchu, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Baxter odwrócił głowę, próbując nie słuchać głosu Hickeya i skupić się na planie ucieczki. Ojciec Murphy i Maureen wpatrywali się w napięciu w ekran. Flynn także patrzył w tym kierunku, ale myślami, tak jak Baxter, był gdzie indziej. John Hickey wyciągnął piersiówkę i nalał do swej szklanki ciemny płyn, potem spojrzał do kamery. - Proszę mi wybaczyć. Lekarstwo na serce. - Wypił i wes- tchnął: - Teraz lepiej. A więc na czym stanąłem? Racja, tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty trzeci... - Zamachał rękoma. - Och, dość już tego! Posłuchajcie mnie wszyscy. Nie chcemy skrzywdzić nikogo z obecnych w katedrze. Nie chcemy skrzywdzić księcia Kościoła katolickiego, świętego człowieka, dobrego człowieka, ani jego księdza, ojca Murphy'ego... uroczego człowieka... - Pochylił się do przodu i splótł dłonie. - Nie chcemy zniszczyć ani jednego ołtarza czy posągu w tym wspaniałym domu bożym, tak ukochanym przez Amerykanów, nowojorczyków. Nie jesteśmy przecież barba- rzyńcami ani poganami. - Wyciągnął ręce w błagalnym geście. - Po- słuchajcie mnie więc - rzekł zdławionym głosem, łzy napłynęły mu do oczu. - Pragnę jedynie, by ludziom marnującym swe młode życie w brytyjskich obozach koncentracyjnych dano jeszcze jedną szansę. Nie prosimy o nic niemożliwego, nie stawiamy żadnych nieodpowie- dzialnych żądań. Nie, my jedynie prosimy, błagamy, błagamy w imię Boga i człowieczeństwa o zwolnienie synów i córek Irlandii z mroków i poniżenia tych ohydnych lochów. - Wypił łyk wody i spojrzał w kamerę twardym wzrokiem. - A kto uczynił swe uszy głuchymi na nasze prośby? - Uderzył dłonią w stół. - Kto nie chce uwolnić 253 naszych rodaków? Kto swoją nieustępliwą polityką wystawia na niebezpieczeństwo życie ludzi w tej wielkiej katedrze? - Uderzył w stół obiema pięściami. - Cholerni, pieprzeni Brytyjczycy, oto kto! Burke opierał się o ścianę w biurze prałata i spoglądał na ekran. Schroeder siedział przy biurku, a Spiegeł powróciła na swój fotel na biegunach. Bellini spacerował przed telewizorem, przesłaniając wszys- tkim widok, ale nikt nie protestował. Burke podszedł do podwójnych drzwi, otworzył je i zajrzał do zewnętrznego pomieszczenia. Człowiek z wydziału bezpieczeństwa Departamentu Stanu, Arnold Sheridan, stał przy oknie w głębokim zamyśleniu. Od czasu do czasu popatrywał na przedstawicieli Brytyjczyków i Irlandczyków. Burke odnosił wrażenie, że Sheridan jest gotów przekazać im nieprzyjemne wiadomo- ści z Waszyngtonu mówiące, że Hickey uzyskuje coraz większą przewagę i że czas podjąć rozmowy. Wrócił do wewnętrznego biura i spojrzał na ekran. - Wielu z was może kwestionować zasadność zajęcia przez nas domu bożego. - W głosie Hickeya pobrzmiewało zdławione uczu- cie. - Zapewniam was, że była to najtrudniejsza decyzja, jaką przyszło nam kiedykolwiek podjąć. Ale my nie tyle zajęliśmy katedrę, ile raczej schroniliśmy się w niej, skorzystaliśmy ze starodawnego prawa azylu. W jakimż innym miejscu łatwiej jest stanąć i prosić Boga o pomoc? - Przerwał, jak gdyby zmagając się z jakąś decyzją, a potem powiedział łagodnie: - Dzisiejszego popołudnia wielu Amerykanów po raz pierwszy ujrzało plugawe oblicze religijnego fanatyzmu uprawianego przez "pomarańczowych" z Ulsteru