Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Uśmiech- nął się do niej, a potem napił się wody. Na zewnątrz Arif wydobył z torby ostatni skarb. Wnioskując z dziecięcych pisków, były to jakieś słodycze. Arif rozdał je najmłodszym, a następnie usiadł na chodniku. Patrzył, jak dzieciaki żarłocznie pochłaniają prezenty i jego twarz klowna rozjaśniała czysta satysfakcja. — Wydałeś wszystko? — zapytał Sandor. Arif rzucił mu gniewne spojrzenie. — Nie pokazuj się — ostrzegł, a potem, uderzając dłonią w pas na biodrach, wyjaśnił: — Wydałem zaledwie drobną część. Nigdy dotąd nie miałem tyle pieniędzy, nawet wówczas, gdy uciekłem od mojego pana. Ale dla Domu Lata to żadna suma, co? Przerwał, ponieważ któreś z dzieci uwiesiło się rąbka jego szortów. Mała dziewczynka, która podglądała Sandora podczas ubierania spodni. Masowała sobie brzuch i jęczała, aż nagle siadła na chodniku. Kiedy jej ciałem szarpnęły konwulsje, Arif szybko objął ją ramieniem. Zwymiotowała na ziemię. Chwilę później histerycznie płakała, wciskając twarz w pierś Arifa. Arif patrzył na nią bezradnie, wyglądał na wstrząśniętego. Sandor domyślił się: jedzenie było zbyt cenne, aby je marnować w taki sposób. Jednak dziecięcy organizm, nie przyzwyczajony do regularnych, pełnych posiłków, nie mógł poradzić sobie z taką ilością pokarmu. Inne dzieci też trzymały się za brzuchy, niektóre skręcały się z bólu. Podarunek Arifa okazał się trucizną. — Spokojnie — powiedziała Phousita. — Nic się nie stało. Sandor podążył wzrokiem za jej głosem. Klęczała przy chłop- cu, który z grymasem bólu na twarzy leżał na ziemi, przyciągając kolana do klatki piersiowej. Dziewczyna przycisnęła dłonie do jego brzuszka i po kilku sekundach dziecko rozluźniło się. Zosta- wiła je i zbliżyła się do drugiego, a potem trzeciego. Każde z nich dotykała, usuwając ból lekkim naciskiem dłoni. Sandor przypatrywał się temu zdumiony. Nie zastanawiając się, wyszedł ze schronienia i podszedł do niej. Klęczała przy ostatnim dziecku, dziewczynce, która już straciła swój posiłek, jedyny posiłek, jakiego mogła oczekiwać w tym dniu. Powiedziała coś do małej, a ta uśmiechnęła się i kiwnęła główką. W następnej chwili Sandor znalazł się przy niej, sięgnął po jej dłonie i obrócił grzbie- tem do dołu. Po wewnętrznej stronie dłoni lśniły wilgocią niewiel- kie, białe gruczoły, rozlokowane tuż poniżej palców i na samych palcach, wzdłuż całej ich długości. Dotknął ich delikatnie. Nigdy nie widział podobnej mutacji. Ta dziewczyna potrafiła uzdrawiać dotykiem. W jakiś niepojęty sposób białe gruczoły musiały wy- twarzać struktory uzdrawiające, które miały zdolność przenika- nia przez barierę w postaci skóry pacjenta. Tylko w jaki sposób dziewczyna programowała struktory? Jak wyznaczała im zada- nia? I jakim cudem rozwinęła tak unikalne umiejętności w sa- mym sercu Spili, gdzie rządziło ubóstwo do spółki z ciemno- grodem? Uniosła dłonie na wysokość oczu i przyjrzała im się, jakby widziała je po raz pierwszy w życiu. — Zmieniłam je — wyznała ściszonym głosem. — Jak to — zdziwił się Sandor. — Nie wiedziałaś o tym? Zaprzeczyła powolnym ruchem głowy. — Zaszło tak wiele zmian, tak gwałtownych zmian, od kie- dy... . Sandorowi wyrwało się westchnienie zawodu. Przez chwilę wyobraził sobie, że dziewczyna sama opracowała ten unikalny system uzdrawiania przez dotyk. — Nie pojmujesz własnych zdolnos'ci, czy tak? Spuściła głowę i skuliła się ze wstydu. — Tak, tuan. Stałam się wiedźmą, ale nie wiem, co potrafię. Nie wiem, skąd mam takie zdolności, ani jak z nich korzystać, dopóki nie są one potrzebne do zrobienia jakiejś konkretnej rze- czy. Nawet gdy nadchodzi chwila działania, sama nie robię nic, tylko poddaję się woli ducha czarownika, który mnie posiadł. Sandor pokiwał głową. Rozumiał ją. Rzeczywiście, mogła się czuć dokładnie tak, jak to opisała. — Kierujesz wyjątkowo potężnym struktorem *— rzekł. — Jak się tego nauczyłaś? Spojrzała na niego w taki sposób, że natychmiast zoriento- wał się, iż w ogóle go nie rozumie. Skłonił głowę i westchnął, przecierając palcami zalewane potem oczy. Jej struktor nauczył ją mówić po angielsku, znała każde słowo, które znał i on. A jednak nie rozumiała, co do niej mówi. Posiadała suchą wiedzę, bez odpowiednich odniesień do zwykłych codziennych doświadczeń. — Zostaw ją w spokoju — burknął Arif, zatrzymując się tuż za jego plecami. Kiedy chłopak chciał się odwrócić, oparł but o jego pośladki i pchnął go na ziemię. — Ona jest potężną cza- rownicą, a jej moce stale rosną — wrzasnął na Sandora, który poderwał się z chodnika i miotał wzrokiem gniewne błyski. — To nie ona, ale ty, ty niczego nie rozumiesz. Nie masz pojęcia, co się tutaj dzieje