Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
A siedząca obok Ruth obiecała poważnie: – Będę pamiętać. Umilkli. Ponownie dał się słyszeć głos Wrighta: – ...sądzę, że nigdy nie dowiemy się, jak Zilwicki to zorganizował, ale nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w sprawę uwolnienia jego córki był też wplątany Urząd Bezpieczeństwa. Ale w jaki sposób... – Jak rozumiem, nie sądzi pan, by plotki, iż to UB ją porwało, były zgodne z prawdą? – przerwał mu Underwood. Wright zdecydowanie pokręcił głową. – W żadnym wypadku. W innym miejscu i w innych okolicznościach i owszem, to by nawet do nich pasowało. Ale nie na Ziemi i nie wtedy. Widzi pan, kluczowy jest... – Parnell, oczywiście – przerwała mu któraś z siedzących, zniecierpliwiona zbyt długim referatem. – Właśnie wtedy miał przybyć na Ziemię, by zeznawać o zbrodniach popełnianych w Ludowej Republice... I nagle umilkła, zdając sobie sprawę, że zrobiła coś najgorszego, co może zrobić gadająca głowa – odezwała się nieproszona, przerywając komuś innemu. – Parnell był istotnym czynnikiem, ale kluczowym, jak już mówiłem, jest tożsamość szefa ochrony ambasady Ludowej Republiki w tym czasie – zgasił ją z pobłażaniem Wright. – To on jest odpowiedzialny za masakrę najemników Manpower przynajmniej w tym samym stopniu co Balet. Zarówno stare, jak i nowe władze Ludowej Republiki tuszowały sprawę, ale udało mi się odkryć, że kontyngentem Ludowych Marines pilnujących wówczas ambasady dowodził nie kto inny, tylko Kevin Usher. Obecnie, jak państwo wiecie, szef policji Republiki Haven, a poza tym były Kwietniowiec i być może najbliższy żyjący przyjaciel Eloise Pritchart. To rzeczywiście było rewelacyjne. Obecni byli na tyle rozgarnięci, że zdali sobie z tego sprawę. Co nie znaczyło, że się zgadzają z przedstawioną oceną. – W żadnym wypadku! – Harriet Jilla zdecydowanie pokręciła przecząco głową. – Kevin Usher ani żaden prawdziwy Kwietniowiec nie dałby się wciągnąć w coś takiego. – Chyba że jako członek ekipy demolującej i sprzątającej – zawtórował jej emerytowany generał Marines, także pierwszy raz zaproszony przez Underwooda. – Jeśli dobrze rozumiem, uważa pan, panie Wright, że para sukinsynów reprezentujących nasz kraj współpracowała z Manpower, chcąc wykorzystać córkę Zilwickiego do własnych, bliżej niesprecyzowanych celów... Na ekranie pojawiły się podobizny byłego ambasadora Hendricksa i byłego admirała Younga w więziennych strojach. Widok ten sprawił Zilwickiemu niekłamaną satysfakcję. – ...jako że obaj byli przełożonymi Zilwickiego, musiał działać samodzielnie, by uratować dziecko – kontynuował oficer. – Stworzył nieformalny sojusz Baletu i Kwietniowców, zlikwidował najemników Manpower i rozliczył się z obydwoma sukinsynami. No i naturalnie uwolnił córkę, a wraz z nią jeszcze dwoje dzieci, które następnie adoptował. Wright pokiwał głową. – Tak można by to ująć – przyznał i dodał z krzywym uśmieszkiem: – I to także daje nam odpowiedź na pytanie, w jaki sposób Catherine Montaigne weszła w posiadanie tych tajemniczych dokumentów, dzięki którym już kilkanaście osób wylądowało za kratkami za czerpanie korzyści i zaangażowanie w proceder genetycznego niewolnictwa. Anton spojrzał na chronometr – czas emisji programu zbliżał się ku końcowi, więc nadeszła pora na podsumowanie prowadzącego. Nie pomylił się: kamera ukazała Underwooda jak zwykle uprzejmie uśmiechniętego, choć tym razem ze złośliwym błyskiem w oczach. – No cóż, jak państwo słyszeli, Królowa wysyła wiele komunikatów wielu ludziom, ale uważam, że najważniejsza jest wieść przesłana mordercom Hieronymusa Steina, kimkolwiek oni byli. A wiadomość ta jest następująca: chcecie grać ostro? Proszę bardzo, wysyłam wam godnego przeciwnika. Obraz zniknął, a po sekundzie pojawiły się reklamy. Ruth wyłączyła odbiornik. A Zilwicki skrzywił się z niesmakiem. – Ale stek bzdur! – westchnął z uczuciem. – I szczyt głupoty, żeby go nagła krew zalała. – Najwyższy czas, żebyś został doceniony – sprzeciwiła się Berry. Ruth wyraźnie podzielała jej opinię, sądząc po błysku w oczach, ale spróbowała ocenić sytuację obiektywnie. – Tylko że w ten sposób zrujnowali przyszłość zawodową kapitanowi Zilwickiemu. Raczej trudno zajmować się wywiadem, będąc jedną z najbardziej znanych osób w całym Królestwie. – Guzik mnie to obchodzi! – prychnęła Berry. – A poza tym stawia na głowie plany związane z tym wyjazdem – dodał Zilwicki. – Jak mam niby... Przerwało mu przybycie do salonu porucznika Griggsa. Marinę wyglądał, jakby miał ochotę komuś przylać, i to solidnie. A konkretnie to właśnie Zilwickiemu. – Coś się stało, poruczniku? – zdziwił się Anton. – Jakaś awaria czy co? – Ze statkiem wszystko jest w porządku, kapitanie Zilwicki – warknął Griggs. – Natomiast z załogą wręcz przeciwnie. W mojej ocenie przynajmniej jedna trzecia to terroryści z Baletu! Du Havel z najwyższym trudem stłumił śmiech. Anton zaś wstał i potarł podbródek. A Ruth oznajmiła radośnie: – Dokładnie siedemdziesiąt trzy procent. Mam pewność co do sześćdziesięciu ośmiu procent, ale sądzę, że co do tych kilku także się nie mylę. W sumie wszyscy poza szefami działów i podoficerami o specjalnościach technicznych są członkami Baletu. Myślę, że dokładnie tak samo wygląda sytuacja na wszystkich pozostałych jednostkach Ligi Antyniewolniczej. To wręcz idealne miejsce do szkolenia przyszłych grup egzekucyjnych Baletu. Zilwicki zamarł z opuszczoną szczęką. Ledwie parę razy w życiu czuł się tak zaskoczony jak teraz
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Kto nie chce stracić zdolności do śmiechu, niech się zadowoli udziałem w korowodach i z niestrwożoną duszą niech wróci do swoich...
- Ludzie przyciskali plecy do ścian i komentowali ze śmiechem: „Gołębiarz!” Skąd ten śmiech? Potem mówili o początku...
- Pieniacz! Mój trzydziestosześcioletni syn Tomek wybałuszył wzrok czytając o moim pieniactwie i parsknął: — Tato, przecież jedyny proces, jaki ty miałeś w życiu, to...
- - Sprawiedliwość? - Kwll aż zatrząsł się od śmiechu...
- I znów uderzają w śmiech...
- Zrozumiałem za późno, że odbił w prawo, bo do mych uszu dotarł warkot samochodowego silnika...
- Udzieliła mi się radość obu, ojca i syna...
- Ja, gdy będę mógł, przyjdę, gdy będzie potrzeba, ale do mojego domu… Blada twarz starej jeszcze z wyrazem bólu, wymówki, niemego jęku podniosła się ku synowi, drżąca...
- Zobaczył niebo, przechylone i jakby pijane, czuł rękę Wintera na gardle spychającą go coraz bardziej w dół...
- W iznanym wierszu pisał: Wciąż uciekamy...