Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Poczuł żółć w ustach, straszliwy ból w klatce piersiowej i łomot w uszach. Potem poczuł, że Winter łapie go drugą ręką za pasek, unosi z podłogi i Riad wiedział, że zaraz spadnie w przepaść z dużej wysokości. Winter jednak wciągnął go z powrotem do środka i potrząsnął jak dziecinną lalką, której z przerażenia ślina ciekła z ust. Wszystko wirowało wokół niego, był bliski omdlenia. Przez mgłę zasnuwającą mu oczy przezierała koścista twarz Wintera. - Co się stanie na pokładzie tego statku? - zasyczał Anglik i potrząsnął nim z zimną bezwzględnością. - Co takiego ma się stać na pokładzie Challengera, o czym ja nie wiem? Riad krztusił się, łapiąc powietrze jak człowiek tonący, a jego serce kołatało tak szybko i mocno, jakby miało za chwilę wyskoczyć. Próbował mówić, powiedzieć Winterowi, żeby przestał nim potrząsać, i że będzie już mówił... Sapał i łapał powietrze z takim świstem gwałtownością, iż wydawało się, że za chwilę zemdleje. Przestał go maltretować. Arab spojrzał na Wintera w górę, a jego oczy miały wzruszający wyraz oczu dziecka. Obaj byli istotami ludzkimi, uwikłanymi w intrygę o niewyobrażalnej gwałtowności, zaplanowanej przez kogoś, kto znajdował się w odległej części świata i był owładnięty obsesją uwolnienia świętego miasta Jerozolimy z rąk intruzów. - Oni... chcą zabić... wszystkich zakładników... - Niezależnie od rozwoju sytuacji? - Chcą... ich... zabić... Ciało Riada zwiotczało i osuwał się w uścisku Wintera, który nadal go trzymał i czuł w rękach większy ciężar, niż mógłby przypuszczać. Nic nie jest cięższe od martwego człowieka... Ahmed Riad nie czuł się dobrze, odkąd wysiadł z samolotu w Los Angeles po, jedenastogodzinnym locie z Londynu, a napięta sytuacja w Ameryce też zrobiła swoje. Udręka zwisania za oknem dopełniła dzieła - zabił go rozległy zawał. Nie zdążył nic powiedzieć o urządzeniu nuklearnym, które LeCat przemycił na pokład tankowca. Myśląc, że Riad zemdlał, Winter pozostawił nieszczęsnego Araba na dywanie, a sam podniósł szybko słuchawkę. Telefonistka zgłosiła się natychmiast. - Proszę mnie połączyć z budynkiem Transamerica. Chcę rozmawiać osobiście z gubernatorem Kalifornii... - powiedział Winter z wyrazem udręki, ocierając chusteczką pot z czoła. Ahmed Riad zmarł o 9.30 rano. Winter bardzo krótko rozmawiał przez telefon. - Nie mam zamiaru tu czekać, aż pani sprawdzi to połączenie - powiedział do asystentki MacGowana. - Ma pani dokładnie czterdzieści pięć sekund na poproszenie do telefonu gubernatora, a potem przerywam rozmowę. Mogę mu powiedzieć wszystko o składzie grupy terrorystów na pokładzie tankowca znajdującego się przy Bay... Mrukliwy głos MacGowana pojawił się w słuchawce po trzydziestu sekundach - Winter sprawdził to na zegarku. Jego rozmowa z MacGowanem była krótka; Winter wiedział, że jeżeli ma ponieść ciężar odpowiedzialności, musi skontaktować się z gubernatorem jako wolny człowiek, zgłosić się do niego dobrowolnie. Gdyby udało im się najpierw go zaaresztować, nie byłby wiarygodny. Gdy zdał sobie sprawę z tego, że Riad nie żyje, Winter wywiesił na drzwiach ostrzeżenie "Nie przeszkadzać" i opuścił pokój. Paszport dyplomatyczny Riada - występował on jako przedstawiciel handlowy nieokreślonego szejkanatu nad Zatoką Perską - znajdował się w kieszeni Wintera, który pobiegł wzdłuż Geary Street i złapał taksówkę. Przybywszy do gmachu Transamerica, budynku o dziwacznym kształcie, z którego roztaczał się widok na Bay - jeśli się było na odpowiednio wysokim piętrze - udał się prosto do biura gubernatora. Znajdowało się ono na tyle wysoko, by był zeń widok na zatokę. Czekali już tam detektywi w cywilnych ubraniach. Winter zdał się na osobowość MacGowana - miał o nim trochę informacji