Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wracając następnego dnia z naszej pracowni, spostrzegliśmy, że coś porusza się między gałęziami drzewa, niedaleko od nas. Tim pobiegł, aby się upewnić co to jest. - Hej, ho, jeżeli to nie jest aligator, to nie wiem, co to może być! - wykrzyknął. - Według mnie, bestia wdrapała się na drzewo i może skoczyć na dół, gdy będziemy przechodzić. - Nie obawiajcie się - uspokoił nas wuj. - Wprawdzie aligatory wychodzą z wody, ale nigdy zbytnio się od niej nie oddalają, a już nigdy nie wchodzą na drzewa. To stworzenie, które widzicie, to iguana - gatunek jaszczurki, która żyje na drzewach. Chociaż jest duża i wygląda obrzydliwie, mięso jej jest bardzo smaczne. Spróbujmy więc ją złapać. `Stanąwszy pod drzewem, zaczęliśmy się jej przyglądać - była to olbrzymia jaszczurka, długa na jakieś cztery stopy. Drzewo nie było duże, więc potrząsnęliśmy nim i iguana spadła na ziemię. Mimo jej niewątpliwie imponującego wyglądu, Tim śmiało złapał ją za kark i grzbiet, i mocno ją przytrzymał. Szarpała się. wywijała mocnym ogonem, jedynym swoim narzędziem obrony, bo zęby, mimo że miała ich wiele, były małe i słabe. Wuj zarzucił na łeb stworzenia pętlę, którą ja trzymałem; on sam zrobił drugą pętlę i skrępował nią ogon gada. Wraz z Timem pociągnęliśmy ją za sobą, a chociaż iguana stawiała pewien opór, dowlekliśmy ją do osiedla. Ponieważ wiedzieliśmy, że Marina będzie chciała zobaczyć jaszczurkę, wuj poszedł, aby ją zawołać. Iguana ze swym ogromnym podgardlem, paskudnym pyskiem oraz wystającym grzebieniem wzdłuż grzbietu wyglądała naprawdę imponująco. Marina, która przyszła w towarzystwie ojca i Artura, krzyknęła z przestrachu - iguana przypomniała jej aligatora - obawiała się bowiem, że jaszczurka może wyrwać się z pętli i rzucić się na nas. I właśnie w tym samym momencie tylny powróz, trzymany luźno przez Tima, zsunął się z ogona i iguana poczuwszy, że jest wolna, zaczęła nim wywijać na wszystkie 'Strony. Tim na próżno usiłował złapać ją za ogon; wywróciła go na ziemię uderzywszy ogonem w nogę, aż zawył z bólu, i gdyby wuj nie odciągnął go na bok, byłby z pewnością otrzymał jeszcze więcej takich ciosów. Ponieważ groziło nam, że iguana może wyrządzić innym spośród nas jakąś krzywdę, Sambo szybko pozbawił ją życia. Choć wyglądała obrzydliwie, Sambo zapewnił, iż będzie z niej znakomita pieczeń. I rzeczywiście, przy obiedzie stwierdziliśmy, że jego zapowiedź była całkowicie uzasadniona. Już przyzwyczailiśmy się zjadać paskudnie wyglądające stworzenia, więc choćby nie wiem jak były nieapetyczne, nigdy nie wahaliśmy się ich spróbować. Kallolo był naszym głównym myśliwym. Artur i ja zawsze towarzyszyliśmy mu z ochotą, jeśli tylko mogliśmy .znaleźć trochę czasu poza naszymi normalnymi zajęciami. Pewnego razu szliśmy właśnie wzdłuż brzegu jeziora, gdy z wierzchołka niewysokiego drzewa sfrunął na wodę jakiś duży ptak. Był cały czarny, piersi tylko pokrywały mu białe piórka, głowę zaś zdobił piękny pióropusz. - Straciliśmy ptaka, lecz spróbujmy znaleźć coś innego - powiedział Kallolo, dając mi swoją dmuchawkę i łuk do potrzymania. Wdrapał się na drzewo tak wysoko, aż dotarł do gniazda ptaka - grzebieniastej kuropatwy hokko. Wyciągnął z gniazda dwa jaja, które ostrożnie zniósł na ziemię. Były białe w czarne kropki, znacznie większe od kaczych, choć ptak rozmiarami przypominał właśnie kaczkę. Jajka, dopiero co zniesione, były bardzo smaczne, Kallolo wspiął się jeszcze raz na drzewo i założył sidła, chcąc złapać samicę, którą może udałoby się oswoić. Idąc potem dalej przez dżunglę, usłyszałem szelest dochodzący z leśnego podszycia i zobaczyłem tuż przede mną ciemnoskóre stworzenie wielkości cielęcia, biegnące w kierunku wody. Łeb, który przelotnie zauważyłem, miał charakterystyczne wydłużenie, jakby ryj. Przypuszczałem, że zwierzęciem tym jest tapir. Zawołałem zaraz Kallolo i powiedziałem mu o tym. Kallolo zbadał grunt i stwierdził, że tapir często tędy przechodzi, można więc było mieć nadzieję, że uda nam się go złapać. Sprowadziliśmy zaraz Tima i Sambo i wraz z nimi postanowiliśmy wykopać dół, chcąc w ten sposób schwytać zwierzę. Do tego celu użyliśmy niedawno zrobionych, drewnianych szpadli, które doskonale nadawały się do kopania miękkiej ziemi. Kallolo oznaczył miejsce, przez które tapir -zwykle przechodził, i wzięliśmy się do kopania dołu. Ponieważ tapir nie potrafi się wspinać, wykopaliśmy dół głęboki na cztery stopy, na siedem stóp długi i cztery szeroki. Odrzuciwszy wykopaną ziemię jak najdalej, przykryliśmy dół cienkimi gałązkami, w przekonaniu, że od razu się załamią pod ciężarem zwierzęcia. Następnego ranka, gdy nasi współtowarzysze byli bardzo zajęci, poszedłem z Kallolo na zwiady. Każdy z nas niósł szpadel, sznur i kawałek maty. Najpierw chcieliśmy obejrzeć drzewo, na którym Kallolo zastawił sidła na kuropatwę. Już z daleka zauważyliśmy, że na wierzchołku drzewa trzepocze się ptak. Kallolo wdrapał się na drzewo i zniósł na dół złapaną w sidła hokko. Kuropatwa była tak przerażona, że nie próbowała stawiać oporu. Indianin zakrył jej łebek matą i schowawszy pod ramię, poszedł wraz ze mną zobaczyć, co się dzieje w naszym dole