Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Tak pomyślał z początku. Ale odczuwał to coraz silniej, aż wreszcie nie mógł prawie znieść widoku swojej kobiety, przykutej do ściany w jego maleńkim pokoiku i przeklinającej go, gdy tylko wracał do domu. Stale robiła lalki na jego podobieństwo, żeby go otruć. Niejeden raz słabł i miał mdłości. O takich kukiełkach nic nie wiedział. Całe życie starał się zgłębić sekrety Białych; nie miał pojęcia, co robią Czarni. Nadszedł dzień, kiedy zrozumiał, że nie ma nic. Może oszukiwać białych klientów, by zachować dochody ze swej pracy, ale nigdy nie będzie Białym. Czarni natomiast nie ufali mu, ponieważ nie znał ich zwyczajów, zachowywał się jak Biały i trzymał niewolnicę. Wreszcie pewnego dnia uklęknął przed swoją kobietą i zapytał: „Co mam zrobić, żebyś mnie pokochała?”. Roześmiała się tylko. „Nie możesz mnie uwolnić, bo czarni ludzie nigdy nie są wolni. I nie możesz mnie zmusić, żebym cię kochała, bo nigdy nie pokocham tego, kto jest moim właścicielem. Nie możesz mnie sprzedać, bo powiem o tobie mojemu nowemu panu. Możesz najwyżej umrzeć, kiedy zrobię dla ciebie dobrą kukiełkę i zabiję ją na śmierć”. Tyle nienawiści! Duńczyk sądził, że wściekłość jest podstawową zasadą jego życia, ale była niczym w porównaniu z tą, którą czuli niewolnicy. Wtedy zdał sobie w pełni sprawę z różnicy między człowiekiem wolnym i niewolnikiem: wolność okradała człowieka z nienawiści i czyniła słabszym. Pewnie, nienawidził swojego ojca, ale jego nienawiść była drobnostką wobec tej, jaką czuła wobec niego ta kobieta. Oczywiście, musiał ją zabić. Wyłożyła wszystko tak pewnie, że zmiana zdania nie wchodziła w grę. Pozostało tylko kwestią czasu, kiedy ona go zabije, więc musiał się bronić, prawda? I miał ją na własność, prawda? Nie byłaby pierwszą czarną kobietą zabitą przez właściciela. Uderzył ją deską w głowę i straciła przytomność. Potem zawinął ją w worek i zaniósł do portu. Pomyślał, że przytrzyma ją pod wodą, póki nie utonie, a następnie wyciągnie z worka i wepchnie do wody, żeby nie wyglądało to na morderstwo. No więc trzymał ją już pod wodą i nawet nie szarpała się za mocno w tym worku, ale słyszał jakby głos w głowie, mówiący: Mordujesz nie tę, co trzeba. Nie czarna kobieta cię zabija, lecz biali ludzie. Gdyby nie oni, mógłbyś ożenić się z tą dziewczyną i byłaby wolna przy tobie. Ich chcesz zabijać, ich zabijać powinieneś. Wyciągnął ją z wody i uratował. Ale potem nie była już całkiem zdrowa. Może powodem był cios w głowę, a może woda, którą wciągnęła do płuc, i czas, kiedy nie mogła oddychać... W każdym razie zaczęła chodzić śmiesznie i przestała go nienawidzić. Umarło też wszystko, co w niej kochał. Całkiem jakby był jednak mordercą, ale ofiara żyła w jego domu i urodziła mu dziecko. Od tego czasu Duńczyk zawsze był już smutny. Zniknęła radość z oszukiwania Białych. Zaczął pracować niedbale, spóźniał się, więc klienci przestali go najmować — oczywiście uważali, że zwalniają jego białego pana. Czarni wokół także go nienawidzili za to, co zrobił swojej kobiecie. Musiał stale pilnować, żeby nie zdobyli jego włosów, paznokci, nawet śliny czy moczu. Bo wtedy by go zabili. Jego syn Egipcjanin miał cztery lata, kiedy Duńczyk oddał go na naukę czarnemu rymarzowi. Musiał sporo nakłamać, oczywiście, że właściciel, Biały, chce chłopca wyszkolić, by był użyteczny na plantacji. Nauka kosztowała dziewięć funtów rocznie, czyli większość tego, co Duńczyk ostatnio zarabiał. Jednak listy polecające zostały przyjęte i Egipcjanin, chociaż traktowany jak niewolnik, uczył się porządnego fachu. Nadejdzie taki dzień, kiedy Duńczyk powie mu prawdę. Jesteś wolny, powie tego dnia; Egipcjaninie Veseyu, żaden człowiek nie jest twoim właścicielem, ani ja, ani nikt. Kiedy Egipcjanin odszedł z domu, ostatnie światło zgasło w jego matce. W dniu, kiedy Duńczyk przyłapał swoją kobietę na piciu politury, zrozumiał, że musi coś zrobić. Choć stała się całkiem głupia, nienawidziła swojego życia i jego też nienawidziła. Zgadzał się z nią. Może sam nienawidził siebie nawet bardziej niż ona. Nienawidził też wszystkiego i wszystkich innych. Gryzło go to od środka. Wtedy właśnie spotkał Gullaha Joe. Joe sam przyszedł do niego — mały czarny człowieczek pojawił się, kiedy Duńczyk w ogródku oddawał mocz. W jednej chwili nikogo nie było, a potem nagle Gullah Joe stał, trzymając dziwaczny parasol obwieszony różnymi supełkami, kawałkami materiału, cyny i żelaza oraz jedną martwą myszą. — Przestać sikać na moja noga — powiedział. Duńczyk zrozumiał, że to czarownik, którym zawsze go straszyli. Mocz skończył się natychmiast, gdy tylko Gullah Joe to nakazał. — Przyszedłeś mnie zabić, czarowniku? — Może — przyznał Gullah Joe. — Może nie. — Lepiej to zrób. Bo jak nie, to może ja zabiję ciebie? Gullah Joe tylko się zaśmiał. — Co, walnąć mnie deska w głowa, wsadzić do worek i topić, aż ja nie chodzić i nie mówić dobrze? Duńczyk rozpłakał się, padł na kolana i prosił Gullaha Joe, żeby go zabił. — Wiesz, jaki jestem! Wiesz, że jestem człowiekiem niegodziwym! — Ja nie być Bóg. Ty trzeba iść do kapłana, jak ty chcieć kogoś, żeby posłać do piekło ty. — Dlaczego tak śmiesznie mówisz? — Bo ja nie niewolnik — wyjaśnił Gullah Joe. — Ja z Afryka, ja nie lubić mowa biały człowiek. Ja uczyć się źle i ja się nie martwić. Ja powtarzać: moja ludzie mówić dobrze. Potem wyrzucił z siebie wiele słów w obcym języku. Trwało to i trwało, aż zmieniło się w pieśń, a Gullah Joe zaczął tańczyć dookoła, rozpryskując bosymi stopami błoto, jakie powstało z moczu Duńczyka. Każde chlapnięcie Duńczyk czuł, jakby ktoś kopnął go w nerki. Zanim Gullah Joe skończył śpiewać i tańczyć, Duńczyk leżał na ziemi i jęczał, a zamiast moczu sączyła się z niego krew. Gullah Joe pochylił się nad nim. — Jak ty się czuć? — Świetnie — wyszeptał Duńczyk. — Tyle że jeszcze nie jestem martwy. — Och, ja nie chcieć ty martwy. Ja zmienić zdanie. Ty być zdrowy. Ty to wypić. Gullah Joe wręczył mu małą buteleczkę. Ciecz cuchnęła okropnie, ale zawierała alkohol, co było wystarczającą zachętą. Duńczyk wypiłby wszystko, gdyby Gullah Joe nie wyrwał mu buteleczki z rąk. — Ty chcieć wiecznie żyć? — zapytał. — Zużyć cała moja leczniczy towar? Cokolwiek to było, podziałało szybko. Duńczyk poderwał się na nogi. — Chcę tego więcej! — zażądał. — Ty nigdy nie pić tego więcej — odparł Gullah Joe. — Ty za bardzo to lubić. — Daj to mojej kobiecie! — zawołał Duńczyk. — Niech znowu jest zdrowa! — Ona chora na mózg