Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Groźba epidemii, generale. Nie znam szczegółów, ale nie zwykłem kwestionować rozkazów. To gra niewarta świeczki. Leia wyskoczyła z dolnej wieżyczki. - Nie zawsze. Radzę zaryzykować. Proszę zaniechać ataku, komandorze. Nie wierzyła w żadną zarazę, Han podobnie. Gubernator łaknął zemsty, to wszystko. Han wytropił wreszcie smużkę dymu sączącą się z pęku kabli na ścianie i odciął uszkodzony obwód. "Sokół" był tak bogato wyposażony, że wyłączenie kilku nawet systemów w niczym nie upośledzało statku. Komandor Thanas zajął się własnymi siłami. - Dywizjony dziewiąty do jedenastego, przechwycić kapsuły ratunkowe - rozkazał ostrym tonem. - Ależ oni są bezbronni - zaprotestowała Leia. - Tego nie możemy wiedzieć na pewno - odparł chłodno Thanas. - Niektóre cywilizacje uzbrajają nawet kapsuły ratunkowe. - Standardowa imperialna procedura? - spytała zaczepnie Leia. - Dobić rannych, żeby oszczędzić na leczeniu? - Androidami tak się pani nie przejmowała. Tam też są żywe istoty. - Uwięzione. Nieodwołalnie. Można je jedynie zabić, by skrócić cierpienia. - Zgadzam się - powiedziała kapitan Manchisco z pokładu "Szkwału". Pomagała imperialnemu patrolowi zagnać lekki krążownik obcych w zasięg wiązki wiodącej "Dominatora". - A obcy, Wasza Wysokość? - nalegał Thanas. Leia musiała chyba zacisnąć mocno zęby, bo głos jej brzmiał nieco dziwnie. - Walczymy o przetrwanie mieszkańców Bakury, a zapewne i innych światów, komandorze. Samoobrona usprawiedliwia niejedno, ale nigdy masakrę bezbronnych. Thanas nie odpowiedział. Dywizjon większych myśliwców Ssi-ruuvi okrążył "Dominatora". Turbolasery krążownika wyeliminowały już dwie jednostki wroga. - Próbuj dalej, Leia - mruknął Han na wewnętrznym kanale. Nagle Chewie zawył mu w słuchawkach. - Wspaniale. Do górnej wieżyczki. - Co? - krzyknęła Leia. - Threepio znów działa. Tylko nie pytaj, co mu było. I tak przy najbliższej okazji zaleje nas potokiem swojej mowy. Daliśmy Imperium program tłumaczący mowę fleciaków, teraz sami też go mamy. Leia jęknęła. - A jak Luke? Han ostrzelał następne skupisko miniaturowych myśliwców, trafiając dowódcę. Na drugi raz zastanowią się, zanim podlecą tak blisko. Jeden z krążowników wypuścił kolejną chmarę androidów. - Wciąż w porządku - mruknęła Leia. - Właśnie uporał się z większym skupiskiem tej na wpół martwej energii... - W tym momencie przemówiły górne działka. - Zapomnij o tych trutniach, kochana. Skoncentruj się na swoim bracie. Ostrzeż go przed zamiarami Thanasa. - Próbuję! - Niech Threepio puści to na ich częstotliwości. Niech coś wymyśli. - Han zacisnął zęby. Luke poszedł samotnie do pałacu Jabby. Sam wyratował Hana, Leię i Lando, dosłownie wyrywając ich z piaszczystej paszczy sarlacca. Wydawał się wszechmocny, ale też przecież mógł się potknąć. Pozostawało mieć nadzieję, że wie, co robi. Co ja robię? - Zadał sobie pytanie Luke. Krążył utykając po mostku "Shriwirr", półkoliste pulpity ciągnęły się od podłogi po sufit, pełno było na nich niezrozumiałych symboli. Do tego kilka wolno stojących modułów, nigdzie jednak nie zauważył krzesła czy ławy. Jedna z zakrzywionych ścian służyła za okno. - Wiesz, do czego służy to wszystko? - Mogę ci tylko odczytać napisy. Nic więcej. - To jest zapłon - mruknął Luke. Nagle coś odwróciło jego uwagę. Cofnął się o krok i włączył miecz. - Co jest? - szepnął zaniepokojony Dev. - Nie wiem. - Luke powoli przysunął się do włazu. - Może mi się zdawało. - Wątpię. Dev zostawił otwarte drzwi. Luke był coraz bliżej, wyczuwał obecność obcych. - Dev! - krzyknął. - Schowaj się. Do środka wpadł P'w'eck. Luke odciął mu łapę z blasterem. Zauważył zwisający na szyi jaszczura, zawieszony na łańcuszku granat gazowy. Przerwał łańcuszek i siłą woli cisnął granat z powrotem na korytarz, zanim przeciwnicy zdołali zatrzasnąć właz. Na zewnątrz rozległ się stłumiony huk. Okaleczony P'w'eck pobiegł, zawodząc, na drugi koniec pomieszczenia. - Porozmawiaj z nim. - Luke odetchnął kilka razy głęboko, by zapobiec następnemu atakowi kaszlu. - Powiedz mu, że nie chcę go skrzywdzić. Jeśli nam pomoże, to damy sobie radę z tym statkiem. Dev wyszedł spod centralnego pulpitu i zaćwierkał do jaszczura. Tamten zawahał się, potem rzucił się po blaster. Luke przyciągnął broń do siebie. - Powiedz mu, że dopóki gaz nie ulotni się z korytarza, nikt więcej tu nie przyjdzie. Dev poszczebiotał trochę, ale P'w'eck potrząsnął głową. Luke zastanowił się, czy sam mógłby wpłynąć na obcego. Nie wiedział jednak, jak się do tego zabrać. Ta istota nie myślała w standardowej mowie. Luke rzucił Devowi blaster jaszczura. - Nie dałoby się go jakoś unieszkodliwić? Żeby nam nie przeszkadzał? Dev zmarszczył brwi. Po chwili strzelił obcemu w głowę. - Ej że! - krzyknął Luke. - Nie zabijaj nigdy bez potrzeby. - Zamordowałby nas przy pierwszej okazji. Mamy tylko kilka minut. Do dzieła! - Uważaj - rozbrzmiał głos w prawym uchu Hana. Należało wzmocnić prawoburtową tarczę. Kombinowane siły Sojuszu i Imperium zamknęły już prawie krąg wokół dwóch kolejnych krążowników obcych, ale Ssi-ruukowie wciąż stawiali opór
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- - Co pani jest? Czy pani źle się czuje? - spytał po francusku...
- — Staszku — rzekł spokojnie — na rany Chrystusowe, weź ty mi ich za plecy i grzecznie a pięknie wypchnij co najrychlej! — A to co znaczy? — spytał Tyszko...
- - Słyszysz mnie, stary? - spytał, nachyjąc się nad Williem...
- - Dlaczego kpisz sobie ze mnie, Laurel? - spytał rozgoryczony...
- - Skąd go masz? - spytał Denethor...
- - Lepiej ci? - spytała zalotnie...
- - Jak się czuli? - spytała...
- — Gdzie on jest? — spytałem...
- - Kto to taki? - spytał...
- Często jednak w pełnym ich wykorzystaniu przeszkadzają silne nastawienia obronne, lub też pojawianie się trudnych do zinterpretowania treści symbolicznych...