Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Mówię poważnie. - Nie wątpię - zniecierpliwiła się. - Odpowiedź brzmi: „nie". Dotarli do małej, zacisznej altany. Posadził ją obok siebie na kamiennej ławce. Lampion zawieszony na pochyłej wierzbie rzucał groteskowe cienie na jego przystojną twarz, nadając jej diabelski wygląd. - Dlaczego, Laurel, dlaczego? Pasujemy do siebie. Tak świetnie bawiliśmy się tego lata. Rozumiemy się. Śmiejemy się z tych samych rzeczy. Dlaczego tak nie może być zawsze? - Powiem ci dlaczego, jeśli chcesz. Jest wiele powodów - wyliczyła je na palcach. - Pierwszy, nie kocham cię. Drugi, ty mnie nie kochasz... - Ach, miłość! - parsknął. - Tak, miłość - ciągnęła spokojnie. - Tak się składa, że w nią wierzę. Trzeci, chcesz tylko pieniędzy dziadka. Czwarty, mogę udzielić ci pożyczki na spłacenie długów, ale nic ponadto. Piąty... - Czy zawsze musisz być tak brutalnie szczera? To nie oferta handlowa. - Czyżby? Wydawało mi się, że na początku postanowiliśmy być względem siebie całkowicie szczerzy. - Wtedy było inaczej. - Jak inaczej? - Spojrzała na niego z ciekawością. Zmarszczył brwi. Na chwilę stracił nonszalancką, rozbawioną minę. - Uważasz, że jestem taki jak Barton, prawda? - A co do tego ma Barton? Ale doskonale wiedziała, o co mu chodzi. Przy każdym spotkaniu Barton nie krył swej wrogości. Nagle George odwrócił się gwałtownie w jej stronę. - Jest ktoś inny, prawda? 158 - Może - odpowiedziała prowokacyjnie. - I co z tego? - Kto to taki? - Nie mam zamiaru ci powiedzieć. - Nie drażnij mnie, mała diablico - zagroził. - Chcę wiedzieć. Czy to może ta chłopczyna, Robin Ayshiam, a może ten Rosjanin, który wszędzie za tobą łazi? - To nie Robin, ani książę Malinski, ani lord Palmerston, nikt, kogo znasz... - Niech cię diabli, a więc kto? - chwycił ją za ramiona. - Nie bądź głupi, George. Nie ma nikogo. Żartowałam tylko. Nie zwolnił jednak uścisku. - Czy to ten konował? Ten chirurg, z którym cię kiedyś widziałem? Zaśmiała się niepewnie. - Nie bądź śmieszny. Jethro jest w Wiedniu. Nie widziałam go od roku. - A więc, co ci się we mnie nie podoba? Odpowiedz mi. - Wbił w nią wzrok. - Wiesz, że bardzo szybko mogłabyś się we mnie zakochać. - Wątpię. Pocałował ją namiętnie, z pasją, ale ona pozostała obojętna w jego ramionach, nie zareagowała, nie wyrwała się. Niechętnie wypuścił ją z objęcia. - Nie zależy ci, po prostu ci nie zależy. - Przeciwnie, bardzo cię polubiłam, George - odzyskiwała powoli spokój, choć ręce drżały jej, gdy odpinała bukiecik róż i rozsypywała na ziemię płatki. - Polubiłam cię, na Boga! - powtórzył szyderczo. - Polubiłam! I co z tego? Prowokujesz mężczyznę, pozwalasz mu myśleć, że... - Że co, George? - spytała chłodno. - Dobrze wiesz. 159 Nigdy przedtem nie widziała go w tak dziwnym nastroju. To ona zawsze panowała nad sytuacją, ale tego wieczoru dostrzegła w nim coś niepokojącego. Trzęsła się nieco, choć niczego nie dała po sobie poznać. Uświadomiła sobie słowa Jane. Igrała z ogniem. Z łatwością mógł zmusić ją do uległości, a małżeństwo byłoby jedynym sposobem na uniknięcie skandalu. Pomyślała o ucieczce, ale nie mogła sobie pozwolić, by ktoś ją teraz zobaczył. Nagle George zaskoczył ją, podnosząc się zdecydowanie z ławki. - Lepiej poszukajmy naszych przyjaciół, zanim całkowicie się zapomnę - zaproponował lakonicznie. - Chodź - wyciągnął rękę. Szli obok siebie bez słowa. W tym samym czasie Kate i Lucy ze swoim bratem poszukiwali ich z niecierpliwością. - Co się z wami, u diabła, działo? - wykrzyknął porucznik Dent. - Szukaliśmy was wszędzie. - Zgubiliśmy się - wyjaśnił krótko George. Odwieźli ich powozem do domu, a następnie ruszyli na Ariington Street. George wyskoczył na chodnik i pomógł Laurel wysiąść z pojazdu. W świetle lampy dostrzegła jak błyszczą mu oczy. Nie puścił jej dłoni. - Nie uwierzysz mi, ale naprawdę cię kocham, Laurel - wyznał cicho. - Nie zmuszaj się do takich wyznań. Nie ma potrzeby - rzuciła szybko. - To nie robi na mnie żadnego wrażenia. - Ale ja się do niczego nie zmuszam. To najprawdziwsza prawda! - Ścisnął ją mocno za rękę, pożegnał się i wsiadł do powozu. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy odjeżdżał. W domu czekał na nią Franklin. - Cindy jeszcze nie wróciła, Madam. Pomyślałem, że powinna pani wiedzieć. 160 - Dobrze - odparła znużona. - Porozmawiam z nią jutro rano. Czuła się zmęczona i wstrząśnięta tym, co się stało. Zdjęła suknię i stanęła przy oknie zastanawiając się nad słowami George'a. Być może miał rację. Być może była względem niego niesprawiedliwa. Oparła czoło o zimną szybę. Boże, gdzie był teraz Jethro? Dlaczego w każdym mężczyźnie widziała jego twarz? Próbowała wyrzucić go ze swych myśli, świadomie pozwalała się uwodzić, nie czując absolutnie nic. Nikt nie był w stanie przebić lodowej zbroi jej obojętności. Westchnęła i już miała zasunąć kotary, kiedy jej oczom ukazała się para wynurzająca się z mroku. Cindy, Laurel nie miała wątpliwości, i wysoki, młody mężczyzna, dziwnie znajomy, choć nie widziała jego twarzy. Dziewczyna przemknęła się cichcem na schody, a mężczyzna odszedł powoli, lekko kulejąc. To właśnie przypomniała sobie Laurel. Pewnego dnia odwiedziła biuro w magazynie dziadka, by porozmawiać z Bartonem o interesach. Urzędnik, który zaprowadził ją do gabinetu kulał właśnie w ten sposób. Na pytanie, co się stało, odpowiedział, że potrąciła go dorożka na ruchliwej ulicy. Nigdy nie zapomniała jego zgorzkniałego, rozgoryczonego wyrazu twarzy. Co go łączyło z Cindy? Odpowiedź z pewnością była prosta, ale poczuła dziwny dreszczyk emocji. 161 9 Następnego ranka Laurel obudziła się bardzo późno. Kiedy Cindy zapukała do pokoju i wniosła herbatę, leżała jeszcze w łóżku, przypominając sobie wydarzenia ubiegłej nocy. Dziewczyna podeszła do okna i rozsunęła kotary. Przez ostatnie miesiące Cindy przybrała nieco na wadze, ale poza tym wciąż była tym samym chudym, porzuconym dzieciakiem o wielkich oczach, które wzbudziło litość Laurel w dniu otwarcia testamentu. Podeszła do łóżka. - Czy nalać pani herbaty? - Nie, dziękuję. Podaj mi szal