Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Otworzył pysk, by wydać przedśmiertny ryk. Całe jego ciało zgięło się wpół, a ja oderwałam się od cielska, w półobrocie padając na ziemię. Odtoczyłam się daleko; mało brakowało, a byłby mnie przygniótł, padając na piasek areny. Pochwyciłam czyjś miecz i podbiegłam, żeby go dobić. Nie było to jednak potrzebne - leżał nieruchomo. Był martwy, a w gardle tkwiła mu włócznia bogini. Obróciłam się oszołomiona i roześmiałam się, gdy Polillo, a później Corais, pochwyciły mnie w ramiona. Słyszałam radosne okrzyki moich sióstr, które po chwili stłoczyły się wokół nas, obejmując się wzajemnie, wiwatując i płacząc. Stałyśmy się bohaterkami wieczoru. Następnego również. I jeszcze następnego. Historia Gwardii Maranon wzbogaciła się o nową legendę. Gdy miasto świętowało pierwsze zwycięstwo nad Archontami, my grzebałyśmy zmarłe gwardzistki, opatrywały ranne i naprawiał broń. Dobrze jest zyskać podziw i sławę, ale wojownik, który sądzi, że wiwaty wdzięcznej, pełnej podziwu publiki przetrwają dłużej, niż wiosenny śnieg, będzie naprawdę gorzko rozczarowany. Czwartego dnia Amalryk przysłał list z prośbą o spotkanie w głównym porcie. Pośpieszyłam na nabrzeże, wiedząc, że chce się pożegnać przed wyprawą do Irayas, z misją do króla Domasa. Gdy tam dotarłam, marynarze kończyli ładować towary na statek, a Amalryk niecierpliwie spacerował po nabrzeżu. Na mój widok głośno krzyknął i podbiegł mnie uściskać, jak mały chłopiec. Padliśmy sobie w objęcia na dłuższą chwilę, a potem rozłączyliśmy się, by zamienić kilka słów przed rozstaniem. Ku memu zdumieniu, zamiast smutnej miny, na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, jakby zamierzał się witać, a nie żegnać. - Mam dla ciebie dobrą wiadomość, siostro. Czekałam. Rali oznacza nadzieję, powtarzałam w kółko. Rali oznacza nadzieję. W końcu powiedział: - Radni wreszcie zmienili zdanie. A ponieważ sprawa ta interesuje mnie osobiście, chciałem ci pierwszy o tym powiedzieć, zanim dostaniesz oficjalną wiadomość. Gwardia Maranon wymaszeruje razem z resztą armii. Roześmiałam się. Znowu mnie przytulił. - Tamtego wieczoru zdobyłaś się na niezły wyczyn - dodał. Wzruszyłam ramionami. - Nie byłam sama. A zresztą, to była drobna potyczka. - A więc nie muszę się fatygować i kłamać, że najgorsze już za tobą? - A gdy razem z Janoszem Szarym Płaszczem ruszyliście do Zamorskich Królestw, było wam łatwo? - Nie - odpowiedział. - Za każdym wzgórzem napotykaliśmy inne, jeszcze wyższe, śladem każdej bandy szła następna, groźniejsza, a za każdą pustynią rozpościerały się kolejne piaski. Nauczyłem się, że nigdy nie jest łatwo. Jednak nawet jeżeli, jest coraz trudniej, trzeba iść... aż osiągnie się cel. - Mam nadzieję, że nie tylko my o tym wiemy. - Może jeszcze kilka osób - stwierdził. - Kilku Mistrzów Magii twierdziło na przykład, że to właśnie demon był nieznaną bronią Archontów, o której krążyły plotki. O mało nie oszaleli ze szczęścia, że się go pozbyłaś. Dopiero Gamelan wyprowadził ich z obłędu. Powiedział, że rzeczywiście, demon powstał z pomocą potężnej magii, ale... Ale był to tylko demon, prawda? - wtrąciłam. - Tak jest. To był tylko demon. Zabrzmiał ostrzegawczy dzwon na pokładzie. Objęliśmy się i ucałowali po raz ostatni. Amalryk wsiadł na pokład i załoga rzuciła cumy. Stałam na nabrzeżu, dopóki statek nie zniknął za zakrętem rzeki. Do końca widziałam, jak lśnią w słońcu ogniste włosy mego brata. Do naszego następnego spotkania miało upłynąć wiele lat. Rozdział Drugi OBLĘŻENIE LIKANTU Niecałe dwa miesiące temu zaproszono mnie do Miejskiej Cytadeli na uroczystość pobłogosławienia wielkiego fryzu. Dano mi święty nóż, bym złożyła na ofiarę białego byczka, Aby poświęcić ozdobną płaskorzeźbę, biegniącą wzdłuż całego obwodu głównej kopuły. Był to wielki zaszczyt, szczególnie dla kobiety. Ale za każdym spojrzeniem na ten fryz, mający jakoby przedstawiać historię Drugiej Wojny Likantyjskiej, musiałam ukrywać uśmiech, albo - dla odmiany - błysk gniewu w oczach. Właściwie ceremonia odbywała się po raz drugi, ponieważ po moim powrocie do domu trzeba było wprowadzić zasadnicze zmiany do pierwszej wersji rzeźby: nowa wersja niektórych wydarzeń całkiem odbiegała od poprzedniej. Mój mały skryba, którego teraz postrzegam nie tyle jako rzecznego szczura, ile raczej jako ziemną wiewiórkę, wiecznie dopominającą się o orzechowe ciastka, jest przerażony. Boi się, że popsuję całą opowieść, wyjaśniając teraz, z jakich powodów pierwszy fryz stał się tak wstydliwy dla Radnych i Mistrzów Magii, że trzeba go było zmienić. Spokojnie, wiewióreczko, spokojnie. Śpiewałam w życiu tyle ballad wojennych i tyle nakłamałam różnym przygodnym towarzyszom kufla o walce, piwie i dziewczynach, że na pewno nie wyjawię niczego ważnego przed czasem. Pomyślałam o fryzie, ponieważ wizja rzeźbiarza, podobnie jak większość wojennych opowieści, malowanych, śpiewanych, czytanych, czy też opowiadanych, jest równie kłamliwa, jak zająkliwe odpowiedzi rodziców na pytanie, skąd się biorą dzieci. Pierwsze sceny przedstawiają straszliwe postępki Likantyjczyków, włącznie z atakiem demona w amfiteatrze. Następna płaskorzeźba to wymarsz dumnej armii z Orissy na wojnę. Potem widzimy atak na mur Likantu i wiele nudnych obrazków, przedstawiających, jak Orissańczycy tną, rżną, strzelają, kłują i ogólnie dręczą nieprzyjaciół. Cykl ten kończy cię ostatnią bitwą