Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Więc teraz skła- małem. Specjalnie. I nawet wiedziałem dlaczego... Świetnie znałem właściciela strzelnicy i on mnie znał. Przychodziłem tu z ojcem dzie- siątki razy. Wcisnąłem się więc między obu żołnierzy i powiedziałem głośno: – Dzień dobry, panie Zenderowski! Mogę sobie strzelić? Ale zapłacę jutro... Wiedziałem, że się zgodzi. Nieraz tak już było, kiedy nie miałem pieniędzy. Ale w tym momencie odezwała się Irka: – Mogę ci pożyczyć... Ile chcesz? To znowu poderwało jednego z żołnierzy. Nie wiadomo czemu, poczuł się w obowiązku zaproponować: – Strzelaj, kolego, ja zapłacę! Ale strzelaj do kwiatków! Spojrzałem na Elżbietę, widziałem, że jej się to nie podoba. Czekała, co powiem. Śmiać mi się chciało. Cwaniak! Sam to strzelał do tarczy – a ja mam do kwiatków. Chce, żebym się wygłupił. Zenderowski uważnie obserwował całą scenę, uśmiechał się pod wąsem i ładował dla mnie wiatrówkę. Ojciec zawsze mi mówił: „Na każdej strzelnicy jedna wiatrówka jest lepsza od innych, rozumiesz? Wszystkie są dobre, ale jedna jest lepsza. Nie ma cudów, Jurek!” Wiedziałem, że stary da mi właśnie taką lepszą. – No, więc jak? Strzelasz, kolego? – dopytywał się żołnierz. – Wystrzel dwa kwiatki dla pań! – Trzy! – powiedziała złośliwie Irka. Odwróciła się do Elżbiety: – Prosimy o trzy, prawda? Nie lubię się popisywać. Ale teraz miałem na to ochotę. Przy strzelnicy zrobiło się jakby ciszej, ludzie wyczuli, że o coś w tym wszystkim chodzi. Ani przez moment nie pomy- ślałem, że mogę chybić. Przy strzelaniu nigdy nie wolno o tym myśleć. Wziąłem do ręki wiatrówkę, niezgrabnie, jakbym pierwszy raz w życiu to robił. Wie- działem, że się zgrywam, i Zenderowski wiedział. Sprawiało mi to jakąś dziką przyjemność. Odwróciłem się do Elżbiety. – Ty też chcesz kwiatek? – Nie! – odpowiedziała sucho. Była wyraźnie zła, że dałem się sprowokować, że ośmieszę siebie i ją.. Strzeliłem trzy razy, raz po raz, bez opuszczania broni. Dlatego, że tak uczył mnie oj- ciec. I jeszcze dlatego, że to robi na widzach większe wrażenie... Na ziemię spadły dwa kwiatki. Zenderowski nie podnosił ich. Obojętnie spytał: – Teraz w biegu, co? Masz jeszcze dwa strzały... I nie czekając na odpowiedź, uruchomił taśmę. Kwiatki zaczęły się powoli przesu- wać... – Który chcesz? – spytałem Elżbiety. – Już mówiłam, że nie chcę żadnego... – Jurek! A ja chcę ten czerwony goździk! – powiedziała wtedy Irka i uśmiechnęła się do mnie. Pierwszy strzał chybiłem. Musiałem chwilę odczekać, aż czerwony goździk znowu wróci na linię strzału. Trach! Udało się, kwiatek spadł. Odłożyłem wiatrówkę. – Brawo! – odezwał się żołnierz, ale bez entuzjazmu. I wyjął z kieszeni pieniądze. Stary Zenderowski nie wziął ich. – Nie trzeba, panie wojskowy! To były reklamowe... Firma funduje, firma płaci! Podał mi trzy zestrzelone kwiatki. Dwa pierwsze dałem temu żołnierzowi. Czerwony goździk – Zenderowskiemu. Wziął. – Dziękuję, panie Zenderowski! Do widzenia! – Do widzenia... Odeszliśmy z Elżbietą. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy minęliśmy cały rząd straga- nów i wyszli na rynek, Elżbieta zatrzymała się i powiedziała cicho: – Ale z ciebie jest... no, nie wiem co! Ile ja się strachu najadłam! Dlaczego kłamałeś, że nie umiesz strzelać? – Wcale nie mówiłem, że nie umiem... – Słuchaj, a ta twoja... sąsiadka wiedziała, że potrafisz? – A czemu pytasz? Elżbieta pokiwała głową: – Ona ci nigdy nie daruje tego, co jej zrobiłeś... Z tym czerwonym goździkiem... Po co to zrobiłeś? Nie odpowiedziałem. Minęło kilka dni. Pogoda wciąż utrzymywała się znakomita, ojciec ani słowem nie wspomniał o tym spotkaniu w parku, Zbyszek przestał mi się pokazywać na oczy (podobno całymi dniami łowił ryby na włoskim brzegu!), a rudy znowu gdzieś przepadł. Jednym sło- wem, życie toczyło się normalnie. Każdego dnia chodziliśmy z Elżbietą nad staw, a po kąpieli opalaliśmy się na skarpie albo w parku. Niekiedy przyłączał się teraz do nas Gruby, ale nie miał zbyt wiele czasu. Wciąż zała- twiał różne zaświadczenia i jeździł z matką do Katowic, w sprawie tego technikum. Zrobił się jakby jakiś poważniejszy i na moje pytania, czy zrezygnowali ze Zbyszkiem z wyprawy do groty, odpowiadał lekceważącym machnięciem ręki, że niby gdzie jemu teraz w głowie takie głupstwa