Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wiadomość, choć niepewna, o za- mierzonym chrzcie Giedymina i małżeństwie Wańka była prawdopodobna. Zniweczyłoby to jego zamierze- nia. Zakon na równi groźny był dla Litwy jak dla Polski, a litewscy władcy nie od dziś szukali związ- ków z polskimi sąsiadami. Przyrodni Wańka, Ziemo- wit i Trój den byli siostrzeńcami Giedymina po sio- strze jego Gaudemundzie. Krzychowi ziemia usuwała się spod nóg. Gdyby stary pytać zaczął, byłby mu. szczerze wyznał swoje położenie. Ale Sagan rzekł jeno: — Dobrze jest popróbować tego i owego. Człek nigdy nie wie, co mu się przyda. Musiał jednak zauważyć, że Krzych stropiony jest, bo dodał: — Ja, gdy mam zgryza, to spać idę. Radzę i wam uczynić to samo, bo widzę, żeście nie dospall. "Pu wam nikt wadzić nie będzie. Zabrał czapkę i wyszedł, zostawiając Krzychasam1 na sam z myślami. Znowu ogarniała go niechęć iło Szy- cia, ale Wrzasnął się z niej. Jaśkowi Leli wie przyrzekł, że będzie żył. Ale Hanna na niego nie czeka, jeno za niego się modli, A Kundzia czeka. Skrzyw dził obie, ale wynagro dzić krzywdę może tylko małżonc e. Ni- czego nie wyduma siedząc nad Wisłą i patrząc w wo- dę. Coś trzeba postano wić, by zaś postano wić, ruszjrć^ się trzeba między ludzi i zebrać wiadom ości. Pom ny jednak przestro gi Sagana, czekał na jakiś większy zjazd, na którym wśród obcych i w tłumie mniej zwracać będzie na siebie uwagi, a więcej zdoła się dowied zieć. Wkrótc e trafiła się sposobn ość. Na święto patronki kościoła odpust był w klasztor ze nor- bertane k, położon ym na południ e od miasta na wiśla- nej szkarpie . Krzych, po raz pierwsz y przybra ny przystoj nie, zmiesza ł się z sunący m ku klasztor owi tłumem. Górowa ł jednak wzroste m, a ściągał oczy niewiast urodą. Udawał, że tego nie postrze ga, ale nie- swojo się czul i rad był znalazłs zy się w ciemnej kruchci e kościoła Magdal eny Pokutni cy. Przyklę knął na uboczu i zatopił się w smutnej zadumi e: kiedy wolno mu będzie wejść wraz z innymi dp kościoła ? Lubił pozosta wać w świątyn i po nabożeń stwie, gdy już opustos zała, a panując a wewnąt rz cisza, chłód i mrok przypo minały mu las. Ale lubił też uroczys te, choć niezroz umiałe dlań obrzędy , śpiewy 1 muzykę , które pozwala ły oderwa ć się od wszelki ch zgryzot i myśli. I teraz spływał o na niego ukojeni e. Zapom niał; że nie ma prawa korzyst ać z tej pociech y i że nie po to tu przysze dł. Gdy skończ yło się naboże ństwo i pleban klasztor ny wyszed ł z kazanie m, Krzych owi zdało się, że do niego mówi. Kazał o świętej patronc e kościoł a, o grzechu i pokucie . Krzych doznał Ulgi. Każdy grzech może być wybacz ony. My ślał, że pleban skończ ył, gdy w kościel e powstał sszmer, ale ucichł zaraz. Pleban mówił dalej, a Krzy- chowi zdało się, że z ambon y nie słowa lecą, lecz ka- mienie: — Czyni się wiado me wszyst kim wiertty m, jako rycerz Krzych Nałęcz za zbrodni ę zabójst wa, święto* 330 Kraciztwa i porwania panny Bogu poświęcone; z chrześcijańskiej społeczności wyłączony został. Kto- kolwiek by o nim powziął wiadomość, a nie doniósł jej władzy kościelnej lub świeckiej, kto by mu udzie- lił dachu nad głową, ognia lub wody, kto by mu służył radą i pomocą, by odjąć go sprawiedliwości, ten wraz z nim anathema sit! Krzych nie słuchał już, jak pleban głosił, po czym wyklętego poznać można. Nie mógł się opędzić wra- żeniu, że wszyscy patrzą na niego, jakby piętno ja- koweś miał na czole. Ledwo zdołał się powstrzymać, by nie uciec zaraz. Gdy jeno tłum ruszył ku wyjściu, Krzych chyłkiem wymknął się. Do wieczora przesie- dział samotnie na wyniosłej szkarpie, bezmyślnie błądząc oczyma po rozległym widoku, jaki się stąd rozpościerał. Nisko w dole lśniła płaszczyzna rzeki, po której pełzały korabie podobne z tej wysokości do czarnych żuków. Za wodą rozpościerały się bory aż do krańca widnokręgu. Tam jest jego miejsce. Samotność między ludźmi gorsza jest niż samotność wśród zwie- rza. Jeno że tamtędy nie wiedzie powrotna droga. Gdy zapadł zmrok, Krzych wstał i unikając po dro- dze ludzi, udał się do domu Sagana. Zastał go przy wieczerzy. Stary powitał go życzliwie i wskazując miejsce na ławie, powiedział: ' — Siadajcie i pożywcie się. Lubię pogwarzyć przy, winie, a moja odwykła od gadania. Zresztą o czym tu gadać, skoro wiemy o sobie wszystko. Wyraźnie zachęcić chciał Krzycha do mówienia, choć zapewne wiedział niejedno. Krzych w przystę- pie goryczy odparł jednak: — Dzięki wam. Jeno oręż i zbroję zabrać chcia- łem. Takiemu jak ja nie Iza udzielić gościny... — Siadajcież! — przerwał Sagan. — Szczęścić t<ł wasze, żem i ja wyklęty. Po dwakroć wykląć człeka nie można. Że zasię klątwą hojnie szafują, tedy ja* koby bractwo powstaje, które sobie wzajem pomagad winno. Póki osława ściga człeka jak wilka, poty na baczności mieć się trzeba. O was jeszcze u Świętego 331 MidiaUTgłosić będą, gdy odpust przyjdzie, by więcej ludw słyszało, a potem już spokój. Pół kopy łat z okła- dem pod klątwą jakoś żyję i co mi ta. A bez żarcia ni dwóch niedziel nie przeżyje. Pożywajcież! Krzych usiadł, zasępiony, ale nie brał się do jedze- nia: — Jako zwierz, bez sakramentów — szepnął. — A gdy umierać przyjdzie... — Co ta młodemu o umieraniu myśleć. Ja zasię, gdy przyjdzie moja godzina, wyspowiadam się i mie- nie na kościół zapiszę, bo i ostawić nie mam komu. Wybaczą. I czas, i pieniądz robią swoje. Wy zasię kogo macie? — Małżonkę mam i dziewuszkę. Dzieckam nie wi- dział nawet — dodał głucho. — Gorzej — mruknął stary