Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Podniósłszy głowę spojrzał na zegarek i szybko wcisnął guzik, mówiąc: — Kto tam? — Czerwona trójka — odpowiedział mu po francusku jakiś mężczyzna. — Zielona czwórka — rzucił do mikrofonu Creasy, otwierając przyciskiem bramę na dole. Potem podszedł do stołu, wziął do ręki Colta z tłumikiem, sprawdził magazynek i stanął przy drzwiach prowadzących do mieszkania. Dwie minuty później ktoś delikatnie w nie zapukał. Creasy otworzył, ukrył się za drzwiami i trzymając pistolet na wysokości pasa powiedział: — Proszę wejść! Do mieszkania wszedł mężczyzna z czarnym neseserem i skórzaną torbą podróżną. Postawił bagaż na podłodze, przyglądał się przez chwilę Creasy'emu, a potem skinął głową, wyciągnął rękę i powiedział: — Jestem Marc. Creasy przełożył Colta do lewej ręki, kierując go lufą w dół. Przywitali się, po czym Creasy wskazał na stół i zapytał: — Może kawy? Francuz skinął głową. Był niski, pulchny i nosił druciane okulary z grubymi szkłami. Przypominał nauczyciela albo urzędnika banku. Miał na sobie skromny szary garnitur i niebieski krawat. Zauważywszy, że Creasy przygląda mu się krytycznie, stwierdził z lekkim uśmiechem: — Wiem, że nie wyglądam na twardziela, ale to daje mi przewagę. Nikt nie traktuje mnie poważnie, więc zawsze zadaję pierwszy cios... Creasy również się uśmiechnął i poszedł do kuchni nalać mu kawy. Francuz położył neseser na stole i otworzył go. Creasy przyniósł dwa kubki z kawą i usiadłszy obok niego zapytał: — Masz broń? Francuz skinął głową, poklepując się po lewym boku. — Musisz ją tu zostawić — stwierdził Creasy. — Kaburę też. Przez kilka sekund Francuz patrzył mu w oczy, po czym wstał i ściągnął ma- 85 rynarkę. Miał pistolet Beretta kalibru 9 mm, schowany pod pachą w zamykanej na zatrzask kaburze. Zdjął ją z ramienia i położył na stole. Creasy sięgnął po broń. Sprawdził zamek i bezpiecznik, a potem wyjął magazynek i wsunął go do kieszeni. Francuz przyglądał się temu w milczeniu. W końcu powiedział: — Pracuję dla Renę Leclerca od piętnastu lat. Ma do mnie pełne zaufanie. Wiem wszystko o człowieku nazwiskiem Creasy. Wysyłając mnie tutaj Leclerc dał mi tylko jedno polecenie: żebym traktował pana tak jak jego. Creasy przypatrywał mu się przez chwilę, po czym wziął do ręki Berettę, wetknął z powrotem do kolby wyjęty z kieszeni magazynek i położył broń przed Francuzem. — W porządku, Marc — powiedział. — Zatrzymaj pistolet, póki tu jesteś. Ale nie zabieraj go ze sobą w podróż. — Jakie mam zadanie? — zapytał Francuz, — Nic trudnego. Chcę, żebyś razem z moim znajomym Duńczykiem odwiózł do Kopenhagi pewną dziewczynę. Będziecie jechać mniej więcej dwie doby. Musicie prowadzić na zmianę. Dziewczyna jest narkomanką i przez całą drogę trzeba robić jej zastrzyki. Mój znajomy to duński policjant. Widząc, że Francuz otwiera szeroko oczy, Creasy powiedział: — Nie martw się. To przyzwoity facet. Zostawisz ich w Kopenhadze, a potem sprowadzisz tu samochód. Dobrze ci zapłacę. Francuz pokręcił głową. — Nie wezmę od pana pieniędzy. Pracuję dla Leclerca. On mi płaci. Creasy skinął głową, wstał i zajrzał do otwartego neseseru. Poszperawszy w lekarstwach znalazł jednorazowe strzykawki z metadonem. Położył dwie z nich na stole i zapytał: — Potrafisz robić zastrzyki? Marc skinął głową, po czym rzekł: — Czy mogę o coś zapytać? — Słucham. — Jadąc tu słyszałem przez radio, że w wilii Boutina była jakaś strzelanina... Podobno zginęło wielu ludzi. Miał pan z tym coś wspólnego? Creasy wzruszył tylko ramionami, ale było to dostatecznie wymowne. — Boutin nie żyje? — zapytał Francuz. Creasy niemal niedostrzegalnie skinął głową. Francuz wstał i wyciągnął do niego rękę. Creasy mocno ją uścisnął. — Tę dziewczynę znaleźliście w willi? — zapytał Francuz. — Tak. A w sypialni obok była jeszcze jedna. Ma trzynaście lat. Creasy dostrzegł w oczach Francuza gniew i nienawiść. — Jest pan pewien, że Boutin nie żyje? Creasy znów skinął lekko głową, mówiąc: — Rozerwało go na strzępy. 86 — Teraz jesteśmy przyjaciółmi — stwierdził bezpretensjonalnie Francuz. Creasy zawinął w białą serwetkę dwie strzykawki, trochę waty i buteleczkę spirytusu. Potem poszli do pierwszej sypialni. Creasy zapukał do drzwi, a gdy Jens je otworzył, przedstawił mu Marca. Hannę siedziała na łóżku. Drżała jak liść, a jej twarz była niemal trupio blada. Jens powiedział coś do niej cicho po duńsku, wskazując na Marca. Francuz uśmiechnął się. Jego twarz uległa dziwnej przemianie. Wyglądał w tym momencie jak dobry wujaszek. — Mówisz po francusku? — zapytał. Dziewczyna spojrzała na niego i odparła drżącym głosem: — Tylko trochę