Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

.. Nie maj¹ ¿adnych zabawek, a w œwidrowcach tyle by³o ró¿nych kó³ek, kó³eczek i sprê¿ynek... Biedne dziatki nie mog³y widocznie oprzeæ siê pokusie i rozebra³y wszystko na kawa³ki... Nie powinieneœ gniewaæ siê na nie za tê niewinn¹ psotê. Nie przypuszcza³y, ¿e œwidrowce bêd¹ wam jeszcze potrzebne. Teraz maj¹ mnóstwo drobiazgów do zabawy... Spójrz, czy to nie wzruszaj¹cy widok? Pan Kleks przypomnia³ sobie, ¿e ju¿ poprzedniego dnia zauwa¿y³ w rêkach dzieci równe metalowe przedmioty, co mu nasunê³o pewne w¹tpliwoœci o najeŸdzie Metalofagów na Parzybrocjê. Teraz ze zgroz¹ spogl¹da³ na pogiête t³oki, na po³amane tryby, na pokrzywione stery i przek³adnie, na pokrêcone p³aty aluminiowej blachy, z których dzieci na skwerach budowa³y sobie domki. - Jesteœmy zgubieni! - jêkn¹³ kapitan. Bajdoci podnieœli rozpaczliwy lament. Marynarz Ambo rzuci³ siê miêdzy dzieci i ju¿ mia³ zacz¹æ je ok³adaæ swoj¹ bajdolin¹, kiedy pan Kleks gwizdn¹³ rozkazuj¹co na palcach. - Proszê zachowaæ spokój! - rzek³ dobitnie. - Trzymaæ siê mnie! Wiem, co nale¿y robiæ! Wœród Bajdotów zapanowa³a cisza. Nadmakaron sta³ z wyci¹gniêt¹ praw¹ rêk¹, a palcami lewej przebiera³ frêdzle swojej makaronowej brody. Pan Kleks zwróci³ siê do niego: - Spotka³o nas wielkie nieszczêœcie. Straciliœmy nasze œwidrowce. Nie gniewamy siê na dzieci, bo nie wiedzia³y, ¿e wyrz¹dzaj¹ nam niepowetowan¹ szkodê. Niemniej jednak musimy ruszyæ w dalsz¹ drogê . Liczymy na wasz¹ pomoc. Dajcie nam statek albo jak¹œ du¿¹ ³ódŸ, abyœmy mogli jeszcze dzisiaj st¹d odp³yn¹æ. Cz³onkowie Wa¿nej Chochli pokiwali g³owami i udali siê na naradê. Nadmakaron drapa³ siê w nos i rozmyœla³. Po chwili przywo³a³ makaronowych dostojników i d³ugo pó³g³osem coœ im perswadowa³. Wreszcie zwróci³ siê do pana Kleksa: - Czcigodny panie, postanowiliœmy, oddaæ do waszej dyspozycji nasz najcenniejszy budynek, nasz¹ rz¹dow¹ dziuplê. Wprawdzie bardziej przypomina ona beczkê ni¿ okrêt, ale zbudowana jest solidnie i mo¿na na niej pop³yn¹æ nawet na koniec œwiata. Za godzinê dostarczymy j¹ na brzeg. IdŸcie nad morze i czekajcie na nas. Pan Kleks ze ³zami w oczach uœcisn¹³ Nadmakarona i opanowuj¹c wzruszenie, powiedzia³: - Jesteœcie prawdziwie szlachetnym i wspania³omyœlnym narodem. Cieszymy siê, ¿e dostarczyliœmy waszym dzieciom rozrywki i zabawy. Niech im nasze œwidrowce pójd¹ na zdrowie! - Niech ¿yje pan Kleks! - zawo³a³ z uniesieniem Nadmakaron. A dzieci zaczê³y skandowaæ chórem: - Gluk-glil-gle-gluk-glis! - i t³umnie odprowadzi³y podró¿ników na sam brzeg morza. Niebawem w oddali rozleg³o siê g³uche dudnienie i na ukwieconym wzgórzu ukaza³a siê olbrzymia beczka. Toczy³o j¹ czterdziestu czterech Parzybrodów, a za nimi gromada dziewcz¹t nios³a na tacach talerze z zup¹ szczawiow¹. Z zachowaniem najwiêkszej ostro¿noœci beczkê spuszczono na wodê. Po zjedzeniu zupy kapitan wyda³ komendê: - Za³oga na stanowiska! Wkrótce zjawi³ siê Nadmakaron i Wa¿na Chochla, a za nimi kilku tragarzy, którzy przywieŸli na taczkach zwoje lin wysmarowanych obficie ¿ywic¹. Liny te ze szczytu beczki zarzucano do wody. Po chwili wynurzy³o siê stado rekinów. ¯ar³ocznie wpi³y siê zêbami w liny. Po czym nie mog³y siê ju¿ od nich uwolniæ, bowiem gêsta ¿ywica zlepi³a im szczêki na podobieñstwo ci¹gutek. - To jest mój wynalazek - oœwiadczy³ z dum¹ Nadmakaron. - Rekiny bêd¹ was holowa³y. A oto ¿erdŸ, która zast¹pi wam ster. Pan Kleks serdecznie po¿egna³ Parzybrodów, wdrapa³ siê na szczyt beczki i wysun¹³ ¿erdŸ naprzód, pod same nosy, rekinów. Gdy za³oga mocno przytwierdzi³a do beczki jeden koniec ¿erdzi, wtedy do drugiego jej koñca przywi¹za³ siê marynarz Ambo sznurami, które ko³ysa³y go jak huœtawka. Na widok tak smakowitego k¹ska rekiny szarpnê³y poci¹gaj¹c liny i równoczeœnie przywi¹zan¹ do nich beczkê, Im szybciej goni³y upragniony ¿er, tym chy¿ej œlizga³ siê po falach niezwyk³y statek. Za³oga zesz³a na dno beczki, a tylko pan Kleks sta³ na wierzchu i spogl¹da³ w stronê l¹du. "Znowu ruszam w drogê bez atramentu - myœla³ ze smutkiem. - Ale nie tracê nadziei. O, nie!" Tak, tak moi drodzy. Wielcy ludzie nigdy nie trac¹ nadziei. Rekiny gna³y przed siebie jak opêtane, wœciekle bij¹c ogonami o wodê. Statek oddala³ siê coraz bardziej od brzegów Parzybrocji. Na wzgórzu widnia³a jeszcze przez pewien czas wysoka sylwetka Nadmakarona, ale niebawem i ona zniknê³a z oczu, a w¹ski skrawek ziemi zasnu³a mg³a. Przez pierwsze dwa dni ¿egluga odbywa³a siê nader sprawnie. Pogoda sprzyja³a, a pomyœlna wieja popycha³a nawê zgodnie z przewidzianym kursem. Ambo ko³ysa³ siê na koñcu ¿erdzi i podsyca³ ¿ar³ocznoœæ rekinów, które nie szczêdz¹c wysi³ku pru³y fale i nios³y statek z szybkoœci¹ dwunastu supe³ków na godzinê. Pan Kleks zag³êbia³ siê w samoczynn¹ mapê, stoj¹c na rêkach. Oblicza³ odleg³oœci. Równoczeœnie raz po raz wymachiwa³ w górze nogami, wskazuj¹c w ten sposób w³aœciwy kierunek ¿eglugi