Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- To pos³uszeñstwo nawet mi siê podoba - rzuci³a Phyllis. - Przeœliczny mnich bez grosza przy duszy w domu schadzek - do- da³a Flossie. - Co za tragiczna sytuacja, a¿ mi siê ³za w oku krêci. - Bêdzie jeszcze ³adniejszy, gdy siê pozbêdzie tej zmierzwionej bro- dy - wtr¹ci³a siê Geraldine. - Posz³am po¿yczyæ od Williama przybory do golenia, ale on siê upar³, ¿eby przyjœæ tu razem ze mn¹. - Rywal? - zawo³a³ Smith, k³ad¹c rêkê na piersi. - Z³ama³aœ mi serce. NajwyraŸniej doskonale siê bawili i flirtowali z zapa³em. Cztery przyjació³ki ubrane w codzienne, skromne stroje, bez makija¿u, z g³ad- ko uczesanymi w³osami wydawa³y siê ca³kiem ³adne. Rachel ¿a³owa³a, ¿e nie potrafi siê zachowywaæ tak swobodnie jak one. - To jest sier¿ant William Strickland - przedstawi³a Geraldine. - Zo- sta³ ranny w bitwie. - Straci³em oko - rzuci³ sier¿ant. -Jeszcze siê nie nauczy³em dobrze widzieæ jednym okiem, ale to pewnie przyjdzie z czasem. - Ach, wiêc to pan jest tym sier¿antem, który wraz z pann¹ York ocali³ mi ¿ycie, tak? - powiedzia³ pan Smith, wyci¹gaj¹c do niego rêkê. -Jestem panu wielce zobowi¹zany. Sier¿ant przyjrza³ siê wyci¹gniêtej d³oni z wyraŸnym skrêpowaniem, uj¹³ j¹ na krótk¹ chwilê i jednoczeœnie niezgrabnie siê uk³oni³. - Williamie, potrzebowa³yœmy twojej brzytwy, a nie ca³ej twojej osoby - marudzi³a Flossie. - Powinieneœ le¿eæ w ³ó¿ku. - Dziewczyno, przestañ krzyczeæ - odpar³. - Nie mogê le¿eæ w ³ó¿ku przez ca³y bo¿y dzieñ. Wróci³bym do swego oddzia³u, ale armia mnie ju¿ nie potrzebuje, bo straci³em oko. - No có¿, Williamie, twój oddzia³ pomaszerowa³by na zachód, .1 tymczasem ty ruszy³byœ ¿wawo w przeciwnym kierunku i nawet byœ tego nie zauwa¿y³. Tylko byœ zawadza³, prawda? A teraz zamierzasz poder¿n¹æ gard³o panu Smithowi, tak? Muszê przyznaæ, ¿e to by³aby wielka strata. Taki przystojny mê¿czyzna. S¹ lepsze rzeczy, które mo¿na by z nim zrobiæ - rzuci³a mê¿czyŸnie przeci¹g³e spojrzenie. - Potrafiê siê chyba sam ogoliæ, jeœli tylko ktoœ pomo¿e mi siê pod- nieœæ wy¿ej na poduszkach - odpar³. - Wszystko, co dotyczy ³ó¿ka, to moje poletko - powiedzia³a Geral- dine. -Z drogi, Will. - Oczywiœcie, jeœli jednak jestem ksiêciem, to zapewne nigdy tego nic robi³em - rzuci³ Smith, krzywi¹c siê lekko, gdy Geraldine unios³a go na ³ó¿ku i pod³o¿y³a mu pod plecy kilka poduszek. - Poder¿nê sobie gard³o przy goleniu niemniej skutecznie ni¿ gdyby zrobi³ to sier¿ant Strickland. - Bo¿e, zmi³uj siê - zawo³a³a Phyllis, ³okciem odsuwaj¹c Geraldine na bok. - Panie Smith, doœæ mówienia o krwi, jeœli ³aska. Ja to zrobiê. Swego czasu ogoli³am tysi¹c mê¿czyzn. - Czy wszyscy prze¿yli? - spyta³ z szerokim uœmiechem. - Wszyscy. Mniej wiêcej - odpar³a. - A ci, którzy nie prze¿yli, zgod-nie twierdzili, ¿e piêknie jest tak umieraæ. Geny, spójrz na liniê tego podbródka. Widzia³aœ kiedyœ coœ równie mêskiego i wyrazistego? Bo¿e, zmi³uj siê, jaki¿ on piêkny! W tym momencie rozeœmiane spojrzenie Smitha spoczê³o na stoj¹cej w progu Rachel. Nadal siê œmia³, ale zauwa¿y³a, ¿e przez chwilê wpa-trywa³ siê w ni¹ z zachwytem. Czu³a, ¿e patrzy na ni¹ inaczej ni¿ na jej towarzyszki. Nagle zabrak³o jej tchu. Poczu³a za¿enowanie. Zdawa³a sobie sprawê, ¿e mycie i ca³a ta krz¹tanina zapewne go zmêczy³y i przy- prawi³y o ból g³owy. By³ blady i mizerny. A mimo to, w czystej koszuli, z w³osami jeszcze wilgotnymi po niedawnym myciu, z ³obuzerskim uœmiechem, wydawa³ jej siê zniewalaj¹co przystojny. Phyllis namydli³a mu brodê i zaczê³a wymachiwaæ roz³o¿on¹ brzytw¹. Rachel dosz³a do wniosku, ¿e zachowa³a siê wczoraj niew³aœciwie. Na- prawdê nie powinna by³a tak bezceremonialnie siadaæ na jego ³ó¿ku. Gdy kilkanaœcie minut póŸniej wszyscy wyszli, nadal rozeœmiani i rozgadani, Rachel zosta³a. Zaci¹gnê³a zas³ony na okna, by nie razi³o go s³oñce. Podesz³a do ³ó¿ka i poprawi³a poœciel, mimo ¿e przed chwil¹ zrobi³a to ju¿ Bridget. 46 47 Patrzy³ na ni¹ z nieœmia³ym uœmiechem w oczach. - Dzieñ dobry - powiedzia³. - Dzieñ dobry. - Czu³a siê trochê niezrêcznie. -Widzê, ¿e pan jest zmêczony. I boli pana g³owa. - Drêcz¹ mnie koszmary - przesta³ siê uœmiechaæ. Zobaczy³a w jego oczach przygnêbienie. - Dziœ rano obudzi³em siê w panice, szukaj¹c w kieszeniach, których nie mam, jakiegoœ listu. - Jakiego listu? - pochyli³a siê nad nim lekko i zmarszczy³a brwi. - Nie mam pojêcia - zas³oni³ oczy rêk¹. - Czy to by³ sen bez znaczenia, czy te¿ jakiœ szczegó³, usi³uj¹cy siê wydobyæ z wszechobecnej mg³y? - Czy to by³ list do pana czy od pana? - spyta³a. Zamilk³ na d³u¿sz¹ chwilê, w koñcu westchn¹³ i opuœci³ rêkê. - Nie mam pojêcia - powtórzy³ i siê uœmiechn¹³. - Ale wie pani, niezupe³nie straci³em pamiêæ. Pani nazywa siê Rachel York, a ja, Jonat han Smith. Widzi pani, moja pamiêæ dzia³a doskonale, jeœli tylko zadaje mi siê pytania odnoœnie wydarzeñ z ostatnich kilku dni. Rozeœmia³ siê. Rachel uœwiadomi³a sobie jednak, ¿e utrata pamiêci musi byæ dla niego najbardziej dotkliwa ze wszystkich odniesionych obra¿eñ. Za t¹ jego weso³¹ min¹ zapewne kry³o siê przera¿enie. Nie mia³a zamiaru zostaæ, a jednak przysunê³a krzes³o bli¿ej ³ó¿ka i usiad³a. - Spróbujmy ustaliæ, co o panu wiemy, dobrze? - zasugerowa³a. -Wiemy, ¿e jest pan Anglikiem. I d¿entelmenem. Wiemy, ¿e jest pan oficerem i walczy³ w bitwie pod Waterloo - odlicza³a kolejno na palcach. Dosz³a do kciuka. - Co jeszcze? - Jestem kiepskim jeŸdŸcem - doda³. - Spad³em z konia