Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jamie odwrócił się do niej. - To znaczy, że jesteśmy w niebezpieczeństwie? - Z pewnością jakieś niebezpieczeństwo tkwi w tym, że on wie coś, czego my nie wiemy - czoło Isabel przecięła głęboka zmarszczka. - Ale co to może być? - W każdym razie Dick dotarł na miejsce bez szwanku. Nasza wyprawa też nie jest więc pozbawiona szans. - Na to by wyglądało - westchnęła Isabel. Coś się tu nie zgadzało, ale nie potrafiła powiedzieć co. - No, idziemy. Pora przyłączyć się do naszego nowego towarzysza podróży. Wyszli z gospody na zalane porannym słońcem podwórze. Wysoki dżentelmen nie kłamał. Na dziedzińcu stał, zupełnie nowy, ciemnozielony powóz o znakomitych resorach. - Widzę, sir, że będziemy podróżować w luksusie - Isabel nie ukrywała swojej admiracji. - Wygodnie, po prostu wygodnie - powiedział lekceważąco Avery. - Panowie Cavendish jadą z nami, Dawkins - zwrócił się do szpakowatego woźnicy, stojącego przy głowach dwóch rączych siwków. - Tak jest, sir - odparł Dawkins bez cienia entuzjazmu. Jamie obejrzał konie, zaś Isabel ulokowała bagaże z tyłu pojazdu. Dawkins z ponurą miną wdrapał się, postękując, na kozioł. - Jedziemy do Lichfield, Dawkins - zarządził pan Avery. - Nie, sir - zaprotestowała Isabel - do Nottingham. Avery zwrócił się ku niej z niezwykle kategorycznym wyrazem twarzy. - Jest pan teraz pod moją komendą, panie Cavendish, czy jak tam się pan nazywa, i będzie pan wykonywał moje polecenia. - Przeciwnie - Isabel bynajmniej nie zbiła z tropu ta męska władczość. - Monty dokładnie zdefiniował pańską rolę jako eskortę, a nie przywództwo czy przewodnictwo. Mnie powierzył bezpieczeństwo Jamiego, dopóki nie osiądzie w Thornwynd i nie znajdzie się pod opieką księcia Northbridge. Jedziemy zatem tam, gdzie ja zdecyduję. Błękitne oczy pana Avery błysnęły nieprzyjaźnie na to rzucone jego autorytetowi wyzwanie. - Już wypełnił pan swój obowiązek, młodzieńcze. To ja jestem księciem Northbridge. Isabel i Jamie wpatrywali się w niego przez chwilę. Wreszcie spojrzeli po sobie. - Myślałem, że to Brett Avery - powiedział Jamie. - Albo przynajmniej sekretny król elfów - głos Isabel brzmiał lekko, pomimo iż czuła ucisk w sercu. Coś takiego! Książę... Doprawdy, nie mogło być gorzej. - Nie wy jedni pozwoliliście sobie na odgrywanie ról – powiedział książę, odrobinę poirytowany tym, że jego rewelacja została przyjęta tak spokojnie. - Na chrzcie istotnie dano mi na imię Brett, a Avery to nazwisko używane kiedyś w mojej rodzinie. - O tak, naturalnie - pośpieszyła łagodzącym tonem Isabel. Jamie wybuchnął śmiechem. - A ja myślałem, że jest pan zrzędzącym staruszkiem, który nie rusza się z fotela! Doskonałe zagrane, sir! Moje gratulacje - mówił, ściskając dłoń księcia. - Dzięki - rzekł chłodno książę, wygładzając rękaw płaszcza. - A teraz, ponieważ jestem pańskim kuratorem i dotarł pan do mnie cały i zdrów, proszę pozwolić, że to ja zdecyduję, dokąd pojedziemy. - Nie, sir - powtórzyła po raz kolejny Isabel. - Monty powierzył mi opiekę nad Jamiem do czasu, gdy bezpiecznie dotrze do Thornwynd i zostanie zaprzysiężony jako następca. Dopóki to się nie stanie, podróżuje pan pod moim przewodnictwem. - Na to nigdy się nie zgodzę - oznajmił zniecierpliwiony lord Northbridge. - Wobec tego będzie pan podróżował w pojedynkę. - Drogie dziecko - powiedział książę z wyższością- ani pan, ani nawet Monty nie znał tego kraju tak, jak ja go znam. Zawiozę was do Thornwynd wystarczająco bezpiecznie. - Odeskortuje nas pan pod moim kierunkiem, sir, albo nie pojedzie pan w ogóle - odparowała Isabel. Lord Northbridge uchylił drzwi powozu. - Do środka, chłopcze. Koniec dyskusji. Isabel skłoniła się i odstąpiła o krok. - Jamie, bierz walizki. Miło było poznać pana, milordzie. Widać było, iż książę jest zaskoczony, nie poddawał się jednak. - Mógłbym was zakneblować, związać i wrzucić do powozu - zauważył. - Proszę spróbować - odparowała Isabel. Spojrzenie księcia rozjaśnił uśmiech aprobaty. - Cóż za lojalny i nieustępliwy młodzian, doprawdy! Zaczynam myśleć, że Monty wybrał właściwego opiekuna dla swego syna. Dobrze, uparciuchu, ustępuję... ten jeden raz. Dokąd zdążamy? Isabel odetchnęła. Nie chciałaby codziennie staczać podobnych walk z tym wysokim dżentelmenem. Było to zbyt poruszające. - Najpierw do Bardon Hill w Leicestershire, a stamtąd do Nottingham. - Słyszałeś, Dawkins - zawołał książę do woźnicy. W odpowiedzi usłyszał chrząknięcie. Skłoniwszy się jego lordowskiej mości, Isabel wspięła się do powozu i usiadła obok Jamiego. Lord przytrzymał jej drzwiczki, po czym sam wsiadł. - Tak przemija chwała świata - mruknął Jamie. W oczach miał iskierki stłumionej wesołości. Książę zgromił go spojrzeniem. - Proszę pamiętać, że jest pan moim wychowankiem i rozsądnie byłoby raczej mi się przypochlebiać - powiedział, siadając naprzeciwko i krzyżując długie nogi. - No cóż, panowie, opowiedzcie mi zatem swoją historię. Jak to się stało, że Monty zmarł, wy zaś znaleźliście się nie- bezpiecznie blisko upływu terminu legatu Thornwynd? Niepodobna, by Montague Shipley zaaranżował tak niebezpieczną sytuację dla swego syna... i przyjaciela. - A czy Dick Rowan nic panu nie powiedział? - spytał Jamie. - Dick, niestety, nie był w stanie opowiedzieć nikomu o niczym, gdy dotarł do Ravenscourt. - Dobry Boże! - wykrzyknęła Isabel. - Czyżby był ranny? - Nie, nie, proszę się uspokoić