Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

A co? Już tego po mnie nie widać? Sprzedawca zaczerwienił się. - Bardzo mi przykro. - To mnie powinno być przykro - powiedziała, przytrzymując go, żeby nie rąbnął się o drzwi. - Ostrożnie! Nie rozwal sobie łba, zanim mnie przyzwoicie nie pochowasz. Po zamknięciu drzwi natychmiast wzięła pieska na ręce i zaczęła go tulić, przyłączając się swym pięknym afrykańskim głosem do dziecięcych chórków, które w tej samej chwili rozległy się w pobliskim przedszkolu. Przed trzema miesiącami doznała w snach objawienia, że umrze, i od tej pory jeszcze bardziej poczuła się przywiązana do tego jedynego stworzenia towarzyszącego jej w samotności. Tak szczegółowo przewidziała pośmiertny podział swoich dóbr i los własnego ciała, że nawet teraz mogłaby już umrzeć, nie sprawiając nikomu kłopotu. Z własnej woli wycofała się z zawodu, odłożywszy fortunkę zbieraną grosz do grosza latami, ale bez specjalnych wyrzeczeń, i na miejsce swej ostatniej przystani wybrała stare i zacne miasteczko Gracia, wchłonięte już przez ekspansywną Barcelonę. Kupiła zrujnowaną antresolę, w której zawsze unosił się zapach wędzonych śledzi, a w ścianach zżartych przez saletrę zachowały się ślady strzałów po jakichś epizodycznych walkach. Nie było dozorcy, a wilgotnym i ciemnym schodom brakowało niektórych stopni, choć wszystkie mieszkania były zajęte. Maria dos Prazeres wyremontowała łazienkę i kuchnię, obiła ściany tkaninami w radosnych kolorach, wstawiła ozdobne szyby i zawiesiła w oknach pluszowe zasłony. Na koniec sprowadziła wytworne meble, ozdoby, zastawę i kufry jedwabi i brokatów, które faszyści rabowali z rezydencji opuszczonych przez republikanów w chaosie klęski, a ona skupywała powoli, przez wiele lat, po okazyjnych cenach i na tajnych wyprzedażach. Z przeszłością łączyła ją jedynie przyjaźń z hrabią de Cardona, nadal odwiedzającym Marię dos Prazeres w każdy ostatni piątek miesiąca, żeby zjeść z nią kolację, a potem, na deser, kochać się ospałą miłością. Ale nawet i tę przyjaźń z czasów młodości zachowywali w sekrecie, do tego stopnia, że hrabia zostawiał swój samochód z herbowymi znakami w odległości bardziej niż ostrożnej i przemykał się do jej mieszkania zacienionymi uliczkami w trosce o reputację Marii dos Prazeres i swoją własną. Maria dos Prazeres nie znała w kamienicy nikogo poza młodym małżeństwem z dziewięcioletnią córką, które niedawno wprowadziło się do mieszkania naprzeciwko. I choć wydawało jej się to aż nieprawdopodobne, naprawdę nigdy nikogo więcej na schodach nie spotkała. Niemniej rozporządzenie spadkiem uprzytomniło jej, że mocniej, niż sądziła, wrosła w tę wspólnotę twardych Katalończyków z krwi i kości, których duma narodowa opierała się na skromnej przyzwoitości. Nawet najbłahsze drobiazgi rozdzieliła pomiędzy osoby najbliższe jej sercu, a tak się złożyło, że były to zarazem osoby, które najbliżej niej mieszkały. I choć w końcu nie była całkiem przekonana, czy wobec wszystkich postąpiła równie sprawiedliwie, za to jednego była pewna: że nie zapomniała o nikim, kto sobie na jej pamięć zasługiwał. Do sporządzenia swej ostatniej woli przygotowała się tak skrupulatnie, że notariusz z ulicy del Arbol, szczycący się tym, że wszystko już w życiu widział, własnym uszom nie wierzył, gdy zaczęła jego kancelistom dyktować z pamięci drobiazgowy spis swoich dóbr, podając w średniowiecznej katalońszczyźnie właściwą nazwę każdego przedmiotu i kompletną listę spadkobierców, z wyszczególnieniem ich zawodów i adresów, i określając miejsce, jakie zajmują w jej sercu. Po wizycie sprzedawcy pogrzebów dołączyła do rzeszy niedzielnych gości cmentarza. Tak samo jak jej sąsiedzi z przyległych grobów zasadziła wzdłuż obrzeży kwiaty na każdą porę roku, murawę świeżo wzeszłej trawy podlewała i strzygła sekatorkiem, dopóki nie upodobniła się do klombów przed ratuszem i tak się przywiązała do tego miejsca, iż w końcu sama nie była w stanie pojąć, jak z początku mogło jej się wydawać przygnębiające