Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Zresztą z każdym dniem pogoda poprawiała się wyraźnie. Wzgórza zaczęły wyglądać tak, jakby już myślały o pierwiosnkach, stary sad ożywał z wolna, w drzewach krążyły soki. W dzień niebo przesłonięte było mgiełką, nocami nad horyzontem pojawiał się blady księżyc w aureoli. Wiatr śmiał się, a w jego podmuchach młodniał świat. — Wiosną człowiek naprawdę cieszy się, że żyje — powiedziała któregoś wieczoru Mała Baśń, gdy bujaliśmy się na gałęziach w Alei Wuja Stefana. — Zawsze się cieszy — poprawiła ją Felicity. — Ale na wiosnę bardziej — upierała się Mała Baśń. — Kiedy umrę, to przez cały rok będę się czuła nieżywa, ale wiosną nie! — Wygadujesz takie dziwne rzeczy — żaliła się Felicity. — Wcale nie będziesz nieżywa. Znajdziesz się na tamtym świecie. I kto to widział mówić w ten sposób o śmierci! — Wszyscy musimy umrzeć — oświadczyła uroczyście Sara Ray, nie ukrywając lekkiego zadowolenia. Widać cieszyła ją myśl, że nic i nikt — ani matka, ani zły los — nie przeszkodzi jej wówczas w odegraniu głównej roli. — Czasem wydaje mi się, że to wcale nie takie straszne umrzeć za młodu — powiedziała Cecylia znużonym tonem i zakasłała. Często ostatnio kasłała, wciąż nie mogła się pozbyć tego strasznego zimowego przeziębienia. — Nie opowiadaj takich głupstw, Cecylio! — ofuknęła ją Mała Baśń. Wszyscy zrozumieliśmy, dlaczego mówi tak ostrym tonem. Bo choć nigdy o tym nie rozmawialiśmy, czuliśmy w głębi serc, że z Cecylią dzieje się coś niedobrego i każda aluzja do tego była nie do zniesienia. — To ty zaczęłaś mówić o śmierci — rozgniewała się Felicity. — Nie wolno mówić o takich rzeczach! Cecylio, czy jesteś pewna, że nie przemoczyłaś nóg? Zresztą i tak musimy wracać, robi się chłodno. — Tak, dziewczęta powinny już iść — przyznał Dan. — Ale ja się stąd nie ruszę, dopóki nie wyjdzie od nas stary Izaak Frewen. Nie cierpię go. — Ja też. — Pierwszy raz w życiu — Cały czas żuje tytoń i spluwa na podłogę. Świntuch. — A przecież jego brat jest członkiem rady kościelnej — zauważyła Sara Ray, wyraźnie tym faktem zdziwiona. — Znam pewną historyjkę o Izaaku Frewenie — powiedziała Mała Baśń. — Kiedy był młody, przezywano go Owsianym Frewenem. A oto dlaczego. Zawsze zachowywał się dziwacznie. Mieszkał w Markdale, był wyrośnięty i niezdarny. Którejś soboty pojechał do wuja do Baywater, wracał następnego dnia i chociaż była to niedziela, wziął na wóz ogromny worek owsa. Kiedy dojechał do kościoła w Carlisle, zobaczył, że nabożeństwo jeszcze trwa i postanowił wejść. Ale bał się zostawić na wozie owies, bo często kręcili się tam psotni chłopcy, wziął więc worek na plecy i wszedł z nim do kościoła. Przedefilował główną nawą aż do ławki dziadka Kinga. Dziadek mawiał, że do śmierci tego nie zapomni. Pastor wygłaszał właśnie kazanie, panowała uroczysta cisza, aż tu nagle dziadek słyszy za sobą chichot. Odwrócił się z groźną miną — w tamtych czasach uważano śmiech w kościele za grzech śmiertelny — by napomnieć winowajcę, a tu widzi młodego Izaaka z worem owsa na Plecach. Dziadek oniemiał ze zdumienia i nawet się nie roześmiał, ale poza nim śmiali się wszyscy. I dziadek powiedział, że nikogo nie potępia, bo nigdy nie widział nic śmieszniejszego. Młody Izaak doszedł do ławki dziadka, zrzucił wór z pleców, usiadł obok, otarł pot z twarzy i jak gdyby nigdy nic zaczął się przysłuchiwać kazaniu. Po nabożeństwie wziął znów wór na plecy, wyszedł z kościoła i pojechał do domu. W ogóle nie mógł zrozumieć, dlaczego się o tym tyle mówi, ale na wiele lat pozostał Owsianym Frewenem. I tak śmiejąc się wesoło, rozeszliśmy się w różne strony. Felicity i Cecylia wróciły do domu, Mała Baśń i Sara Ray pobiegły do siebie, a mnie Piotrek zabrał do stodoły. Chciał bowiem zasięgnąć mojej rady. — W przyszłym tygodniu przypadają urodziny Felicity — zakomunikował mi uroczyście. — Chcę napisać dla niej odę. — Co takiego? — zapytałem zdziwiony. — Ode — powtórzył poważnym tonem Piotrek. — Oda to poezja. Przyniosę ją do „Naszego Pisemka”. — Piotrek! Przecież ty nie potrafisz pisać wierszy! — zaśmiałem się. — Zawsze mogę spróbować — powiedział dumnie. — Tylko jak ty myślisz — ona się na mnie nie obrazi? — Powinno to jej bardzo pochlebić. — Z nią nigdy nie wiadomo — zauważył ponuro Piotrek. — Cóż, nie podpiszę się i jeśli będzie kręcić nosem, to się nie przyznam. Ale ty mnie nie wydasz? Obiecałem, że nie puszczę pary z ust i Piotrek odszedł. Zamierzał pisać codziennie dwie linijki. Tej wiosny kupidynek nie próżnował. Wspomniałem już o Cyrusie Brisku, który to Cyrus zainteresował się bardzo naszą ciemnowłosą Cecylią. Cecylii to bynajmniej nie uradowało. I kiedy dokuczaliśmy jej, wspominając o nowym adoratorze, była wściekła. Oznajmiła, że go nie cierpi i nie cierpi też jego imienia. Słodka Cecylia nie bardzo umiała być nieuprzejma, ale dla Cyrusa była. Jednakże dzielny Cyrus nie dał się odstraszyć. Wszelkimi sposobami usiłował zdobyć jej serce. Na ławce Cecylii zaczęły się pojawiać hojne dary — gumki do wycierania, ozdobne kredki i ciągutki. We wszystkich grach na podwórku szkolnym wybierał na partnerkę Cecylię, błagał, żeby pozwoliła mu odnosić ze szkoły swój koszyk, proponował, że rozwiąże jej wszystkie zadania arytmetyczne, a nawet oświadczył podobno publicznie, iż któregoś dnia poprosi wychodząc z kościoła, by pozwoliła mu się odprowadzić do domu. Cecylia bardzo się tym przeraziła, wyznała mi, że woli umrzeć, niż z nim wracać, ale nie będzie śmiała mu odmówić. Jak dotąd jednak Cyrus nie zbliżał się do niej poza szkołą, ani też nie sprawił lania Willy’emu Frazerowi, który jak głosiła fama, bardzo się tą historią przejął. No i teraz właśnie Cyrus napisał do Cecylii list. List miłosny. W dodatku przysłał go pocztą, nalepiwszy prawdziwy znaczek. Ten list wzbudził u nas w domu prawdziwą sensację. Dan przyniósł go z poczty, poznał charakter pisma Cyrusa i nie dał spokoju Cecylii, póki nam owego listu nie pokazała. Był to płomienny list pełen błędów ortograficznych. Cyrus w rozdzierających słowach wyrzucał Cecylii jej nieczułość i błagał ją, by odpisała, a on zachowa jej odpowiedź „w dźwięcznym” sercu. Pewnie chciał napisać „we wdzięcznym”, ale Cecylia uznała to za poetycki akcent
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- - Nic dziwnego, że mumie egipskie mają taki piękny połysk - mamrotał mi do ucha Higgs - nic dziwnego! Moje piszczele będą się teraz w sam raz nadawały do polerowania butów...
- Światło, wpadające przez dwa małe okienka i dodatkowo wpuszczone teraz przez uchylone drzwi, nie rozjaśniało półmroku, jaki tu panował na skutek unoszących się w...
- Dzieci tych czasów (a właśnie są teraz) nie będą miały nikogo, by zarządzał ich dobrami i przechował w spiżarniach pożywienie, i będą nękane na targu kupna i sprzedaży...
- Miała zdrowie, miała pod dostatkiem pieniędzy i miała jeszcze Ashleya, chociaż widywała go teraz coraz rzadziej...
- Nie ma już w recenzjach tej cierpkości, ukrytej goryczy, której dawniej można się było doszukać, teraz wyczuwa się, obok zrozumienia (ono było zawsze), także pewną...
- Nawet teraz korzystała tylko z krótkiego urlopu, jakiego udzielił jej dowódca Eskadry Łobuzów do czasu, aż senatorowie Nowej Republiki przestaną żywić niechęć do rycerzy Jedi...
- Och, potrafię sobie wyobrazić, jaką masz teraz minę! Nie przejmuj się, nie zamierzam się poddać! W gruncie rzeczy, mogę Ci udzielić innej odpowiedzi na pytanie, jakie zawsze...
- Biskup Paryża wyrażał jednak przekonanie, że król, który dotąd nie przejmował się anatemą, zechce teraz pojednać się z Kościołem ze względu na rozdzielanie dóbr po albigensach...
- Berengaria czuła, że płacz dławi ją w gardle, słyszała teraz, że bestie wdrapują się na górę, i wiedziała, że już wkrótce ich odrażające oblicza wyłonią się zza krawędzi...
- Niektórzy członkowie Izby Gmin, przekonani, że Karol teraz gotów być może do ustępstw, znosili się z nim prywatnie, za zgodę na wykluczenie Jakuba bądź zatrzymanie...