Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Doszedł do wniosku, iż musiał istnieć niezwykle istotny powód, dla którego Murmandamus zaniechał stosowania swej magicznej mocy, lub ograniczenie, które limitowało jego możliwości w czasie. Tak czy inaczej Książę uważał, że coś się musiało załamać, skoro Murmandamus wezwał na naradę wszystkich swoich dowódców. Amos przechadzał się po murze, kontrolując posterunki. Godzina była już późna. Ludzie powoli się odprężali, było coraz mniej prawdopodobne, aby nieprzyjaciel zaatakował przed porankiem. W jego obozie nie ogłoszono stanu gotowości, a zajęcie pozycji wyjściowych przed atakiem zajmowało im zwykle kilka godzin. Amos zbliżył się do Księcia. - No, a gdybyś ty tu dowodził, co byś teraz zrobił? - Gdybym miał ludzi pod swoimi rozkazami, kazałbym opuścić most i zrobił wypad. Zanim zdołaliby się pozbierać, nieźle bym im dołożył. Murmandamus zorganizował swój punkt dowodzenia stanowczo zbyt blisko linii frontu. Ponadto bez widocznego powodu przesunięto kompanię goblinów w inne miejsce, co stworzyło prawie wolną drogę wprost do jego namiotu. Mając pod bokiem konnych łuczników i trochę szczęścia, można by załatwić paru ich dowódców, zanim zdołają zorganizować obronę. Zanim by się ruszyli, wróciłbym już dawno do miasta. Amos pokazał zęby w szerokim uśmiechu. - Ale z Waszej Wysokości bystry chłopak. Jeśli masz ochotę, możesz zabawić się z nami. Arutha obrzucił go pytającym spojrzeniem. Żeglarz wskazał ruchem głowy na dół. Arutha spojrzał w tamtym kierunku. Oddział konnych zajmował pozycje przed wewnętrzną bramą barbakanu. - Pozwól, Książę. Mam dla ciebie dodatkowego konia. Arutha zszedł schodami za Amosem do czekających wierzchowców. - A jeśli Murmandamus wytnie nam jakiś nowy magiczny numer? - Wówczas wszyscy zginiemy. Guy będzie się zamartwiał do końca życia, że utracił najlepszego kompana, jakiego zdarzyło mu się mieć w ciągu ostatnich dwudziestu lat... czyli mnie. - Dosiadł konia. - Za dużo się martwisz, chłopcze. Czy mówiłem ci już kiedyś o tym? Arutha, wsiadając na konia, uśmiechnął się charakterystycznym, krzywym uśmieszkiem. Guy czekał przy bramie. - Bądźcie podwójnie ostrożni. Jeżeli zdołacie im dołożyć, w porządku, ale nie chcę żadnych samobójczych ataków tylko dlatego, że istnieje szansa dopadnięcia Murmandamusa. Jesteście potrzebni tutaj. Amos zaśmiał się. - Hej, Jednooki, jestem ostatnim kandydatem na bohatera, jakiego spotkałeś czy spotkasz kiedykolwiek w życiu. - Dał znak i otwarto wewnętrzną bramę. Rozległ się głuchy grzmot wysuwanego mostu. Wewnętrzna brama zamknęła się za ich plecami. Brama zewnętrzna otworzyła się gwałtownie. Amos poprowadził oddział za mury. Część jeźdźców błyskawicznie zajęła pozycje na flankach głównej kolumny, która galopowała już w kierunku oblegających. Z początku wyglądało to tak, jakby nieprzyjaciel w ogóle się nie zorientował, że nastąpił wypad z miasta. Nie ogłoszono alarmu. Wówczas gdy docierali już do pierwszych oddziałów Murmandamusa, donośny głos trąbki dopiero się rozległ. Gobliny i trolle rzuciły się bezładnie po broń, ale żołnierze Amosa już galopowali między nimi. Arutha z trzema łucznikami u boku kierował się wprost na pagórek, na którym Murmandamus konferował ze swoimi dowódcami. Nie wiedział, co go tak gnało, lecz nagle przepełniła go nieodparta żądza spotkania się twarzą w twarz ze złowieszczym władcą. Pojawił się oddział konnych i chciał przechwycić Armengarian z Arutha. Książę znalazł się nagle naprzeciwko renegata na usługach Murmandamusa. Jeździec wykrzywił twarz w złośliwym uśmieszku i zamachnął się potężnie mieczem. Arutha zabił go szybko i sprawnie. Walka rozpętała się na dobre. Arutha spojrzał w kierunku namiotu dowództwa. Murmandamus stał na widocznym miejscu w towarzystwie kapłana-węża. Moredhel był zupełnie obojętny na rzeź swoich oddziałów. Kilku Armengarian usiłowało przedrzeć się do namiotu, ale zostali przechwyceni przez jazdę renegatów i moredheli. Jeden z łuczników zatrzymał konia, wymierzył spokojnie i posyłał strzałę za strzałą w kierunku stanowiska dowodzenia. Wiedząc, że Murmandamus jest odporny na skierowane przeciwko niemu pociski, wybrał inne cele. Po chwili dołączył do niego drugi łucznik. Dwóch watażków Murmandamusa zwaliło się ciężko na ziemię. Jeden z nich był na pewno martwy - z jego oka sterczała strzała. Kompania piechoty zbliżała się do miejsca, gdzie Arutha szalał, tnąc mieczem gobliny, trolle i moredhele, starając się ochronić łuczników rażących dowództwo pod namiotem. Przez długi czas słyszał jedynie brzęk stali i łomot krwi w uszach. - Zaczynamy odwrót! - krzyknął Amos. Jego rozkaz, podawany z ust do ust, dotarł po chwili do wszystkich jeźdźców. Arutha rzucił okiem za Amosa. Nadciągał ku nim kolejny oddział konnych
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Czymże zatem jest poznanie naukowe, jeżeli nie jest i być nie musi spełnianiem warunków scjentystycznego modelu badania naukowego? Nie może też być modelem badań brak...
- Znamienne, że brak tu odsyłacza do poezji i prozy rzymskiej - nie dlatego, by Skarga unikał tego autorytetu, choć istotnie nader często opatruje marginalia tytułami i...
- Wydawało się, że to jedynie drobna cecha, bez większych konsekwencji, podobnie jak brak nóg Arnolda, niezależny zapach Paskudnego Starego Rona czy wulkaniczne spluwanie...
- Wciągnęła mocno powietrze i oznajmiła: - Nie pozwolę, żeby ktoś śmiał zarzucić Fannie Fenneman brak dumy albo to, że nie honoruje swoich długów...
- Dopóki brak nam sił do zupełnego pokonania nieprzyjaciela, pokonywać go winniśmy na tych stanowiskach, do których opanowania odpowiednie posiadamy siły...
- niedotlenienia mózgu), — szare lub szaro-sinc zabarwienie powłok, — obniżone lub brak napięcia mięśniowego...
- Brak dialogu pomidzy teoriami antropologicznymi i socjologicznymi powoduje dodatkowo istnienie wielu powtórzeD
- — Nie brak tych psów po lasach, jeśli z osad uszli — butnie odrzekł Zygfryd — i tam ich łowić pocznę...
- Kto nie potrafi zachować spokoju w wirze energii materialnej, temu brak kwalifikacji, by stać się acaryą...
- Nikt nawet nie podchodził, tylko strażnicy z automatami, którzy też rzucali zdziwione spojrzenia w moją stronę...