Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Hornblower obrzucił go przenikliwym spojrzeniem, zastanawiając się, czy jest w tym tyle samo pozy, co w jego zachowaniu.- Znowu nadchodzą - odezwał się Bracegirdle. - Ach, to tylko strzelcy. Groblą, w tyralierze, biegło kilku żołnierzy w stronę mostu. Zbliżywszy się na odległość długiego strzału z muszkietu padli na ziemię i zaczęli gwałtowny obstrzał; leżało tam już paru zabitych i strzelcy skryli się za ich ciałami. Strzelcy z tej strony przerwy, mający lepszą osłonę, zaczęli się odstrzeliwać. - Nie mają szans, przynajmniej nie tutaj - powiedział Bracegirdle. - A popatrzcie tam. Główne siły rojalistyczne, wezwane z miasta, maszerowały drogą. W tym momencie strzał armatni z drugiej strony rzeki trafił w czoło kolumny i przeorał ją - Hornblower zobaczył ciała zabitych wyrzucane na wszystkie strony. Kolumna załamała się. Nadjechał Pouzauges i zaczął wykrzykiwać rozkazy, i kolumna, zostawiwszy zabitych i rannych na drodze, zmieniła kierunek, chroniąc się na grząskich polach obok grobli. Przy zgromadzonej tu prawie całej sile rojalistów wydawało się, że istotnie sforsowanie przejścia w tym miejscu będzie dla rewolucjonistów zupełnie niemożliwe. - Dam chyba znać o tym naszym homarom - odezwał się Hornblower. - Od świtu trwa tu strzelanina - zgodził się Bracegirdle. Brzegiem szerokiego bagniska po bujnej trawie biegła wąska ścieżka wiodąca do brodu strzeżonego przez czterdziesty trzeci. Hornblower wprowadził konia na tę ścieżkę i dopiero tam go dosiadł; uznał, że w ten sposób uda mu się łatwiej skłonić konia, by poszedł w tym kierunku. Niezadługo zobaczył plamkę szkarłatu na brzegu rzeki - pikiety wysunięte przez główne siły na wypadek mało prawdopodobnej zresztą próby nieprzyjacielskiej przejścia przez bagna i okrążenia flanki brytyjskiej. Potem ujrzał chatkę wskazującą, gdzie jest bród, obok niej na polu widać było szeroki pas szkarłatu, tam gdzie główne siły czekały na dalszy rozwój sytuacji. Tu, gdzie bagno zwężało się i pas nieco wyższego gruntu dochodził aż do wody, rozlokowano kompanię żołnierzy piechoty morskiej. Lord Edrington siedział na swoim wierzchowcu. Hornblower podjechał do niego i złożył raport, zająkując się w momentach, gdy koń pod nim zaczynał się kręcić niespokojnie. - Mówi pan, że nie jest to żaden poważny atak? - pytał Edrington. - Nic na to nie wskazywało, gdy stamtąd odjeżdżałem. - Naprawdę? - Edrington patrzył uważnie za rzekę. - Tu ta sama historia. Żadnej próby sforsowania brodu siłą. Po cóż by mieli pokazywać się nam i nie atakować? - Wydało mi się, sir, że niepotrzebnie marnują proch - rzekł Hornblower. - To nie głupcy - mruknął sucho Edrington i jeszcze raz popatrzył uważnie na drugi brzeg rzeki. - A w każdym razie lepiej nie uważać ich za głupców. Zawrócił konia, pocwałował do głównego oddziału i rzucił rozkaz kapitanowi, który podbiegł do niego. Kapitan powtórzył rozkaz donośnym głosem i kompania podniosła się, ustawiła w szereg i zastygła w bezruchu. Potem nastąpiły dalsze rozkazy i żołnierze wykonali w prawo zwrot i ruszyli rzędem krok w krok, z muszkietami pochylonymi pod jednakowym kątem. Edrington odprowadzał ich wzrokiem. - Nie zaszkodzi mieć osłonę flanki - rzekł. Huk działa z drugiej strony rzeki znowu przyciągnął ich uwagę w tamtą stronę; za bagnem pojawiły się oddziały maszerujące szybkim krokiem wzdłuż brzegu. - To wraca ta sama kolumna, sir - zauważył dowódca kompanii. - Ta sama albo bardzo podobna. - Maszerują tam i z powrotem i strzelają na ślepo - rzekł Edrington. - Panie Hornblower, czy oddziały emigrantów mają jakąś osłonę flanki od strony Quiberon? - Od strony Quiberon, sir? - powtórzył zaskoczony Hornblower. - Do diabła, czy nie słyszy pan zwykłego pytania? Mają czy nie mają? - Nie wiem, sir - wyznał Hornblower skonfundowany. W Quiberon stały wojska emigrantów w sile pięciu tysięcy i straż od tego kierunku wydawała się zupełnie niepotrzebna. - Proszę więc pozdrowić ode mnie francuskiego generała wojsk emigranckich i przekazać mu radę, aby postawił na drodze silny oddział, jeśli dotąd tego nie uczynił. - Tak jest, sir. Hornblower skierował konia na ścieżkę wiodącą w stronę mostu. Słońce prażyło silnie opustoszałe pola. Od czasu do czasu dobiegał go huk wystrzału armatniego, lecz w górze skowronek zanosił się śpiewem na tle błękitu nieba. A potem, gdy wjechał na ostatnie wzniesienie gruntu wiodące do Muzillac i mostu, usłyszał nagle nieregularną strzelaninę. Wydało mu się, że dobiegają go jęki i krzyki, a to, co ujrzał, wjechawszy na szczyt wzniesienia, kazało mu ściągnąć cugle i zatrzymać konia. Pola przed nim roiły się od uciekinierów w niebieskich mundurach z białymi pasami, a wszyscy gnali w jego stronę. Wśród uciekających galopowali jeźdźcy, wywijając szablami połyskującymi w świetle słonecznym. Dalej na lewo cała kolumna konnych jechała szybkim kłusem przez pola, a w tyle za nimi słońce odbijało się w szeregach bagnetów żołnierzy zbiegających pędem z traktu w stronę morza. Nie ulegało wątpliwości, co zaszło - Hornblower pojął to w ciągu tych kilku sekund, gdy siedział na koniu i patrzył - rewolucjoniści wprowadzili oddziały między Quiberon i Muzillac i zwiódłszy emigrantów demonstracyjnymi ruchami swoich wojsk po drugiej stronie rzeki, zaatakowali niespodziewanie z tego najmniej oczekiwanego kierunku. Bóg tylko jeden wiedział, co się dzieje w Quiberon - ale teraz nie było czasu myśleć o tym. Hornblower zawrócił konia i przynaglając go obcasami pocwałował w panice ścieżką ku oddziałom brytyjskim. Podskakiwał i trząsł się w siodle, trzymając się kurczowo swego rumaka w obawie, aby nie spaść i nie dostać się w ręce ścigających go Francuzów. Gdy dojeżdżał do stanowiska brytyjskiego, na odgłos kopyt wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Stał tam Edrington, trzymając konia za uzdę. - Francuzi! - wrzasnął Hornblower ochrypłym głosem, wskazując za siebie. - Nadchodzą! - Niczego innego się nie spodziewałem - rzekł Edrington. Wkładając nogę w strzemię wykrzyknął rozkaz. Zanim znalazł się w siodle, cały czterdziesty trzeci stał już w szeregu. Adiutant pogalopował odwołać kompanię znad brzegu rzeki. - Francuzów jest dużo, co? Konnica, piechota, działa? - zapytał Edrington. - Konni i piechota na pewno, sir - wydusił z siebie Hornblower, starając się myśleć jasno. - Dział nie widziałem. - A emigranci uciekają jak zające? - Tak, sir. - Już są tu. Nad najbliższym wzniesieniem pojawiły się niebieskie uniformy, a ich właściciele biegli, potykając się ze zmęczenia. - Musimy chyba osłaniać ich odwrót, chociaż nie są warci, by ich ratować - rzekł Edrington. - Spójrzcie tam! Kompania, którą wysłał na osłonę flanki, pojawiła się na szczycie niewielkiego zbocza, uformowana w mały prostokąt, czerwona na tle zieleni. Gdy patrzyli, gromada konnych spłynęła z góry i otoczyła ich bezładnie. - Dobrze, że ich tam posłałem - zauważył Edrington spokojnie