Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Jak dotąd zakłady Terna to była solidna firma. Dobra praca, dobra płaca. Pan wie, panie Anderson, ja nie jestem żaden bolszewik. Ale pieskiem dyrekcji też nie będę. - Niech to jasny gwint, Bill. Powiedziałbyś chłopcom, żeby wzięli trochę na wstrzymanie. Myślimy, żeby ich z czasem dopuścić do udziału w zyskach. Sam pracowałem przy tokarce, obijałem się jako monter po całym cholernym kraju. Wiem, co chłopców gryzie, ale wiem także, z jakimi trudnościami musi się borykać dyrekcja. Rany, przecież to jest jeszcze przemysł w powijakach, trzeba w niego inwestować i inwes- tować. Jesteśmy odpowiedzialni przed ludźmi, którzy nas finansują. Jak myślisz, gdzie pójdą te pieniądze, które wczoraj zarobiłem? Oczywiście na inwestycje. Wiem, w dawnych warsztatach pracowało się przyjem- niej, wszyscy dowcipkowali, palili, opowiadali pieprzne kawały. Teraz konkurencja jest na to za wielka. Jeśli na każdym stanowisku wszystko nie będzie grało jak w zegarku, leżymy na obie łopatki. Jak chłopaki chcą założyć komórkę związkową, to my im nie będziemy robili wstrętów. Zwołaj zebranie, powiedz im, co o tym sądzimy, ale powiedz im również, że oczekujemy od nich odrobiny patriotyzmu. W końcu przemysł, w którym pracują, to jeden z filarów obronności kraju. Poślemy Eddiego Sawyera, porozmawia z nimi, przedstawi im nasze problemy. Bill Cermak pokręcił głową. - Różni im już przedstawiali. Charlie zmarszczył czoło. - Sprawdźmy lepiej, jak pracuje motor - uciął niecierpliwie. - To cacko, nie aeroplan. Huk motoru nie pozwolił im na dalszą rozmowę. Mechanik wyszedł zza sterów, Charlie zajął jego miejsce, Bill Cermak usadowił się za nim. Aparat potoczył się szybko po zielonej murawie. Charlie ustawił go pod wiatr, włączył akcelerator. Przy pierwszym lotnym podskoku nastąpiło szarpnięcie. Lecąc głową do przodu Charlie zdążył jeszcze wyłączyć motor. Ocknął się, gdy go nieśli na noszach przez lotnisko. Za każdym ich krokiem czuł, jak w nogę wbijają mu się z chrzęstem dwa szpikulce. Chciał im powiedzieć, że ma jakiś odłamek w udzie, ale zamiast głosu wydobyło się słabe rzężenie. W cieniu hangaru spróbował się unieść na boku. - Co się, cholera, stało? Bill cały? Mężczyźni pokręcili głowami, ale zaraz ogarnęła go znowu ciemność, jakby wysiadła elektryczność. W ambulansie chciał spytać lekarza w białym kitlu o Billa Cermaka, chciał sobie dokładnie przypomnieć, co się stało, ale noga go tak bolała, że potrzebował całej siły woli, żeby nie krzyczeć. - Doktorze-wykrztusił wreszcie-nie możecie mi wyciągnąć tego aluminium z nogi. Ten cholerny aparat skapotował czy co? Widać nie wytrzymały skrzydła, ale motor moglibyście mi ściągnąć z piersi. Doktorze, niech ci ludzie się ruszą. Potem poczuł w nozdrzach zapach szpitala. Krzątała się koło niego gromada mężczyzn w białych kitlach, rozmawiali szeptem. Szpital cuchnął nieznośnie eterem. Najgorsze, że nie może oddychać. Ktoś rozlał ten piekielny eter. Nie, nie na twarz. Motor huczał. Coś mu się musiało przywidzieć. Huk motoru przeszedł w równy warkot. Nie ma co, ładnie pracuje, płynnie, jak te wielkie stare bombowce. Kiedy się obudził, siostra pomagała mu wymiotować do basenu. Potem obudził się znowu, rany boskie, tylko nie dawajcie mi więcej eteru. Ale były to kwiaty, obok łóżka stała Gladys z bukietem groszku pachnącego. Twarz miała skurczoną. - Cześć, Glad. Jak tam moja dziewczynka? - Och, tak się martwiłam, Charlie. Jak się czujesz? Ale wiesz, Charlie, żeby człowiek na twoim stanowisku ryzykował życie przy oblatywaniu eksperymentalnych modeli! Słowo daję, czemu nie zo- stawisz tego zawodowym oblatywaczom? Charlie pamiętał, że ma o coś zapytać. Czegoś się bał. - Jak tam dzieciaki? Zdrowe? - Wheatley otarł kolano, a mała ma zdaje się trochę gorączki. Dzwoniłam do doktora Thompsona, ale to chyba nic poważnego. - Czy Billowi Cermakowi nic się nie stało? - Ależ nie - odparła zbyt gwałtownie i urwała. - Tylko z naszego wieczorku tańcującego będą nici. Mieli przyjść Edselowie Fordowie*. - A to niby czemu? Nic nie odwołuj. W najgorszym razie twój ukochany wystąpi w wózku inwalidzkim. Ale mi nasadzili pancerz. Widać mam połamane żebra. Gladys przytaknęła głową. Jeszcze bardziej zasznurowała i skurczyła usta i nagle się rozpłakała. Weszła na to siostra. - Oj, proszę pani - powiedziała z wyrzutem. Charliemu właściwie ulżyło, gdy Gladys sobie poszła zostawiając go sam na sam z siostrą. - Niech siostra poprosi doktora, dobrze? Proszę mu powiedzieć, że jestem zdrów i chcę obejrzeć uszkodzony aparat. - Ależ, proszę pana, nie powinien pan sobie niczym zaprzątać głowy. - Wiem. Niech siostra powie mojej żonie, żeby mnie skontaktowała z fabryką. - Jest niedziela, proszę pana. Mnóstwo ludzi przychodziło pana odwiedzić, ale ordynator nie pozwolił wpuszczać nikogo na górę. Pielęgniarka miała świeżą dziewczęcą twarz i lekko szkocką wymowę. - Założę się, że siostra jest z Kanady. - Tym razem pan trafił - odparła. - Znałem kiedyś wspaniałą pielęgniarkę, też była Kanadyjką. Gdybym miał trochę oleju w głowie, byłbym się z nią ożenił. Ordynator okazał się mężczyzną o pucołowatej twarzy i swobodnym jowialnym sposobie bycia, prawie jak maitre w wielkim hotelu. - Panie doktorze, czy ta noga powinna tak cholernie boleć? - Widzi pan, jest jeszcze nie złożona. Próbował pan sobie przebić płuco, szczęśliwie się panu nie udało. Ale musieliśmy usunąć kilka niewielkich odłamków żebra. - Mam nadzieję, że nie z płuca? - Na szczęście nie. - A czemu. u diaska, za jednym zamachem nie złożyliście nogi? - No, czekamy na doktora Robertsa, ma przyjechać z Nowego Jorku. Pańska żona nie chciała się zgodzić na żadnego innego ortopedę