Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

To się nie zgadzało, Wizygoci przybyli tu już w VI wieku. A przed nimi... Przed nimi Rzymianie nazwali twierdzę Deobrigula; leżała tam, aby chronić rzymską kolonię w północnej Hiszpanii. Burgos znajdowało się w strategicznym punkcie, skąd wiodły szlaki do siedzib Basków, Swebów i innych ludów. Reuss wspomniał także, że w tym miejscu stał kiedyś klasztor. Rzymianie. Wizygoci. Ród Nufio. Mnisi. Wszyscy tworzyli wielkie budowle. Ale w tym samym miejscu? Olbrzymią bramę, Arco de Santa Maria, wybudowano później, w czasach katolicyzmu, ale i ona stanowiła część umocnień, chociaż położona była poniżej, w mieście. Jak się do tego miał Ordogno Zły z X wieku? Pochodził wszak z Leon, wcale nie Kastylii. Dlaczego miałby ukryć swój kamień tutaj, w sąsiednim królestwie? Wszystko wydawało się takie zagmatwane. Móri nie mógł się w tym połapać. Którędy powinni teraz iść? Doszli już na górę, ale obszar okazał się ogromny. Móri nie bardzo chciał się przyznać, lecz pogubił się w opisie Heinricha Reussa. Poranny wiaterek lekko rozwiewał im włosy. Powoli dniało, lecz poranek wciąż jeszcze był dość mroczny. Zobaczyli przechadzającego się niedaleko człowieka, pewnie starego pasterza, choć stada koło niego nie dostrzegli. Być może był już za stary, przekazał gospodarstwo synowi, ale zatrzymał płaszcz pasterski, bo tak znakomicie chronił przed chłodem. - Willy - poprosił Móri. - Będziesz teraz pełnić rolę tłumacza. Muszę o coś spytać tego człowieka. Willy kiwnął głową, a stary uprzejmie ich pozdrowił. Móri zadawał pytania; zapamiętał pewne fragmenty z opisu drogi przedstawionego przez Reussa i właśnie o nie pytał. Wyjaśnienia Reussa nie na wiele się zdały. Opowiadał on, że bracia zakonni zbierali się na skale, na której położona była twierdza. Opisał nawet to miejsce Móriemu, lecz nic więcej nie potrafił powiedzieć, gdyż stąd rycerzy Świętego Słońca zabierali brat Lorenzo lub biskup Engelbert. Zawiązywano im oczy i dopiero wtedy przewodnik sprowadzał ich do wnętrza. Często szło ich kilku jednocześnie; musieli trzymać się za ręce i w dość upokarzający sposób maszerować gęsiego po nieznanych ścieżkach. Z pewnością wszyscy bracia, tak jak Heinrich Reuss, usiłowali stwierdzić, którędy wiedzie droga, ale zawsze prowadzono ich, przynajmniej na pierwszym jej odcinku, różnymi trasami. Szli korytarzami we wnętrzu twierdzy, czasami po schodach w górę, a potem w dół, bywało, że wychodzili na zewnątrz, później znów wracali do środka. Ale ostatnia część drogi zawsze była taka sama. Wiodła w dół, cały czas w dół wytartymi kamiennymi schodami, wilgotnymi korytarzami, w których woda skapywała z sufitu, a dźwięki odbijały się od ścian. Zatrzymywali się wreszcie przed masywnymi drewnianymi drzwiami i dopiero za nimi zdejmowano im opaski z oczu. Móri wypytywał Reussa, czy nikt nie próbował podglądać po drodze. Owszem, podobno przed wieloma laty poważył się na to jeden z braci. Zginął ścięty na miejscu, tam gdzie stał. Od tej pory nikt tego nie ryzykował. A ci dwaj, znający drogę? Musieli puchnąć z dumy, zwłaszcza biskup Engelbert. Lorenzo z natury był napuszony i arogancki, niezwykle pompatyczny we wszystkim, co go dotyczyło. Reuss odparł, że Wielki Mistrz zawsze miał dwóch zaufanych, wybranych przez siebie ludzi. On sam, naturalnie, dobrze znał drogę, nigdy nie przybywał wraz z innymi, czekał już na nich na dole. Tak oto docierało się do bastionu Świętego Słońca. Błąd, pomyślał Móri. To bastion Zakonu Świętego Słońca. Bo sama złocista kula z pewnością nie miała nic wspólnego z tym wyniosłym zgromadzeniem. Zadał pasterzowi kolejne pytanie. Krypty twierdzy? Owszem, zejście do nich znajdowało się za ruinami po wschodniej stronie. Klasztor? Nie, klasztor jest w mieście, zresztą niejeden - wyjaśnił stary. No tak, powiedział w duchu Móri. Spytał, czy cytadela, kasztel, warownia, twierdza, albo jak zwać ten obszar, pokrywała kiedyś całe miasto Burgos. Nie, nie całe, ale rzeczywiście teren twierdzy rozciągał się jeszcze spory kawałek w dół na wschodnim zboczu góry. Oczywiście było to dawno temu