Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Dzięki tej wizji moja reputacja i popularność, już wysoko cenione w naszej flocie, jeszcze zyskały. Jedynie kapłani Hapi nie podzielali powszechnych ciepłych uczuć wobec mej osoby. Rzeka roiła się od ryb. Poniżej katarakty Egipcjanie łowili ryby w rzece od przynajmniej tysiąca lat. Te wody nietknięte były przez człowieka ani przez jego sieci. Wyciągaliśmy błyszczące błękitne okonie cięższe od najgrubszych ludzi w naszej kompanii, olbrzymie zębacze o wąsatych czułkach długich jak moje ramię, zbyt silne i masywne, by łowić je sieciami. Jednym uderzeniem wielkiego ogona rozdzierały lniane nici jak delikatną pajęczynę. Nasi ludzie polowali na nie na płyciznach, używając dzid jak na hipopotamy. Jeden taki gigant mógł nakarmić swym pożywnym żółtym mięsem i ociekającym nad ogniskiem tłuszczem pięćdziesięciu mężczyzn. Na urwiskach nad rzeką wisiały gniazda orłów i sępów. Z dołu wyglądały jak stosy chrustu, a wydaliny wielkich ptaków pokrywały skały pod nimi smugami błyszczącej bieli. Ptaki szybowały na szerokich skrzydłach, kołując i krążąc w kolumnach rozgrzanego powietrza, unoszących się nad czarnymi skałami wąwozu. Stada dzikich kóz przyglądały się naszemu przemarszowi ze swych wyżyn królewsko i pogardliwie. Tanus zapuszczał się na niebotyczne stoki, by polować, lecz dopiero po wielu tygodniach udało mu się przynieść myśliwskie trofeum. Zwierzęta te dorównywały bystrością wzroku sępom, a zręcznością niebieskogłowym skalnym jaszczurkom, umiejącym bez trudu biegać po pionowych granitowych skałach. Stare kozły sięgały człowiekowi do ramienia. Ich brody opadały z gardzieli na skałę, na której stały. Zwinięte w pierścienie wyrastały z masywnych, pofałdowanych podstaw. Gdy Tanus powalił wreszcie jednego, dokonał tego strzałą posłaną przez całą szerokość głębokiego na sto kroków wąwozu, ze szczytu skarpy na czubek któregoś z dzikich wzgórz. Kozioł runął w otchłań, wirował bez końca w powietrzu, zanim upadł na skały w dole. Ze względu na moje namiętne zainteresowanie wszelkimi dzikimi istotami Tanus po obdarciu i oprawieniu padła przydźwigał dla mnie głowę i rogi. Potrzebował całej swojej olbrzymiej siły, by znieść ten ciężar z zabójczego urwiska. Oczyściłem i wybieliłem czaszkę, po czym umieściłem ją na dziobie naszej łodzi jako galeon. I tak żeglowaliśmy dalej i dalej w głąb nieznanego. Upływały miesiące i w miarę jak opadała fala powodziowa, rzeka zaczęła kurczyć się pod kiłami. Mijając strome skalne ściany, odczytywaliśmy poziom wody wyznaczony na stokach, na których wszystkie poprzednie wylewy pozostawiły swe wodowskazy. Nocami przesiadywaliśmy z Memnonem na pokładzie tak długo, jak pozwalała nam jego matka, i studiowaliśmy gwiazdy rozświetlające niebieski firmament mleczną poświatą. Uczyłem go imion i własności wszystkich tych ognistych punktów światła, a także sposobu, w jaki wpływały na przeznaczenie urodzonych pod nimi ludzi. Obserwując ciała niebieskie, byłem w stanie ustalić, że rzeka nie wiodła nas już prosto na południe, lecz że zawracaliśmy na zachód. Obserwacje te wywołały kolejną burzliwą kontrowersję wśród towarzyszących nam naukowców i mędrców. - Rzeka prowadzi nas prosto na zachodnie pola raju - sugerowali kapłani Ozyrysa i Amona-Re. - To podstęp Setha, który pragnie zmieszać nas i zbić z tropu - upierali się kapłani Hapi, którzy do tej pory wywierali niezasłużony wpływ na przebieg narad. Królowa Lostris była dzieckiem ich bóstwa, a większość z nas powszechnie uznawała Hapi za patrona ekspedycji. Kapłani ze złością przyjmowali osłabienie swej pozycji wskutek kaprysów rzeki. - Wkrótce rzeka ponownie zakręci na południe - obiecywali. Zawsze przerażało mnie to, jak pozbawieni skrupułów ludzie manipulują zamiarami bogów tak, by zbiegały się z ich własnymi. Zanim problem ten został rozstrzygnięty, dotarliśmy do drugiej katarakty. Tu był kres krain znanych cywilizowanemu człowiekowi, dalej nikt się nie zapuścił. Kiedy zbadaliśmy kataraktę, przyczyna tego stała się jasna. Progi okazały się o wiele rozleglejsze i potężniejsze od tych, które już pokonaliśmy. Na znacznej przestrzeni nurt Nilu rozdzielało kilka masywnych wysp i setki mniejszych. Poziom wody opadł i w wielu miejscach odsłoniło się dno rzeki. Labirynt zapchanych skałami kanałów i odgałęzień ciągnął się milami. Wspaniałość i groza tego widoku zdjęła nas lękiem. - Skąd możemy wiedzieć, że rzeki nie strzeże jeszcze jedna katarakta, a za nią następna? - pytali się wzajemnie ci, którzy łatwo upadali na duchu. - Roztrwonimy nasze siły i w końcu zostaniemy schwytani między kataraktami, niezdolni do parcia naprzód ani do wycofania się. Powinniśmy zawrócić teraz, dopóki nie jest za późno - mówili zgodnym chórem. - Płyniemy dalej - zarządziła moja pani. - Ci, którzy pragną teraz zawrócić, mogą to uczynić. Nie otrzymają jednak statków, które by ich poniosły, ani koni, które by ich pociągnęły. Powrócą o własnych siłach i pewna jestem, że Hyksosi zgotują im serdeczne powitanie. Nikt nie przyjął jej wielkodusznej oferty