Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Po latach doktor Daruwalla doszedł do wniosku, iż wychowali dzieci w przekonaniu, że cała religia to nic innego, jak udawanie pobożności dla sprawienia przyjemności innym. Jego córki przyjęły sakrament małżeństwa i uczestniczyły w innych rytuałach i ceremoniach anglikańskiego Kościoła w Kanadzie po to, by sprawić przyjemność doktorowi. Może dlatego ksiądz Julian był tak sceptyczny wobec cudu, dzięki któremu Farrokh nawrócił się na chrześcijaństwo. W jego oczach musiał to być cud pomniejszy, skoro zrobił z doktora Daruwalli tylko anglikanina. Innymi słowy, nie był to cud dostatecznie cudowny, skoro nie uczynił doktora rzymskim katolikiem. Farrokh uznał, że pora jest dobra, by wyjechać do Goa. - To będzie dla Julii drugi miesiąc miodowy powiedział ojcu. 200 - A cóż to za miesiąc miodowy z dziećmi? - zdziwił się Lowji; oboje z Meher byli źli, że trzy wnuczki nie zostają z nimi. Farrokh wiedział, że córki jedenasto- trzynasto- i piętnastoletnia nie zgodziłyby się zostać w domu; słynne plaże w Goa były dla nich znacznie bardziej ekscytujące niż perspektywa wakacji z dziadkami. Poza tym dziewczynki za nic nie zrezygnowałyby z wyjazdu do Goa, bo miał tam być również John D. Żaden inny.opiekun nie miał u nich takiego autorytetu jak on; nie ulegało wątpliwości, że kochały się na zabój w swym przybranym bracie. W czerwcu 1969 roku John D. miał lat dziewiętnaście i był - zwłaszcza w oczach córek doktora Daruwalli - niezwykle wprost przystojnym Europejczykiem. Julia i Farrokh też uwielbiali pięknego chłopca, nie tyle jednak dla jego urody, ile za wyrozumiałość i oddanie okazywane przez Johna ich dzieciom; nie każdy dziewięt-nastolatek zniósłby tyle manifestacji nieprzytomnego uwielbienia ze strony trzech dzierlatek, ale John D. był wobec dziewcząt cierpliwy, wręcz czarujący. A jako młodzieniec kształcony w Szwajcarii był bezkonkurencyjny w porównaniu z rozmaitymi dziwnymi typkami, które zalały całe Goa - tak przynajmniej wydawało się Farrokhowi. W 1969 roku europejskich i amerykańskich hipisów nazywano - zwłaszcza w Indiach - odmieńcami. - To ma być coś w rodzaju drugiego miesiąca miodowego, moja droga -- wyjaśnił Julii stary Lowji. - Farrokh zabiera ciebie i dziewczynki na brudną plażę, na której parzą się odmieńcy, a wszystko to dlatego, że zatęsknił za wieprzowiną! Z takim błogosławieństwem wyruszyli młodzi państwo Daruwal-lowie w podróż do dawnej portugalskiej enklawy. Farrokh poinformował Julię, Johna D. i obojętne wobec tych rewelacji córki, że kościoły i katedry w Goa należą do najokazalszych chrześcijańskich obiektów sakralnych w Indiach. Doktor Daruwalla był znawcą goańskiej architektury; monumentalność i masywność po prostu lubił, nadmiar, który przejawiał się także w jego sposobie odżywiania, przyprawiał go o dreszcz podniecenia. Wolał katedrę św. Katarzyny da Se i fasadę kościoła franciszkanów od nieefektownego kościoła Cudownego Krzyża, ale jego bezgraniczny zachwyt bazyliką de Bom Jesus nie wynikał z architektonicznego snobizmu; bawiła go raczej szalenie głupota 201 pielgrzymów - nawet hindusów! - tłoczących się w bazylice, żeby obejrzeć zmumifikowane szczątki świętego Franciszka. Istnieje przypuszczenie, powszechne zwłaszcza wśród niechrześcijan zamieszkujących Indie, że święty Franciszek zrobił więcej dla chrystianizacji Goa po swej śmierci niż za życia - w ciągu tych kilku miesięcy, które tu spędził. Umarł i został pochowany na jednej z wysp przy wybrzeżu kantońskim, ale kiedy zakłócono mu spoczynek ekshumacją, odkryto, że jego zwłoki prawie wcale nie uległy rozkładowi. Cudownie zachowane, nie tknięte zębem czasu ciało przewieziono z powrotem do Goa, gdzie to niezwykłe truchło przyciągnęło tłumy rozgorączkowanych pielgrzymów. Ulubionym kawałkiem Farrokha, związanym z tą historią, była opowieść o kobiecie, która w porywie religijnego uniesienia odgryzła znamienitemu nieboszczykowi paluch. Xavier stracił zresztą coś więcej: Watykan zażądał wkrótce, aby przetransportować do Rzymu jego prawe ramię, bez którego to dowodu rzeczowego nie mogła się odbyć kanonizacja Franciszka. Jakże doktor Daruwalla uwielbiał tę historię! Jak pożerał wzrokiem zasuszone zwłoki, owinięte w bogate ornaty i dzierżące złoty, wysadzany szmaragdami pastorał! Doktor przypuszczał, że świętego trzymają pod szkłem i na zwieńczonym efektownymi szczytami podwyższeniu po to, żeby zniechęcić innych pielgrzymów do demonstrowania swej żarliwości przez kąsanie mumii. Choć na zewnątrz zachowywał nabożną powagę, chichotał w duchu i zwiedzał mauzoleum, z trudem tłumiąc rozbawienie. Wszędzie, nawet na szklanej trumnie, w której spoczywały zwłoki, pełno było opisów heroicznych misjonarskich wyczynów świętego, ale żadna z jego przygód - nie mówiąc już o srebrach, kryształach, alabastrach, jaspisach, a nawet czerwonych marmurach - nie robiła na Farrokhu takiego wrażenia, jak historia z odgryzionym palcem świętego. To mi cud, co się zowie! wykrzykiwał. - Gdybym to widział na własne oczy, sam zostałbym chrześcijaninem! Kiedy był w mniej żartobliwym nastroju, zadręczał Julię opowieściami o Świętej Inkwizycji w Goa, bo fanatyczna misjonarska działalność, jaka rozpoczęła się wraz z przybyciem Portugalczyków, polegała na nawracaniu pod groźbą śmierci, konfiskowaniu majątków hindusów i puszczaniu z dymem ich świątyń - nie mówiąc już 202 o paleniu heretyków i inscenizowaniu pełnych przepychu uroczystości połączonych z demonstrowaniem aktów wiary. Jakże ucieszyłby się stary Lowji, słysząc, jak syn podtrzymuje jego obrazoburczy fason. Co do Julii, denerwowało ją to, że Farrokh tak bardzo przypomina pod tym względem swego ojca. Kiedy dochodziło do uszczypliwości pod adresem ludzi religijnych, Julia stawała się nagle niezwykle bogobojna i protestowała gwałtownie. -- Ja nic szydzę z twojego braku wiary strofowała męża. - Skończ z tym obwinianiem mnie za inkwizycję i przestań się natrząsać z tego nieszczęsnego palca świętego Franciszka. Doktor napalony Farrokhowi i Julii rzadko zdarzały się prawdziwe, zaprawione jadem kłótnie, ale oboje uwielbiali się droczyć. Wygłaszane z teatralną emfazą docinki, których bynajmniej nie próbowali tonować w miejscach publicznych, sprawiały że w oczach rozmaitych wścibs-kich - personelu hotelowego, kelnerów czy smutnego małżeństwa przy sąsiednim stoliku, które nie miało o czym rozmawiać - uchodzili za parę wyjątkowo kłótliwą