Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Widzę, że sumiennie przestudiowałeś to zagadnienia. Żuraw skinął głową. - Lotnicy są znacznie mniejsi od żołnierzy. Ja jestem niski co zresztą wszyscy mi nieustannie wytykają, a mimo to i tak większy od lotników. - Czyżbyś oglądał ich z bliska? - Przez teleskop - wyjaśnił Żuraw. - Czy zaprzeczysz, że trudno ich ze mną porównać? - Nie zaprzeczę. - Nie znaczy to, że chciałbym być wyższy i postawniejszy. Drobno zbudowany człowiek ma inne proporcje ciała niż duży, któż o tym wie lepiej niż lekarz. Drobno zbudowany człowiek, na przykład, ma większą głowę w stosunku do ramion. - Skoro ten ktoś może w każdej chwili umrzeć... - zaczął z niepokojem Jedwab. - Możesz być to ty, Wasza Mądrość. - Na ramieniu Jedwabia spoczęła ciężka dłoń Lemura. - Zupełnie hipotetycznie; powiedzmy, że planuję skrócić cię o głowę, gdy tylko przyniesiesz temu nieszczęśnikowi pojednanie z Pahem. W takim przypadku im szybciej skończymy tę rozmowę, tym szybciej ty stracisz życie. - Jako obywatel mam prawo do publicznej rozprawy i do adwokata. Jako augur... Lemur mocniej zacisnął pałce na jego ramieniu. - Szkoda, że sam nie jesteś adwokatem, Wasza Mądrość. Gdybyś nim był, wiedziałbyś, że istnieją inne, niepisane prawa. Na przykład dobro Yironu ma zawsze priorytet. Podczas gdy my tu rozmawiamy, pewna zakłamana, radykalna frakcja próbuje obalić usankcjonowany porządek i zastąpić Ayuntamiento niedoświadczonym, choć przyznam oddanym augurem, rozpowszechniającym łgarstwa o objawieniu i rzekomej łasce bogów-Czy nie za mocno ściskam ci ramię? - Jest to dosyć bolesne. - Może być bardziej bolesne. Czyżbyś naprawdę rozmawiał w domu rozpusty z boginią? Potwierdź, a zmiażdżę ci ramię. 294 - Z boginią w takim sensie, w jakim bogiem był bóg, który mi się objawił. Doktor Żuraw upiera się, że taka istota nie istnieje. Może ma racje, może nie. Sam zaczynam wątpić, czy istnieją jeszcze tacy bogowie. Ucisk palców Lemura stał się tak silny, że Jedwab z bólu chciał opaść na kolana. - Zamierzam wyjawić ci, Wasza Mądrość, pewne szczegóły o tym, jak wpadłem na pomysł, by użyć drapieżnego ptaka do upolowania lotnika. O tym jak widok sokoła zabijającego o zmierzchu nurogeś podsunął mi pomysł. Jak w najgłębszej tajemnicy przeczesywałem Yiron w poszukiwaniu odpowiedniego człowieka, który podjąłby się tego zadania. I jak go znalazłem. Udręczony Jedwab jęknął głośno i w jego obronie stanął doktor Żuraw. - I tak dalej, i tak dalej. Puść go, a ja ci powiem, jak się 0 wszystkim dowiedziałem. - Puść go! - Nieoczekiwanie z mroku wybiegła Mamelta 1 własnym ciałem zasłoniła Jedwabia. - Ty przeklęty robocie! Ty maszyno! Puść go! Poza zbrukaną krwią szmatą, którą zasłoniła biodra, nic na sobie nie miała. Jej skóra przybrała barwę kości słoniowej, pełne piersi i krągłe uda drżały. Lemur puścił Jedwabia i pozornie niedbałym ruchem uderzył Mameltę. Na czole, w miejscu gdzie trafiły jego długie paznokcie, pod rozdartą skórą zabielała kość, która po chwili naszła krwią. Natychmiast do rannej przypadł Żuraw i otworzył swą brązową torbę. - Bardzo ładnie, doktorze — pochwalił Lemur. - Możesz ją załatać, ale nie tutaj. Zarzucił Mamelte na ramie i odszedł. - Chodź! - Ze zdumiewającą jak na jego wiek zwinnością Żuraw wbiegł po stopniach wiodących do drzwi zapadowych, które otworzył Lemur, i zakręcił jednym z kół. - Nie możemy jej zostawić! - sprzeciwił się Jedwab. Poruszył próbnie rękami. Z ulgą stwierdził, że żadna kość nie jest pęknięta. - Jako więźniowie na pewno jej nie pomożemy. 295 Z odległego końca ładowni dobiegł szyderczy głos Lemura - Jeden umiera, a druga krwawi jak zarzynana świnia. Nie obchodzi was ich los? - Mnie obchodzi! - zawołał Jedwab i pokuśtykał w stronę skąd dobiegł głos radcy. Za dziobem szalupy, na rozłożonym na stalowej podłodze kocu spoczywał lotnik, jego ogorzałą od słońca i wiatru twarz wykrzywiał grymas cierpienia. Obok widniały kolejne drzwi zapadowe, dużo większe od tych, którymi tu weszli - na tyle duże, jak stwierdził z niejakim zdziwieniem Jedwab, by zmieściła się w nich cała szalupa. Na końcu pomieszczenia, przy grodzi, znajdowała się tablica rozdzielcza. Lemur położył Memelte obok lotnika. - Podejdź do nas, doktorze! — ryknął grzmiącym głosem, który Jedwabiowi skojarzył się z głosem talusa. - I tak nie zdołasz otworzyć luku. - Odwrócił się do paterę. - Mocno zakręciłem te koła. Nie tylko ważę więcej, ale jestem silniejszy od was obu razem wziętych. Jedwab klęczał już przy głowie lotnika. - Przynoszę ci przebaczenie wszystkich bogów, synu. A teraz wspomnij słowa, które wypowiedział Pah... - Starczy. - Lemur ponownie chwycił go za ramie. - W pierwszej kolejności potrzebujemy lekarza. Jeśli sam nie zechce tu przyjść, ty go przyprowadzisz. - Jestem - odezwał się Żuraw za ich plecami. - Oto nasz lotnik - oświadczył Lemur. - Nazywa się lolar. Trochę nam powiedział, lecz nic istotnego; nie wymienił nawet nazwy swego miasta. Jest twojego wzrostu, choć odrobinę lżejszy. A jednak nie przeszkadzało mu to być lotnikiem. Żuraw milczał. Wyjął z walizeczki nożyczki i zaczai przecinać lotniczy skafander. Jedwab w tym czasie oderwał pas materiału ze swej sutanny, owinął nim dwukrotnie głowę Ma-melty i mocno zawiązał prowizoryczny opatrunek. Lemur z aprobatą pokiwał głową. - Paterę, jestem pewien, że dziewczyna okaże ci wdzięczność za twój starunek. Podobnie, jak sądzę, lolar Żurawiowi. Słyszysz, doktorze? 296 Lekarz skinął głową, nie spoglądając w kierunku radcy. - Musze cię przekręcić. Połóż ręce za głową, ale nic nie rób sam. Ja ciebie obrócę. - Sami widzicie - ciągnął towarzyskim tonem Lemur. -Przez przypadek lolar spadł do jeziora w pobliżu statku, co było dla nas niebywale korzystne. Wysłaliśmy więc na powierzchnię szalupę i zabraliśmy jego i skrzydła bez pomocy gwardii cywilnej. Ani bez udziału Krwi; ku jemu wielkiemu niezadowoleniu. Lemur zachichotał. - Stało się to wczoraj wczesnym rankiem. Tak się zdarzyło, że przebywałem nad jeziorem, więc Lori polecił mi przeprowadzić akcję. Nie wiem dlaczego mnie, ale mniejsza o to. W każdym razie nie udało mi się odzyskać pewnego niebywale istotnego urządzenia, jakkolwiek przejąłem samego lotnika oraz skrzydła i uprząż, które umożliwiały mu latanie
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Chwiejny ganek z tylu domu zaskrzypial, powolne, ciezkie kroki minely skladzik i kierowaly sie w strone holu...
- W pewnej chwili na słonecznej kuli pojawiła się twarz, ale nikt akurat nie patrzył w tę stronę", więc obyło się bez zakłóceń...
- Nikt nawet nie podchodził, tylko strażnicy z automatami, którzy też rzucali zdziwione spojrzenia w moją stronę...
- Pędziła bocznym korytarzem w stronę rzadko odwiedzanych prywatnych pokoi, znajdujących się w przyległej wieży...
- Przeszliśmy na drugą stronę ulicy do centrum handlowego, gdzie znaleźliśmy mały bar piwny...
- Szczęściem że nie wezwał doktora Vogelwiedera, który miał szczególny talent wyprawiania na łono Abrahamowe starych pacjentów w jak najkrótszym czasie, a sam się sobie...
- Na te słowa generał podniósł krzaczaste brwi i machnął ręką w stronę gabinetu...
- To wielkie zużycie miało też drugą stronę medalu: wiele ukłuć igłą...
- Ale Aleksander zaciągnął ją siłą w stronę trójnogu, żeby zmusić do udzielenia odpowiedzi...
- Widzi pan, ona wysBaBa do mnie list - doktor wyjB z kieszeni pomit kartk papieru i zaczB czyta