Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wydając z siebie ochrypłe krakanie, prysnął krwawą śliną prosto w oczy Sama. Z jego lodowato białej twarzy odpłynęła cała krew. Rekin zaatakował ponownie i zacisnął szczęki na tułowiu, szarpiąc go i ciągnąc. Pogruchotana beczka znowu poszła pod wodę. Kiedy wyskoczyła z powrotem, Sam zaczerpnął powietrza i szarpnął Johna za nadgarstek. - Precz! - wrzasnął do swego towarzysza i do rekina. - Precz ode mnie! Z siłą szaleńca uwolnił pętlę i kopnął Johna w pierś, odpychając go od beczki i nie przestając drzeć się na pełne gardło. John Tatę nie opierał się. Miał wciąż otwarte oczy, ale choć drżały mu wargi, nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Jego tułów został przecięty równo poniżej pasa, a krew zabarwiła wodę na ciemnoczerwony kolor. Rekin szarpnął go ponownie, a potem odpłynął, połykając kawały ciała. Zniszczona beczka nabrała wody i zanurzyła się trochę głębiej, ale dało jej to stabilność, której nie miała przedtem. Sam spróbował się na nią wdrapać. Przy trzeciej próbie udało mu się i trzymając się kurczowo desek, położył się na swej tratwie. Nie była to zbyt bezpieczna pozycja i bał się podnieść głowę, żeby nie zsunąć się z powrotem do morza. Po jakimś czasie rekin wrócił i Sam zoba- 76 czy ł przed oczyma wielką płetwę grzbietową. Nie śmiejąc obserwować zataczanych przez nią kręgów, przymknął oczy i starał się nie zwracać uwagi na obecność bestii. Nagle beczka skoczyła do góry i Sam, zapominając o swym postanowieniu, wytrzeszczył szeroko oczy i wrzasnął. Ale rekin wbił tylko ponownie zęby w drewniane klepki i wycofał się. Wracał jeszcze dwukrotnie, za każdym razem trącając beczkę swym groteskowym pyskiem, robił to jednak z coraz mniejszą determinacją, być może dlatego, że zaspokoił apetyt i nie odpowiadał mu smak i zapach drewna. W końcu Sam zobaczył, jak odwraca się i odpływa pod prąd, kiwając na pożegnanie wysokim ogonem. Leżał nieruchomo na beczce, żeglując okrakiem na słonym brzuchu oceanu i poddając się jego ruchom niczym wyczerpany kochanek. Wkrótce zapadła noc i teraz nawet gdyby chciał, nie był w stanie się poruszyć. Stracił kilka razy świadomość i zaczął majaczyć. Śniło mu się, że jest kolejny ranek i zdołał przetrwać noc. Śniło mu się, że słyszy w pobliżu ludzkie głosy, otwiera oczy i widzi zbliżający się wysoki statek. Wiedział, że to tylko omamy, ponieważ w ciągu dwunastu miesięcy ten odległy przylądek na końcu świata okrążało nie więcej niż dwa tuziny statków. Mimo to patrzył, jak ze statku spuszczają szalupę, która rusza w jego stronę. Dopiero czując krzepkie ręce, które chwyciły go za nogi, zdał sobie sprawę, że to nie sen. Resolution zbliżała się do brzegu z tylko kilkoma postawionymi żaglami; załoga gotowa była w każdej chwili je zwinąć. Oczy sir Francisa pobiegły od żagli ku zbliżającemu się lądowi. Słuchał pilnie nawoływania marynarza, który zarzucał sondę z dziobu, a potem gdy statek mijał ją, wyciągał z wody linę i odczytywał wynik. - Dwadzieścia stóp! - Za godzinę będziemy mieli najwyższą falę - stwierdził Hal, podnosząc wzrok znad tabliczki. - A za trzy dni pełnię księżyca. - Dziękuję, pilocie - odparł z przekąsem sir Francis. Hal spełniał wyłącznie swój obowiązek, ale nie tylko on ślęczał godzinami nad dziennikiem okrętowym i tablicami. Po chwili twarz kapitana rozchmurzyła się. - Wdrap się na bocianie gniazdo, chłopcze, i trzymaj oczy szeroko otwarte. Patrzył, jak Hal wspina się po wantach, a potem zerknął na sternika. 77 - Rumb na lewo, mistrzu Nedzie - powiedział cicho. - Rumb na lewo, kapitanie. Ned przesunął zębami cybuch fajki z jednego kącika ust w drugi. On także zauważył białą rafę przy wejściu do kanału. Ląd był teraz tak blisko, że widzieli poszczególne gałęzie drzew, które rosły na skalistych cyplach strzegących wejścia. - Tak trzymać - mruknął sir Francis, kiedy Resolution wpłynęła między potężne skały. Tego kanału nie naniesiono na żadnej z map, które zdobył lub kupił