Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jest jeszcze firma skórzana — podsunął brat. — Ludzie uważają, że bałagan panuje tam nielichy. Morris dowiódł szczególnego opanowania nie wybuchając i nie replikując i nawet nie okazując niezadowolenia. — Wracając jednak do sprawy, którą mamy teraz załatwić •— powiedział — jeśli tylko uda nam się przewieźć go do Bloomsbury, wszystko będzie w porządku. Pochowamy go w piwnicy; nasza piwnica jest jakby do tego stworzona, a potem będę tylko musiał znaleźć przekupnego lekarza. —• Dlaczego nie możemy go tu zostawić? — spytał John. — Bo nie znamy okolicy. A może ten lasek jest ulubionym miejscem schadzek zakochanych par? Myśl teraz o prawdziwych trudnościach. Jak przewieźć go do Bloomsbury? Rozmaite pomysły snuto i odrzucano. Stacja kolejowa w Browndean oczywiście nie wchodziła w rachubę, będzie ona bowiem teraz ośrodkiem zainteresowania i plotek i nie mogło być mowy o wysłaniu stamtąd zwłok bez zwrócenia uwagi. John nieśmiało zaproponował, by zdobyć beczkę po piwie i wysłać w niej zwłoki, ale tak wiele przemawiało przeciw pomysłowi, że Morris nie raczył nawet odpowiedzieć. Równie beznadziejnie przedstawiała się możliwość kupienia skrzyni, po cóż bowiem miałoby dwóch dżentelmenów bez bagażu kupować skrzynię? Bardziej naturalne byłoby, gdyby kupowali świeżą bieliznę. — Idziemy po fałszywym tropie — zawołał wreszcie Morris. — Zastanówmy się uważnie nad całą sytuacją — ciągnął podniecony wyrzucając z siebie urywane słowa, jakby myślał głośno —• przypuśćmy, że" wynajmiemy na miesiąc jakiś domek. Właściciel domku może kupić skrzynię, nie zwracając niczyjej uwagi. Załóżmy, że dziś jeszcze znajdziemy odpowiedni obiekt, wieczorem kupimy skrzynię, a jutro wynajmiemy powóz albo jeszcze lepiej zwyczajna wóz, którym sami możemy powozić, i zabierzemy skrzynię względnie to, co dostaniemy, do Rmgwood lub Lyndhurst albo jeszcze gdzie indziej; na skrzyni można napisać: „Próbki bez wartości", rozumiesz? Johnny, zdaje mi się, że wreszcie wpadłem na dobry pomysł! — To brzmi całkiem realnie — przyznał John. — Oczywiście musimy występować pod fałszywymi nazwiskami — ciągnął Morris. — Bez sensu byłoby występować pod własnymi. Jak ci się podoba nazwisko „Masterman"? Brzmi spokojnie i czcigodnie. — W żadnym wypadku nie będę występował pod nazwiskiem Masterman; możesz je sobie zatrzymać, jeśli ci się podoba. Ja nazwę siebie Vance'em, Wielkim Vance'em. To ma swój wydźwięk. — Vance! — zawołał Morris. — Cóż ty sobie wyobrażasz, że to zabawa i że występujemy w komedii muzycznej? Nie zdarzyło mi się jeszcze spotkać człowieka o tym nazwisku, który by się okazał komediantem z musłc-hallu. — O to właśnie chodzi — oświadczył John. — Z miejsca zdobywa się pewien autorytet. Możesz do końca życia nosić takie imię jak Fortescue i nic to nikogo nie obchodzi; ale Vance dodaje człowiekowi wrodzonej szlachetności. — Ależ są jeszcze inne teatralne nazwiska: Ley-bourne, Irying, Brough, Toole... — Bo diabła, nie wezmę żadnego z tych nazwisk! — oświadczył John. — Ja też chce się trochę zabawić. — Proszę cię bardzo — Morris zrozumiał, że w tej, sprawie John mu nie ustąpi. — Wobec tego ja będę Robert Yance. — A ja George Yance — zawołał John — jedyny prawdziwy George Yance! Wszyscy pod sztandary prawdziwego Vance'a! Doprowadziwszy swoje ubrania do względnie przyzwoitego stanu bracia Finsbury powrócili okrężną drogą do Browndean w poszukiwaniu posiłku i odpowiadającego ich celom domku. Niełatwa to sprawa znaleźć umeblowane pomieszczenie w miejscowości leżącej na ustroniu, z dala od głównych szlaków, ale los zaprowadził naszych poszukiwaczy przygód do głuchego stolarza, dysponującego większą ilością" domków, takich właśnie, jakie im były potrzebne, który zdradzał niekłamaną ochotę zaspokojenia ich potrzeb. Druga z kolei posesja, którą oglądali, była oddalona o półtorej mili od najbliższego sąsiedztwa. Powitali ją wymieniając spojrzenia pełne nadziei. Przy bliższej inspekcji okazało się, że ma ona pewne przygnębiające braki. Domek stał w bagnistym łęku wrzosowiska; wysokie drzewa przesłaniały widok, z okien, strzecha gniła na krokwiach, a ściany pokryte były nieprzyjemnymi zielonymi plamami. Pokoje małe, sufity niskie, umeblowanie prawie żadne. W kuchni panował jakiś dziwny chłód i n-iezbyt zachęcająca wilgoć, a w sypialni stało tylko jedno łóżko. Morris zwrócił uwagę na te wszystkie defekty, mając nadzieję, że w ten sposób uda mu się obniżyć cenę. — No cóż — odpowiedział stolarz. — Jeśli nie możecie spać we dwójkę w jednym łóżku, to poszukajcie sobie willi. — A poza tym — dodał Morris — nie ma tu wody. Skąd się bierze wodę? — Ze źródła — odrzekł gospodarz i wskazując na dużą beczkę przy drzwiach dodał: — Napełnia się ją wodą ze źródła, które nie jest wcale tak bardzo daleko; wodę można bez trudu przynieść wiadrem, a tu oto jest wiadro. Oglądając zbiornik na wodę Morris porozumiewaw czo trącił brata łokciem. Beczka była nowa, solidna, bardzo mocna. To przeważyło szalę. Wszelkie inne względy nie miały znaczenia. Z miejsca ubito interes. Czynsz za miesiąc z góry został wypłacony natychmiast i po godzinie można było zobaczyć braci Fins-bury, którzy wracali do zmurszałego domku z kluczem, symbolem ich dzierżawy, oraz lampką spirytusową, na której mieli rzetelny zamiar gotować sobie posiłki. Zaopatrzyli się ponadto w pieróg wieprzowy odpowiednich rozmiarów i litrową butlę najgorszej whisky w całym Hampshire. Dokonali jednak więcej: utrzymując, że trudnią się malowaniem pejzaży, wynajęli dwukółkę, którą miano im dostawić następnego dnia o świcie, kiedy więc weszli do domu w nowych swych postaciach, mogli sobie powiedzieć, że sprawa jest na dobrej drodze. John zabrał się do parzenia herbaty, Morris natomiast buszując po domu odnalazł ku swej radości na półce w kuchni pokrywę beczki. Mieli wiec doskonałe opakowanie dla swej przesyłki